Krytyczne 24 godziny. Wiedzieli, że on odzyska wolność. Do końca walczyli o jego żonę


Jason Rezaian siedzi przy stole. Trzyma za rękę żonę. Obok siedzi jego brat. Wszyscy się uśmiechają. Tak wygląda pierwsze nagranie uwolnionego po półtorarocznej odsiadce w irańskim więzieniu reportera dziennika "The Washington Post". Historia, która zakończyła się dla obojga szczęśliwie, wcale zakończyć się tak skończyć nie musiała. Negocjacje, których stawką był los Jasona i jego żony, trwały do ostatniej chwili.

Jason Rezaian został uwolniony w niedzielę. Wraz z trzema innymi Amerykanami, został przekazany Amerykanom przez Irańczyków w ramach wymiany więźniów. W zamian z amerykańskich więzień zwolniono wtedy siedmiu Irańczyków odsiadujących wyroki za szpiegostwo lub podejrzanych o szpiegowanie na rzecz Teheranu.

Rezaian - pół Amerykanin, pół Irańczyk - w Teheranie żył ze swoją żoną od lat. Zarówno ona, a także jej teściowa nie były pewne, jaki czeka je los. Historię 24 godzin z ich życia opisuje "Washington Post".

Telefon i godziny czekania

Rezaian zadzwonił nagle do żony w sobotę o godz. 14. - Powiedzieli mi, że zabierają mnie na lotnisko - zdążył tylko wytłumaczyć. Nie wiedział, że nagle, po półtora roku, może dojść do jego uwolnienia. Nie wiedziała o tym także jego żona Yeganeh Salehi.

Gdy Waszyngton i Teheran doprowadzały właśnie do końca negocjacje w sprawie wymiany więźniów, Yeganeh i jej teściowa, matka Jasona Mary znalazły się "pod opieką" żołnierzy irańskiej Gwardii Rewolucyjnej podlegającej bezpośrednio ajatollahowi Alemu Chameneimu.

Jason i jego "obstawa" złożona ze szwajcarskich dyplomatów (to Szwajcaria reprezentuje w Iranie interesy USA, odkąd w 1979 r. Teheran i Waszyngton zerwały stosunki dyplomatyczne) przez całe godziny próbowali się bezskutecznie dodzwonić do kobiet. Nie wiedzieli, że zniknęły. Nikt ich o planach Gwardii Rewolucyjnej nie poinformował i wyglądało to tak, jakby ktoś nie chciał dopuścić do zaplanowanej wymiany więźniów.

Tymczasem na lotnisku w Teheranie czekał gotowy do startu w każdej chwili samolot szwajcarskich linii lotniczych.

Spotkanie z mężem

Yeganeh Salehi i Mary Rezaian też były na lotnisku. Zostały tam wezwane przez telefon. Zadzwonił do nich człowiek, który nie podał imienia i nazwiska. Żona dziennikarza w pierwszym wywiadzie po uwolnieniu Jasona powiedziała dziennikowi "Washington Post", że nie miała wyboru i "musiała się oddać w ręce" ludzi, którzy się z nią skontaktowali. Wraz z teściową przybyła na lotnisko. Tam została zamknięta w oddzielnej sali. Kobiety czekały godzinami. W końcu na ekranie telewizora Yeganeh zobaczyła informację: jej mąż został uwolniony. Zaczęła skakać z radości, ale nie wiedziała, jaki los spotka ją samą. Po kilkudziesięciu minutach pojawił się członek irańskiej Gwardii Rewolucyjnej i powiedział, by za nim poszła. Teściowa pobiegła za nimi.

Kobietom kazano wejść do pegueota. Potem przewieziono je do budynku terminalu dyplomatycznego. Tam czekały kamery irańskich telewizji. Żona i matka usłyszały, że zobaczą Jasona, ale najpierw muszą udzielić wywiadów. Nie wiedząc, co to oznacza - odpowiadały na pytania o to, jak się czują i czy są szczęśliwe z uwolnienia Amerykanina.

Potem wpuszczono ją do pokoju nieopodal. Jason tam czekał. Miał na sobie ślubny garnitur. Był tak wychudzony, że ubranie na nim wisiało. Ślubny garnitur żona przyniosła mu dzień wcześniej do więzienia, sądziła bowiem, że zjedzą kolację i przez kilka tygodni znów się nie będą widzieli. Jason ma amerykańskie obywatelstwo, ona jedynie irańskie. Patrzyła na niego, ale bała się rozpłakać. W pokoju byli dziennikarze i kolejne kamery. Podeszła do niego i usłyszała jego słowa: "Nie płacz".

Znów została zapytana, czy cieszy się z uwolnienia męża. Odpowiedziała, że tak, ale że sama zostaje w Iranie i nie wie, kiedy władze pozwolą jej na wylot. Salehi bowiem półtora roku wcześniej odebrano paszport.

Matka dziennikarza, która do Iranu przeprowadziła się kilka miesięcy wcześniej, chcąc być bliżej syna, obiecała mu w tamtej chwili, że zostanie w Iranie z Yeganeh i będzie się nią opiekowała. Miała amerykański paszport i mogła wyjechać w każdej chwili.

Niewiadoma do ostatniej chwili

O godz. 22 kobiety wprowadzono do kolejnego pomieszczenia w terminalu. Podano im kebaby, smażone pomidory i puszkę coli. Powiedziano im, że mogą zadzwonić do domu i powiedzieć rodzinie, że niedługo wrócą.

Yeganeh w myślach żegnała się z mężem. Przez półtora roku z żoną reportera nie skontaktował się ani jeden amerykański dyplomata. Było to celowe działanie. Zarówno Yeganeh, jak i jej teściowa nie wiedziała, jak długo trwały negocjacje w sprawie uwolnienia Jasona. Yeganeh nie wiedziała, że ona sama też jest ich przedmiotem. Wszystkiego pilnował brat Jasona - Ali. Celowo nie mówił o niczym kobiecie, choć przez półtora roku było to bardziej niż trudne. Chodziło o to, by ją i matkę Jasona chronić przed irańskimi służbami. Te nawiedzały czasem kobiety w ich domu i wypytywały o działania Amerykanów.

O godz. 5 nad ranem w niedzielę kobiety usłyszały, że samolot może startować. Już wcześniej pożegnały się z Jasonem. Dziennikarz był na pokładzie maszyny. Ta miała zaraz odlecieć. - Samolot odleciał - usłyszała nagle od jednego ze strażników Yeganeh. - Wy też możecie już iść - dodał. Wtedy inny strażnik szepnął koledze do ucha, że "ona też może wsiąść do samolotu". Kobiety nie zrozumiały. Nikt też im niczego więcej nie wyjaśnił.

Wyszły z budynku lotniska i wzięły taksówkę do domu. Tam czekało na nie mnóstwo wiadomości. W pewnej chwili zadzwonił Jason. Był na pokładzie samolotu i pytał, gdzie są. One też mogły dołączyć. Maszyna na nie czekała.

Yeganeh pojechała taksówką do rodzinnego domu. Tam czekała na nią spakowana walizka. Pożegnała się z rodzicami szybko, ale bardzo ciepło. Wsiadła do samochodu i ruszyła na lotnisko.

Wtedy skontaktował się z nią szwajcarski dyplomata: Yeganeh i Mary mogły opuścić Iran. Teheran nie chciał, by żona i matka zrobiły to razem z uwolnionymi więźniami, ale w niedzielę nad ranem do szefa irańskiego MSZ Mohammada Dżawada Zarifa zadzwonił John Kerry. Sekretarz stanu USA przekonał go, by puścił kobiety od razu.

Na lotnisku znów jednak zostały zatrzymane. Odseparowano je od szwajcarskiego ambasadora. Zamknięto na kolejne godziny. Nie wiadomo, kto pociągał za sznurki; kto chciał osiągnąć coś jeszcze, przetrzymując kobiety. Yeganeh nie miała paszportu i nagle to stało się problemem.

W końcu, po 24 godzinach, w niedzielę o godz. 15 samochód podjechał pod jeden z terminali i kobiety zostały poproszone o zajęcie miejsc na tylnym siedzeniu. W środku znajdował się inny Amerykanin. Więzień. Razem pojechali na płytę lotniska. Samolot do Genewy czekał. Gdy koła maszyny oderwały się od płyty lotniska, na pokładzie rozległy się brawa. Yeganeh była z Jasonem i Mary.

W trakcie lotu przedstawiono ją pewnemu Amerykaninowi. Nazywał się Brett McGurk. To on był głównym negocjatorem w sprawie uwolnienia Jasona, jej samej i ich matki.

"Wydostaliśmy się. Któregoś dnia opowiem ci o ostatnich 20 godzinach" - powiedział według relacji młodej kobiety.

"Wtedy zrozumiałam, jaka wojna się o mnie odbyła" - mówi w piątkowym wywiadzie dla "Washington Post" Yeganeh Salehi.

545 dni więzienia

Pierwsze nagranie udostępnione amerykańskim mediom w piątek pokazuje Rezaiana siedzącego w poczekalni ośrodka medycznego w Landstuhl w Niemczech, w przerwie podróży do USA. Towarzyszy mu żona i brat Ali. Cała trójka się uśmiecha. Przyleciała tam kolejnym samolotem, z Genewy. Na miejscu przeszli badania.

545 dni spędzonych w irańskim więzieniu prawie zupełnie oddzieliło Amerykanina od świata. Co kilka tygodni pozwalano mu na widzenia z żoną, ale wiele dni spędził m.in. w izolatce o wielkości 2 x 2 metry. Miał dostęp do książek. .

Rezaian pracował dla "Washington Post" od 2012 r. W pierwszych godzinach po uwolnieniu poprosił podobno brata, by opowiedział mu w skrócie o wszystkim, co przez ostatnie półtora roku wydarzyło się na świecie.

Teraz nadrabia zaległości w swoim domu w USA, razem z żoną i matką.

Autor: adso\mtom / Źródło: Reuters, Washington Post

Tagi:
Raporty: