W czterokondygnacyjnym budynku w Petersburgu setki ludzi stukają w klawiatury komputerów. Są na linii frontu wojny propagandowej. Nazywa się ich "kremlowskimi trollami". Ich zadaniem jest propagowanie w sieci putinowskiej wizji Rosji i świata.
Centralę rosyjskiej wojny propagandowej prowadzonej w internecie opisuje w piątek Associated Press.
Propagandowa fabryka działa 24 godziny na dobę. Trolle pracują na 12-godzinnych zmianach. Agencja AP dotarła do kobiety, która była takim trollem i zgodziła się na ujawnienie swej tożsamości.
Proputinowskie komentarze
Ludmiła Sawczuk, 34-letnia dziennikarka samotnie wychowująca dwójkę dzieci, pracowała w petersburskiej komórce wojny propagandowej do połowy marca. Kiedy zaczynała, miała świadomość, że wkracza do jakiegoś orwellowskiego świata, ale przyznaje, że nie zdawała sobie sprawy z jego skali.
Sawczuk opisała, że każdy z trolli prowadzi pod różnymi pseudonimami po kilkanaście kont na portalach społecznościowych. W wydziale, w którym pracowała, każdego obowiązywało napisanie 160 postów na 12-godzinnej zmianie. Trolle z innych wydziałów zalewają internet spreparowanymi zdjęciami i proputinowskimi komentarzami na temat materiałów ukazujących się na rosyjskich i zachodnich portalach.
Praca nie do zniesienia
Niektóre trolle otrzymują codzienne instrukcje, określające, co mają pisać i jakie emocje wywoływać. - Wydaje mi się, że ci ludzie nie wiedzą, co robią. Po prostu powtarzają to, co im powiedziano - mówi Sawczuk. Dodaje, że większość z nich to młodzi ludzie, skuszeni względnie wysoką płacą, wynoszącą 40-50 tys. rubli miesięcznie (800-1000 USD).
Agencja AP odnotowuje, że informacje dziennikarki odpowiadają temu, co publicznie ujawniały inne trolle, choć Sawczuk jest jedną z niewielu, którzy zgodzili się na ujawnienie nazwiska.
Operacja kierowana z Kremla
Petersburskie trolle są zatrudnione przez firmę Internet Research, finansowaną - jak twierdzą rosyjskie media - przez holding, na którego czele stoi przyjaciel prezydenta Władimira Putina. Ci, którzy tam pracowali, mówią, że nie ma wątpliwości, iż operacja jest kierowana z Kremla.
Petersburski dziennikarz Andriej Sosznikow, jeden z pierwszych, którzy informowali o "kremlowskich trollach", mówi, że pracuje ich w Petersburgu około 400. Operację nasilono w marcu 2014 roku, kiedy Rosja zaanektowała ukraiński Krym. W ostatnich miesiącach poszukuje się też anglojęzycznych trolli, by - jak twierdzi Sosznikow - wpływać na opinię publiczną w Stanach Zjednoczonych.
Zwolniona, będzie proces
Ludmiła Sawczuk została zwolniona po dwóch miesiącach pracy z powodu "naruszenia zasad umowy", która zakazuje rozmów o działalności firmy z osobami trzecimi.
- Rozmawiałam z dziennikarzami, którzy chcieli dowiedzieć się, co to za spółka i czym się zajmuje, dlatego zostałam zwolniona - opowiedziała Sawczuk w rozmowie z rosyjską gazetą "Kommiersant". - Nie dostałam ani umowy, ani żadnych innych dokumentów potwierdzających moją pracę tam, ani decyzji o zwolnieniu - powiedziała Sawczuk.
Właśnie brak umowy o pracę i dokumentu poświadczającego zwolnienie stało się przyczyną pozwania firmy Internet Research do sądu. Ludmiła Sawczuk zażądała wypłacenia pensji za grudzień i kompensacji za straty moralne.
Ściągnąć na rosyjską orbitę
Uwagę trolli przykuwają też Niemcy i inne kraje zachodnie oraz Serbia z jej nadziejami na członkostwo w UE. Celem kremlowskiej propagandy jest ściągnięcie tego bałkańskiego kraju z powrotem na rosyjską orbitę. AP pisze, powołując się na analityków mediów, że rekrutację trolli w Serbii prowadzi kilka małych partii prawicowych, politycznie i finansowo wspieranych przez Rosję.
Associated Press uważa, że ta rosyjska operacja propagandowa zaniepokoiła Unię Europejską na tyle, iż opracowano plan walki z kampanią dezinformacji, choć szczegółów dotąd nie ujawniono.
Autor: asz//fil//rzw// / Źródło: PAP, "Kommiersant"
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstk