Przez siedem lat z rzędu Melbourne królowało w rankingu tygodnika "The Economist" jako najlepsze miasto do życia na świecie. Parę lat temu zostało uznane także za najszczęśliwsze miasto na Ziemi. Potem nadeszła pandemia, a z nią sześć lockdownów. Melbourne spędziło w zamknięciu łącznie ponad 260 dni. Czy po blisko dziewięciu miesiącach izolacji stolica stanu Wiktoria będzie jeszcze tym samym miejscem?
Zachodzi słońce. Wybija godzina 21. Od tej chwili wyjście z domu jest zakazane. Złamanie restrykcji wiąże się z wysokimi karami finansowymi. Ulice wypełniają patrole policji. Miasto, zwykle tętniące życiem, zamiera.
Gdy wstaje dzień, niewiele się zmienia. Możesz wyjść z domu, ale nie dalej niż na odległość pięciu kilometrów. Idąc ulicą, mijasz ludzi bez twarzy. Mijasz ciemne, zakurzone witryny - smutne wspomnienie restauracji, w których jeszcze niedawno spotykałeś się z przyjaciółmi. Mijasz opustoszałe place zabaw, owinięte żółtą taśmą policyjną niczym miejsca zbrodni.
Opuszczenie tego miasta duchów graniczy z cudem. Otacza je "stalowy pierścień" - punkty kontrolne strzegą wszystkich wylotowych arterii. Policja zatrzymuje każdego, kto zbliży się do granicy. Nie masz specjalnego pozwolenia? Zostajesz zawrócony i ukarany grzywną.
To nie świat z książek George’a Orwella. To Melbourne - światowa stolica lockdownu.
Tak jeszcze niedawno wyglądała rzeczywistość w drugim największym mieście Australii. Stolica stanu Wiktoria od początku pandemii doświadczyła aż sześciu blokad, pozostając w zamknięciu łącznie przez ponad 260 dni.
Iwona mieszka w South Yarra, niedaleko dzielnicy biznesowej Melbourne zwanej CBD. - Codziennie byłam w centrum miasta, obserwowałam, jak to wygląda. Miasto było opustoszałe. To był bardzo smutny widok - przyznaje Polka. - Melbourne jest najbardziej europejskim miastem w Australii, znajduje się tu bardzo dużo kawiarni i restauracji. Ulice, które zwykle roją się od ludzi, były puste - wspomina.
- Najbardziej zapadły mi w pamięć opustoszałe ulice i place zabaw owinięte policyjną taśmą. To było surrealistyczne - przyznaje Gary, który mieszka na wschodnich obrzeżach Melbourne, około 30 kilometrów od centrum miasta.
Strategia "zero COVID"
Australia przeszła przez pandemię względnie suchą nogą. Do dziś wielu Australijczyków nie spotkało żadnej osoby, która zachorowała na COVID-19, choć od wybuchu epidemii wkrótce miną dwa lata. Mieszkańcy wyspy widzieli jednak, co dzieje się "za morzem". Z przerażeniem obserwowali dramat, jaki rozgrywał się we Włoszech, Indiach, Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii.
Australijczycy, odseparowani wielką wodą od reszty ludzkości, zawsze wierzyli, że to, co złe, przychodzi z zewnątrz. Nic więc dziwnego, że pierwszym krokiem, jaki podjął odległy kraj-kontynent po pojawieniu się koronawirusa, było odcięcie się od świata. Potem zaczęto oddzielać od siebie poszczególne stany, aż w końcu na cztery spusty zamknięto samych obywateli.
Australijskie władze przyjęły strategię "zero COVID". Jej głównym celem było dążenie do całkowitej eliminacji zakażeń. Takie podejście wymagało radykalnych środków. Ale Australijczycy byli gotowi wiele poświęcić, by nie podzielić losu Europy i Ameryki.
Wszystko zaczęło się w Melbourne. To tam - 25 stycznia 2020 roku - wykryto pierwszy przypadek nowego koronawirusa. "Pacjentem zero" był 50-letni obywatel Chin, który przyleciał do stolicy stanu Wiktoria z chińskiego miasta Guangzhou sześć dni wcześniej. Tym sposobem puszka Pandory została otwarta. Wirus powoli docierał do kolejnych australijskich miast, które początkowo odnotowywały po kilka, kilkanaście infekcji dziennie.
Premier Scott Morrison uspokajał. Apelował do Australijczyków, by nie wpadali w panikę. Zapewniał, że rząd federalny traktuje problem "niezwykle poważnie" i "podejmuje niezbędne środki ostrożności". Władze rozpoczęły testowanie obywateli i śledzenie kontaktów. Mimo to epidemia przybierała na sile. W połowie marca australijski rząd zakazał zgromadzeń powyżej 500 osób, a każdy, kto przyjeżdżał z zagranicy, miał obowiązek odbyć dwutygodniową kwarantannę. 20 marca Australia ogłosiła, że zamyka swoje granice. Szczegółowa strategia walki z pandemią leżała w gestii władz poszczególnych stanów. Część z nich zdecydowała się na izolację od reszty kraju.
Lockdown pierwszy (43 dni)
Na tle innych regionów stan Wiktoria - drugi najludniejszy stan w Australii - w walce z pandemią wypadał marnie. Znacznie wolniej identyfikowano i izolowano tam zakażonych, co wpływało na tempo transmisji koronawirusa. Eksperci zwracali uwagę, że miejscowa ochrona zdrowia od dawna pozostawała niedofinansowana, a epidemia COVID-19 jedynie obnażyła słabości systemu. Kulała także komunikacja między stanowymi władzami a opinią publiczną. Nic więc dziwnego, że Wiktoria szybko stała się epicentrum kryzysu. W trakcie pierwszej fali wykryto tam trzy czwarte wszystkich zakażeń i ponad 90 procent zgonów odnotowanych w Australii.
- Będziemy musieli poprosić wiktorian o robienie rzeczy, o które nigdy wcześniej ich nie prosiliśmy - oświadczył w marcu premier stanu Daniel Andrews.
12 marca WHO ogłosiła stan pandemii. Dla Melbourne to był koniec normalności. Następnego dnia na torze Albert Park miał odbyć się wyścig o Grand Prix Australii. Do stolicy stanu Wiktoria przybyły tysiące fanów Formuły 1. Wydarzenie w ostatniej chwili zostało jednak odwołane przez organizatorów. Powód? Stwierdzenie zakażenia koronawirusem u członka zespołu McLarena. Wiadomość wywołała oburzenie ludzi zgromadzonych na stadionie. - I co dalej? Zamkniecie też szkoły, supermarkety i wszystkie inne miejsca, gdzie gromadzą się ludzie? - krzyknął ktoś z tłumu. Na odpowiedź nie musiał długo czekać.
Anulowane zawody F1 uruchomiły efekt domina. Jeszcze tego samego popołudnia ogłoszono odwołanie Międzynarodowego Festiwalu Komedii, Festiwalu Jedzenia i Wina, a także wszystkich meczów futbolu australijskiego, które miały odbyć się tamtego dnia w Melbourne.
Trzy dni później miejscowe władze ogłosiły stan wyjątkowy na terenie całego stanu. Naczelny lekarz Wiktorii, Brett Sutton, otrzymał prawo do wydawania dyrektyw zdrowotnych i egzekwowania przymusowej kwarantanny. W kolejnym tygodniu premier Andrews wygłosił pierwsze z niedzielnych oświadczeń, które z czasem stały się w Wiktorii tradycją. Zapowiedział wtedy przedterminowe zakończenie zimowego semestru szkolnego i wprowadzenie pierwszych restrykcji. 30 marca mieszkańcy Melbourne otrzymali komunikat: "zostańcie w domach". Choć wtedy nie używano jeszcze tego słowa, dziś uznaje się, że był to początek pierwszego z sześciu lockdownów.
Blokada miasta zakończyła się po 43 dniach. Władzom udało się zredukować dobową liczbę zakażeń z 46 do 1. To był jednak krótkotrwały sukces.
Lockdown drugi (111 dni)
W połowie 2020 roku, wraz z nadejściem zimy, stan Wiktoria nawiedziła druga fala epidemii. W lipcu, najzimniejszym miesiącu w Australii, w Melbourne po raz pierwszy pękła bariera 100 zakażeń dziennie. Premier Andrews ostrzegał, że stan stoi w obliczu "czegoś bardzo, bardzo złego".
Miejscowe władze początkowo nie chciały reagować zbyt drastycznie. Ograniczenie przemieszczania się wprowadzono najpierw tylko w dzielnicach, w których odnotowywano najwięcej infekcji. Mieszkańcy tych części miasta mogli opuszczać domy wyłącznie w czterech, szczegółowo określonych sytuacjach. Te środki okazały się jednak niewystarczające. Tydzień później władze zdecydowały o zamknięciu całego stanu.
Choć lockdownem objęto całą Wiktorię, najbardziej dotknął on mieszkańców Melbourne. Restrykcje w drugim największym mieście Australii były szczególnie drakońskie. Zamknięto szkoły, lokale gastronomiczne, ośrodki kultury i kościoły. Zakazano oddalania się od domu na odległość większą niż 5 kilometrów. Na zewnątrz można było przebywać tylko godzinę dziennie. Od godziny 21 do 5 nad ranem obowiązywała godzina policyjna. Przestrzegania zakazów pilnowały liczne patrole policji. Za złamanie obostrzeń można było otrzymać nawet 5 tysięcy dolarów grzywny. Funkcjonariusze wlepiali mandaty także za brak maseczek, które były obowiązkowe nawet na opustoszałych ulicach i plażach. Odmowa zasłonięcia twarzy mogła skończyć się skuciem w kajdanki, a nawet trafieniem za kratki.
- Godzina policyjna była najbardziej uciążliwa. Nie mogliśmy wychodzić z domu po 21. Moja partnerka nie pracuje, więc całe dnie spędzała w domu z naszą czteroletnią córeczką. Gdy ułożyła małą do spania, nie miała już szansy przejść się na spacer, by choć przez chwilę pobyć sama - wspomina Gary.
Miejscowe władze odcięły Melbourne od reszty stanu. Granic miasta strzegły policyjne posterunki. - Jak się wyjeżdżało do "country Victoria", nazywano to "ring of steel", czyli "stalowym pierścieniem". Te pierwsze lockdowny to naprawdę była obława policji. Moja koleżanka, która ma farmę 60 kilometrów od Melbourne, musiała mieć specjalne papiery, żeby się tam dostać. Policja ich zatrzymywała, pytała, dlaczego jadą na farmę, a oni tłumaczyli, że muszą nakarmić zwierzęta - opowiada Iwona.
- Liczba zakażonych w Australii była stosunkowo niewielka w porównaniu z innymi państwami świata. Wobec tego, gdy władze stanu Wiktoria ogłosiły lockdown, bardzo popierałem tę decyzję. Z początku branża, w której pracuję, nie była uznana przez rząd za kluczową dla społeczeństwa, więc zostaliśmy zamknięci. Przez 12 tygodni siedziałem w domu. Rząd wypłacał mi co miesiąc około 75 procent mojej pensji. Mocno odczuliśmy to finansowo, ale jakoś udało nam się wiązać koniec z końcem - mówi Gary. Jednak stres i napięcia wywołane przez lockdown bardzo odbiły się na jego rodzinie.
- Rozstałem się z moją partnerką. Jestem człowiekiem, który uwielbia rutynę. Wstawanie rano, praca, spotkania ze znajomymi, powrót do domu, wieczór z rodziną. Okres lockdownu wywrócił moje poukładane życie do góry nogami. Ja i moja partnerka przebywaliśmy ze sobą 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Nie mieliśmy szansy od siebie odpocząć. W takiej sytuacji zaczynacie się nawzajem irytować. Nie możecie jednak wyjść z domu, by rozładować emocje, wszystko zostaje w rodzinie. To bardzo się na nas odbiło - wyznał Gary. Ostatecznie on i jego partnerka wrócili do siebie. Takich historii było jednak znacznie więcej. I nie każda kończyła się happy endem.
Duża część mieszkańców Melbourne posłusznie stosowała się do surowych restrykcji. Z czasem jednak coraz więcej osób zaczęło kwestionować strategię stanowego rządu w walce z pandemią. Na ulicach Melbourne co jakiś czas dochodziło do protestów, które spotykały się z ostrą reakcją władz. We wrześniu ubiegłego roku internet obiegło nagranie, na którym australijska policja zatrzymuje ciężarną kobietę pod zarzutem organizowania demonstracji. Funkcjonariusze zakuli 28-latkę w kajdanki w jej mieszkaniu, na oczach dzieci i partnera. - Nie wiedziałam, że robię coś złego - mówiła, szlochając kobieta. Tydzień wcześniej policja w stanie Wiktoria ostrzegała, że będzie zatrzymywać każdego, kto naruszy zakaz zgromadzeń. W tamtym czasie australijskie media obiegły również zdjęcia funkcjonariuszy okładających pałkami uczestników demonstracji, którzy domagali się otwarcia miasta.
Stanowe władze oskarżono o nadmierną ostrożność, której cenę będą musieli zapłacić zwykli obywatele. Wskazywano na rosnące bezrobocie i problemy ze zdrowiem psychicznym. - Na psychice wiktorian pozostaną już na zawsze blizny. Życie wielu osób uległo stałej zmianie na gorsze tylko przez to, co kazano im przetrwać w ostatnich miesiącach - skarżył się lider konserwatywnej opozycji Michael O'Brien.
Trwający 111 dni koszmar dobiegł końca 27 października o godzinie 23.59. W mieście udało się zredukować liczbę nowych przypadków koronawirusa do zera. Dwa dni później tysiące sklepów, kawiarni, restauracji i salonów piękności otworzyło się pierwszy raz od blisko czterech miesięcy. Choć nie wszystkie. Duża część biznesów, szczególnie mniejszych, nie przetrwała jednego z najdłuższych i najbardziej surowych lockdownów na świecie.
Lockdown trzeci (5 dni)
Kwarantanna hotelowa znów zawiodła. Tym razem ślady 13 nowych przypadków koronawirusa prowadziły do jednego z hoteli przy lotnisku w Melbourne. Kolejne ognisko wirusa dla mieszkańców miasta oznaczało tylko jedno. - Tym razem rozprzestrzenia się wariant brytyjski. To najbardziej zakaźna mutacja, jaką do tej pory widzieliśmy - oświadczył premier Andrews. - Jesteśmy bardzo zaniepokojeni - dodał.
Kilkanaście nowych zakażeń w liczącym 5 milionów mieszkańców Melbourne wystarczyło, by znów zamknąć miasto na cztery spusty. Tym razem jedynie na pięć dni. Melbournczycy, wycieńczeni poprzednim, kilkumiesięcznym lockdownem, nie skakali z radości, ale w pewnym sensie odetchnęli z ulgą. Mogło być gorzej. W końcu już było.
- Musimy założyć, że w naszej społeczności jest więcej przypadków aktywnych niż te, o których wiemy, a zakażenia rozprzestrzeniają się w tempie, jakiego nie widzieliśmy w naszym kraju od 12 miesięcy - oświadczył premier stanu Wiktoria. - Jeśli będziemy czekać, aż ta teoria okaże się prawdziwa, może być już za późno. Wtedy czeka nas lockdown, który będzie trwać tak długo, aż nie zostaniemy zaszczepieni - ostrzegł Andrews.
Trzeba było jakoś zmotywować mieszkańców Melbourne, by posłusznie zamknęli się w domach. Znowu. Przez kolejne pięć dni mogli wychodzić na zewnątrz jedynie pod czterema pretekstami: niezbędnych zakupów, opieki nad bliskimi, koniecznej pracy oraz na dwie godziny dziennie w celu rekreacji, w towarzystwie maksymalnie jednej osoby. W życie ponownie wszedł zakaz oddalania się od miejsca zamieszkania dalej niż na 5 kilometrów. Oczywiście niezmiennie z maską na twarzy. Znów zamknięto szkoły, restauracje, sklepy (z wyjątkiem supermarketów) oraz lokale usługowe. Wstrzymano także wszystkie międzynarodowe loty do stanu Wiktoria.
- Zasady gry się zmieniły. To nie jest już ten sam wirus, jaki pamiętamy z 2020 roku - podkreślał Andrews.
Trzeci lockdown nadszedł w czasie, gdy Melbourne szykowało się do jednego z najhuczniejszych weekendów w roku, na który przypadały obchody Święta Wiosny, walentynki i otwarcie tenisowych mistrzostw Australian Open.
- To dla nas najbardziej pracowity weekend w roku. Siedzę tutaj i wykonuję ponad 170 łamiących serce telefonów, próbując przełożyć rezerwacje - opowiadał w rozmowie z Agencją Reutera właściciel restauracji Lover, położonej w rozrywkowej dzielnicy Windsor. - To przygnębiające, ale jesteśmy wytrzymali. Trzymamy po prostu kciuki, że skończy się na pięciu dniach.
Tak też się stało. O północy z 17 na 18 marca 2021 roku zakończył się trzeci lockdown w Melbourne.
Lockdown czwarty (14 dni)
Przez kilka następnych miesięcy tabele z dziennymi statystykami zakażeń w stolicy stanu Wiktoria pozostawały puste. Ten okres względnego spokoju zakończył się niespodziewanie pod koniec maja. Na północy miasta pojawiło się nowe ognisko wirusa. Kolejny raz jego epicentrum stanowiły hotele, wytypowane przez władze na potrzeby kwarantanny.
Władze stanu Wiktoria sięgnęły po sprawdzony środek i po raz czwarty ogłosiły lockdown. Początkowo blokada miała trwać jedynie tydzień. Gdy władze zorientowały się, że za nowe transmisje odpowiadają warianty Koppa i Delta - bardziej zakaźne niż poprzednie mutacje - zdecydowano się przedłużyć restrykcje o kolejne siedem dni.
Ostatecznie Melbourne "otwarto" ponownie 10 czerwca. Tamtego dnia nie odnotowano żadnych nowych infekcji. Mimo zakończenia lockdownu część restrykcji pozostała w mocy.
Lockdown piąty (12 dni)
Po ogłoszeniu pierwszego zwycięstwa nad koronawirusem Delta stan Wiktoria zaczął powracać do względnej normalności. Ale wiktorianie nie zdążyli nacieszyć się wolnością. Ledwie miesiąc później znów usłyszeli z ust premiera Andrewsa słowo "lockdown". Była to piąta blokada stanu od początku pandemii i trzecia w tym roku.
Powodem było wykrycie kilkunastu nowych zakażeń, które wiązano z pojawieniem się ogniska koronawirusa w Nowej Południowej Walii.
Izolacja mieszkańców i śledzenie kontaktów pozwoliły opanować kolejny wybuch epidemii w niecałe dwa tygodnie. Premier Andrews oświadczył wówczas, że wiktorianie mogą czuć się "dumni", ale nie powinni "osiadać na laurach".
Tym razem blokada trwała niespełna dwa tygodnie.
Lockdown szósty (18 dni). Ostatni?
Tydzień po tym, jak mieszkańcy Wiktorii wynurzyli się z piątego lockdownu, nadszedł kolejny. Dzień po wykryciu sześciu nowych przypadków wirusa Delta Melbourne ponownie się zamknęło, dołączając do Sydney i Brisbane. Tym samym blokadą zostały objęte równolegle trzy największe miasta Australii.
Premier Andrews poinformował mieszkańców o kolejnym lockdownie na cztery godziny przed jego wejściem w życie.
Kilka dni później restrykcje zniesiono w większej części stanu Wiktoria, jednak w Melbourne obostrzenia tylko się nasiliły. W mieście, mimo lockdownu, zaczęła rosnąć liczba tajemniczych zakażeń, których źródła władze nie były w stanie namierzyć. W trzecim tygodniu sierpnia stanowy rząd ogłosił najostrzejsze restrykcje, które mieszkańcy Melbourne pamiętali z czasów drugiej fali pandemii. Wśród nich znalazła się wzbudzająca liczne kontrowersje godzina policyjna, czy zamknięcie placów zabaw.
Mimo tych stanowczych kroków wskaźnik zakażeń w Melbourne od początku sierpnia piął się niemal pionowo w górę. 3 sierpnia, na dwa dni przed wprowadzeniem lockdownu, w mieście nie odnotowano żadnego nowego zakażenia, a średnia infekcji z minionego tygodnia wynosiła zaledwie 3. Równo dwa miesiące później nowych dobowych infekcji było już 1377, podczas gdy średnia tygodniowa zakażeń wzrosła do 1220.
Fala koronawirusa Delta podważyła politykę miejscowych władz, dążących do całkowitej eliminacji zakażeń. Trzeba było zmienić strategię. Zamiast prowadzić nierówną walkę z wirusem postanowiono "nauczyć się z nim żyć". Jedyną drogą ku temu było zaszczepienie mieszkańców. Premier Andrews oświadczył, że stan Wiktoria otworzy się, gdy co najmniej 70 procent populacji otrzyma dwie dawki szczepionki. Bez względu na statystyki zakażeń.
Wyznaczony cel udało się osiągnąć w połowie października.
"Dzięki postawie wiktorian jutro możemy zacząć wracać do tego, co kochamy. Dziękuję, Wiktorio, jestem taki dumny" - napisał na Twitterze premier Daniel Andrews.
O godzinie 23.59 z czwartku 21 października na piątek 22 października w Melbourne przestał obowiązywać szósty lockdown. W mieście rozległo się wycie samochodowych klaksonów, okrzyki radości i brawa. Mieszkańcy świętowali także nazajutrz, ruszając tłumnie do pubów i restauracji.
Wolność odzyskują jednak wyłącznie osoby w pełni zaszczepione. Ale nawet one nadal będą podlegać ograniczeniom. Mieszkańcy dalej nie będą mogli opuszczać miasta, w lokalach gastronomicznych i usługowych obowiązywać będą limity klientów, wciąż obowiązkowe będzie też noszenie masek ochronnych. Restrykcje pozostaną w mocy tak długo, aż liczba osób w pełni zaszczepionych nie przekroczy 80 procent.
- To jak sylwester, tylko bez fajerwerków - skwitował właściciel jednego z barów w Melbourne w rozmowie z BBC.
Czy było warto?
Przez siedem lat z rzędu Melbourne królowało w rankingu czasopisma "The Economist" jako najlepsze miasto do życia na świecie. Parę lat temu zostało uznane także za najszczęśliwsze miasto na Ziemi. Po blisko dziewięciu miesiącach zamknięcia stolica stanu Wiktoria nie jest już tym samym miejscem.
Wielu za granicą z zazdrością spoglądało na Australię, sądząc, że udało się jej uniknąć najgorszego. Jednak prawdziwą cenę "polityki lockdownów" poznamy dopiero za jakiś czas. Choć liczba zakażeń i zgonów od początku pandemii pozostawała tam stosunkowo niska w porównaniu do innych państw, niepokoją inne statystyki. Psycholodzy wskazują na nałogi, zaburzenia odżywiania, przemoc domową, depresję oraz próby samobójcze.
Blokady odbiły się także na australijskiej gospodarce, której w tym roku grozi druga z rzędu recesja. - Tutaj, w Wiktorii, byliśmy świadkami, jak upadały biznesy, jeden po drugim. Osobiście znam kilka osób, które prowadziły małe restauracje i zdecydowały się je zamknąć. Rząd niby jakoś pomagał im finansowo, ale to wystarczało na robienie zakupów dla rodziny, a nie na utrzymanie czynszów i innych wydatków związanym z prowadzeniem biznesu. Ludzie byli zdesperowani - mówi Iwona.
Jak dodaje, z każdym lockdownem było też coraz więcej ludzi, którzy "tracili zmysły". - Widziałam kobiety, które kopały w drzwi sklepów, ludzi krzyczących na ulicach. To ogromnie odbiło się psychicznie na ludziach. Na każdym z nas - wspomina.
Epidemia depresji
Badanie przeprowadzone przez australijski Uniwersytet Monasha wskazuje, że restrykcyjne lockdowny w Melbourne doprowadziły tam do najwyższego w historii poziomu depresji i stanów lękowych. W szczytowym momencie drugiej fali pandemii w 2020 roku aż 44 procent mieszkańców stanu Wiktoria zgłaszało średnie lub poważne objawy depresji.
Kierowane przez psycholog kliniczną profesor Jane Fisher badanie wykazało, że problemy psychiczne w największym stopniu dotykały kobiet, ludzi z grupy wiekowej 18-29 lat, osób mieszkających samotnie, sprawujących opiekę nad osobami niepełnosprawnymi, w szczególności członkami rodziny, a także ludzi, którzy stracili pracę. "Najbardziej zszokowała nas różnica w poziomie złego samopoczucia mieszkańców pomiędzy Wiktorią a innymi stanami. To pokazuje, jak negatywny wpływ surowe lockdowny wywierają na zdrowie psychiczne populacji" - komentowała Fisher w rozmowie z "Sydney Morning Herald".
Z kolei z badania "Ocena wpływu najbardziej surowych restrykcji związanych z COVID-19 na zdrowie psychiczne: eksperyment naturalny", którego wyniki opublikowano na łamach magazynu medycznego "Journal of Affective Disorders", wynika, że wielomiesięczna izolacja miała większy wpływ na problemy psychiczne mieszkańców stanu Wiktoria niż sam strach przed wirusem. Mimo że liczba zakażeń w regionie w ostatnim czasie drastycznie wzrosła.
"Polityka lockdownów z pewnością pozostawi w mieszkańcach psychiczny uraz i traumę" - ocenił naczelny lekarz stanu Wiktoria Brett Sutton. Bronił jednak tej strategii, twierdząc, że władze zrobiły to, co musiały, by skutecznie stawić czoła wirusowi. "Gdyby była jakaś prostsza droga, na pewno byśmy ją obrali" - zaznaczył.
Autorka/Autor: Monika Winiarska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Asanka Ratnayake/Getty Images