|

To jeszcze sąd czy tylko show? "Jatka i pobojowisko", "porażka ruchu MeToo"

Dokument "Johnny Depp kontra Amber Heard"
Dokument "Johnny Depp kontra Amber Heard"
Źródło: GettyImages

Bilety na spektakl już dawno się rozeszły w ilościach hurtowych. Dziennikarze tłoczą się przy drzwiach. Błyskają światła fleszy. Główni aktorzy - Johnny Depp i Amber Heard - wygłaszają swoje kwestie. Są też postacie drugoplanowe: Kate Moss, Elon Musk czy James Franco. Prawdziwa śmietanka towarzyska.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Jednak zamiast słodkiej śmietanki jest błoto i brud nie do starcia. "Przykry zapach, którego nie zlikwidują nawet najlepsze perfumy" - jak opisuje dr hab. Maria Łoszewska-Ołowska, prawniczka i medioznawczyni. Smród, który będzie ciągnął się za głównymi zainteresowanymi przez wiele lat. A może i do końca życia.

A wszystko za sprawą procesu o zniesławienie, jaki Johnny Depp wytoczył swojej byłej żonie Amber Heard. Aktor przed sądem w Wirginii walczy o odszkodowanie w wysokości 50 milionów dolarów. Podstawą pozwu jest opublikowany w 2018 roku w "The Washington Post" felieton, w którym Heard opisała swoje doświadczenia związane z byciem ofiarą przemocy domowej. Mimo że nazwisko Deppa nie padło w tekście ani razu, dla wszystkich od razu stało się jasne, o kim mowa.

Zmagania Johnny’ego Deppa śledzą media, widzowie i internauci z całego świata. Czy tego chcą, czy nie. Bo nawet jeśli nie jesteśmy zainteresowani pewnymi treściami, czujemy wewnętrzną blokadę przed wiadomościami celebryckimi, to one i tak, w takiej czy innej formie, do nas docierają. Bo proces Depp versus Heard to nie jest zwykły proces, ale "proces dekady". "Podróż przez jatkę i pobojowisko" - jak go opisuje amerykańska pisarka Rebecca Solnit. "Pewien rodzaj wydarzenia towarzyskiego" - na co uwagę zwraca dr hab. Maria Łoszewska-Ołowska.

Nie bez znaczenia jest fakt, że miejscem akcji, a zarazem planem zdjęciowym rozprawy są Stany Zjednoczone. - Model amerykański najbardziej sprzyja teatralizacji procesu, co - zwłaszcza w obecnych czasach, w których tak ogromną rolę odgrywają media społecznościowe - podgrzewa temperaturę i skutkuje tym, że na ów proces po pierwsze patrzymy jak na show skądinąd z udziałem dwójki znanych aktorów - zaznacza dr hab. Maria Łoszewska-Ołowska z Uniwersytetu Warszawskiego.

- A dzisiaj można zadać sobie pytanie: czy chodzi w nim już tylko o show, czy może jeszcze trochę o wymiar sprawiedliwości? Wydaje się, że to drugie w przekazie medialnym zeszło na plan dalszy - dodaje.

"Kupa w łóżku Deppa", "Johnny Depp zgwałcił Amber Heard?!", "Johnny Depp vs Amber Heard. Kto ma lepiej wyposażony garaż?", "Amber Heard obwinia psa Johnny’ego Deppa, yorka o imieniu Boo, o odchody znalezione w łóżku" - to zaledwie kilka przykładowych nagłówków z ostatnich tygodni. 

- Im bardziej sensacyjnie, obrzydliwie, wulgarnie, absurdalnie, tym lepiej dla mediów plotkarskich. To te media w swoich nagłówkach mają najbardziej dosadne, obrazowe, graficzne detale, które mocno działają na wyobraźnię odbiorcy i utrwalają się w jego świadomości - komentuje dr Agnieszka Całek, medioznawczyni z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Nagłówki, które stawiają pod znakiem zapytania sposób przeprowadzania procesów sądowych w Stanach Zjednoczonych, ale także dziennikarską etykę i zwykłą ludzką przyzwoitość. A przede wszystkim - nie brakuje takich głosów - wyrządzają krzywdę ofiarom przemocy i przyczyniają się do jej wtórnej wiktymizacji. A tym samym niweczą wszelkie dotychczasowe osiągnięcia ruchu MeToo. Ruchu, którego istotą było przerwanie zmowy milczenia i oddanie głosu poszkodowanym. A także wiara w prawdziwość świadectw i cierpienia ofiar. Dziś, niezależnie od wyroku, jaki zapadnie, wiemy już na pewno, że tej wiary w procesie Depp versus Heard, zdecydowanie zabrakło. 

Co mają wspólnego szympansy z procesem Deppa i Heard?

Żeby jak najpełniej przedstawić zjawisko, z którym mamy do czynienia, przenieśmy się na chwilę do zoo. Albo do dżungli w środkowo-zachodniej Afryce. Wyobraźmy sobie grupę szympansów. Ich codzienne życie i aktywności. Popatrzmy na nie przez chwilę, a dość szybko przekonamy się, że szympansy nawet zamiast własnej przekąski preferują… obserwację poczynań lidera grupy. Jak powszechnie wiadomo, szympansy są istotami stadnymi. Tak jak i ludzie. Dlatego w kwestii zachowań społecznych niewiele się od siebie różnimy. W ten sposób zainteresowanie opinii publicznej procesem Amber Heard i Johnny’ego Deppa tłumaczy mi psycholożka Aleksandra Plewka z Poradni Psychologicznej Synergia, świadczącej specjalistyczne usługi z zakresu zdrowia psychicznego i seksualnego dorosłych i dzieci.

- Wysoki status, a taki bez wątpienia mają celebryci, jest dla nas atrakcyjny, symbolizuje też marzenie o sławie, blichtrze, byciu wiecznie młodym, pięknym i bogatym. Kiedy w ten wyidealizowany obraz wkrada się rysa (na przykład sprawa rozwodowa, niewłaściwe zachowanie celebryty), to rozdźwięk między tym, co sobie wyobrażamy a nowymi informacjami jest tak duży, że chcemy przekonać się, jak jest naprawdę - opowiada Aleksandra Plewka. I ten dysonans poznawczy - nierzadko budzący satysfakcję (bo umówmy się, który tabloid nie lubi, jak celebrycie powinie się noga) - skłania do poszukiwania kolejnych newsów i napędza zainteresowanie opinii publicznej całą sprawą. Niektórzy określiliby to mianem Schadenfreude (niem. Schaden - strata, szkoda, Freude - radość), czyli radości ze zniszczenia. Zniszczenia życia, karier, wizerunków, bo do tego "proces dekady" się sprowadza.

Do tego dochodzi jeszcze tak zwany efekt czystej ekspozycji. - Po raz pierwszy opisał go Robert Zajonc w 1968 roku. Przez efekt czystej ekspozycji, czyli regularny kontakt z celebrytami w reklamach i social mediach, mamy wrażenie, że widzimy ich częściej niż własnych bliskich. A to prowadzi do tego, że zaczynamy ich traktować jak osoby znajome, o których życiu wiemy więcej niż w rzeczywistości. I stąd silne sympatie i antypatie wobec ich poczynań, podobne do tych, które mamy wobec swoich przyjaciół czy krewnych - tłumaczy psycholożka.

A te sympatie i antypatie bardzo wyraźnie ujawniają się w internecie, a przede wszystkim w mediach społecznościowych. Na TikToku do 23 maja hashtag #IStandWithAmberHeard zebrał około 8,2 miliona wyświetleń, podczas gdy hashtag #JusticeForJohnnyDepp miał aż… 15 miliardów wyświetleń. - To zjawisko to właśnie polaryzacja społeczna. Pociąga ono za sobą generowanie konfliktów społecznych. Czyli osoby o podobnych poglądach krytykują perspektywę "oponentów" i przerzucają odpowiedzialność na którąś ze stron. A przecież proces w dalszym ciągu nie jest rozstrzygnięty i dopiero słuchamy każdej ze stron i jej historii - podkreśla psycholożka.

Mem o karierze Amber Heard. Kariera Amber zaznaczona jest na nagrobku, uśmiechnięty mężczyzna reprezentuje ucieszonych tym faktem internautów
Mem o karierze Amber Heard. Kariera Amber zaznaczona jest na nagrobku, uśmiechnięty mężczyzna reprezentuje ucieszonych tym faktem internautów

Fekalia, odcięty palec i mega kielich

Zainteresowanie zarówno plotkarskich mediów, jak i opinii publicznej "procesem dekady" nie dziwi dr Agnieszki Całek, medioznawczyni z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - To nic nowego, bo z wojeryzmem (podglądactwo, zaburzenie preferencji seksualnych objawiające się skłonnością do oglądania innych osób w czasie aktywności seksualnych) mamy do czynienia od początku istnienia ludzkości. To, co niepokoi, to przesuwanie granicy - ocenia dr Całek. I rzeczywiście, wydaje się, że w procesie Heard-Depp wszelkie granice zostały przekroczone. Granice prywatności, dobrego smaku, a nawet komfortu psychicznego odbiorców mediów. - Dzięki relacjonowaniu takich rzeczy możemy oglądać to, co normalnie nie byłoby dostępne, czyli najbardziej intymne sfery życia i tajemnice alkowy. Taki publiczny proces pary celebrytów kompletnie odziera ich z prywatności, a nawet intymności - zauważa medioznawczyni. Bo intymność zostaje tutaj wystawiona na pokaz i rozłożona na czynniki pierwsze.

Dr Maria Łoszewska-Ołowska, prawniczka i medioznawczyni z UW, wskazuje, że nie ma wątpliwości, iż w warunkach polskich ujawnienie takich informacji byłoby potraktowane jako naruszenie prawa do prywatności. - Zarówno normy prawne, jak i etyczne zabraniają ujawniania informacji z życia prywatnego, w tym intymnego. (…) Co więcej, w czasie zeznań lub wyjaśnień dotykających intymnych szczegółów sąd ograniczałaby jawność rozpoznawania sprawy karnej. Nie tylko dziennikarze nie mogliby tego zarejestrować, ale prawdopodobnie zostaliby poproszeni o opuszczenie sali sądowej. Zatem nie uzyskaliby takich informacji - wyjaśnia.

Tutaj nic nie jest tajemnicą, a każda informacja, każdy szczegół podane są dalej. Internet lotem błyskawicy obiegają kolejne, niekiedy drastyczne i bardzo niesmaczne informacje z życia pary. Czytamy między innymi o "incydencie kałowym", czyli o ludzkich fekaliach, jakie znalazł w swoim łóżku Johnny Depp. "To tylko żart, który poszedł źle" - tak z odchodów schowanych pod kołdrą tłumaczyła się później Amber Heard. A media roztrząsają sprawę. Czy były to odchody ludzkie? A może psie, bo para miała małe yorki?

Z każdą kolejną relacją tabloidową stajemy się niemalże naocznymi świadkami kłótni celebrytów. Oczami wyobraźni widzimy rozwścieczoną Amber Heard, która chwyta butelkę wódki i rzuca nią w Johnny’ego. Johnny traci przez to kawałek palca, a nawet - przynajmniej według relacji z sali sądowej - zaczyna pisać zakrwawioną dłonią po ścianach. W miarę trwania procesu dowiadujemy się także o problemach jelitowych Johnny’ego Deppa, które miały być następstwem nadużywania przez aktora substancji psychoaktywnych. - Mdlał we własnych wymiocinach. Tracił kontrolę nas swoim ciałem. A wszyscy po nim sprzątali. Tracił kontrolę nad własnymi jelitami, a ja po nim sprzątałam - zezna później w sądzie Amber Heard. A w mediach pojawiać się będą kolejne odrażające nagłówki. I szczegóły dotyczące plwocin i innych płynów ustrojowych. Fizjologii. Krwi, łez. Zadanych ran, obrażeń. 

- To jest też trudne dla samych głównych zainteresowanych. Upublicznienie tych wszystkich szczegółów naraża ich na falę hejtu i drwin. Wyobraźmy sobie, że to my jesteśmy na miejscu tych ludzi i chcemy po prostu rano sprawdzić pocztę albo poczytać newsy, i na początek zaleje nas fala treści o nas samych, z naszym wizerunkiem, również zniekształconym. Będziemy wyszydzani, a "życzliwi" będą nam podsuwali kolejne linki z "prawdą o nas". Internauci nie będą mieli litości, bo łatwo być radykalnym i krytykanckim zza klawiatury - podkreśla medioznawczyni Agnieszka Całek.

- Poza tym to nie poprawia stanu dyskursu publicznego na tematy trudne takie jak przemoc seksualna. Szczegółowe relacjonowanie procesu i dyskusja nad nim prowadzi do trywializacji, ośmieszania lub wulgaryzacji zagadnienia, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Proces Heard-Depp staje się kuriozum, wypaczeniem, tabloidową sensacją, w której odbiorcy skupiają się na najbardziej obrzydliwych i brutalnych elementach, kompletnie pomijając złożoność sprawy i powagę problemów, których ona dotyczy - podkreśla dr Całek.

Te najbardziej brutalne elementy to chociażby informacje o gwałcie butelką czy o zmuszaniu Amber Heard do seksu oralnego. A także SMS-y, jakie Johnny Depp wysyłał do swojego kolegi, aktora Paula Bettany’ego. "Zanim ją spalimy, utopmy ją. A potem zerżnę jej trupa, żeby mieć pewność, że nie żyje". Albo: "Będę tłukł tę brzydką cipę w kółko, zanim wpuszczę ją do domu, nie martw się". Mimo to Paul Bettany decyduje się bronić swojego kolegi po fachu, tłumacząc, że wiadomości były… jedynie nawiązaniem do sceny z jednego z ulubionych filmów Johnny’ego Deppa - Monthy Pythona.

Trywializowane jest zatem nie tylko samo doświadczenie przemocy (penetracja butelką, przymuszanie do seksu oralnego, bicie), ale także uczucia, jakie to doświadczenie może wywoływać. Na początku maja media społecznościowe obiega nagranie z sali sądowej, na którym Amber Heard i Johnny Depp stają ze sobą twarzą w twarz. Aktorka na widok byłego męża odruchowo cofa się, wzdryga i na moment jakby traci równowagę. A w sieci wrze, że reakcja jest wyuczona i wyreżyserowana.

Spłycany jest również inny istotny problem społeczny, czyli uzależnienie od alkoholu i innych substancji psychoaktywnych, a także agresywne zachowania, do jakich może dochodzić pod ich wpływem. W czasie rozprawy prezentowane są nagrania, na których rzekomo pijany Johnny Depp rozbija szafki kuchenne. Po ataku furii aktor chwyta za kieliszek wina, który prawnik Amber Heard określa mianem "mega kielicha". Te słowa nie tylko bawią samego Johnny’ego Deppa, ale też powodują wysyp nowych memów w internecie.

Memy o Amber Heard
Memy o Amber Heard

Nie chcesz czuć się złą osobą, jeśli nadal lubisz "Piratów z Karaibów"

- Takie sensacyjne, skoncentrowane na graficznych detalach i skandalu relacjonowanie tego procesu nikomu nie służy, dziennikarzom i etyce zawodu - też. Osobiście wyznaję zasadę, że zanim się upubliczni materiał zawierający szczegóły z prywatnego i intymnego życia kogokolwiek, to należy sobie zadać pytanie, czemu to służy. Czy jest jakieś wyższe dobro, które to uzasadnia? - pyta dr Agnieszka Całek. - Oczywiście gdy mowa o przestępstwach i nadużyciach, dotkniemy na pewnym etapie kwestii winy i napiętnowania winnego, ale to nie ten przypadek, jeszcze nie, na razie nie ma wyroku. A nawet gdyby był, to również należałoby to głęboko przemyśleć ze względu na ofiarę, jej dobrostan i możliwą wtórną wiktymizację - dodaje. A wtórna wiktymizacja to coś, co zdaje się dotykać obecnie Amber Heard.

Z wtórną wiktymizacją mamy do czynienia wówczas, gdy ofiara przestępstwa doznaje kolejnej krzywdy ze strony innych osób. Mogą to być na przykład członkowie rodziny, którzy nie wykazują dostatecznej empatii i zrozumienia względem pokrzywdzonego lub pokrzywdzonej. Albo funkcjonariusze policji w nieodpowiedni sposób przyjmujący zgłoszenie na komisariacie. Albo osoby obecne w czasie procesu na sali sądowej, które mało delikatnie przeprowadzają przesłuchanie i tym samym zmuszają ofiarę do odtwarzania i ponownego przeżywania traumy. Tak wtórna wiktymizacja wygląda w normalnych okolicznościach. Chociaż słowo "normalne" wydaje się w tym miejscu zupełnie nieadekwatne. Społeczne przyzwolenie na kolejne krzywdy i wpędzanie poszkodowanego w jeszcze gorsze samopoczucie nigdy nie powinno być standardem ani normalnością. Ale Amber Heard - oprócz potencjalnej wtórnej wiktymizacji, jakiej może doświadczyć ze strony najbliższego otoczenia czy systemu sprawiedliwości - musi zmierzyć się także z krytyką opinii publicznej pod swoim adresem. Czyli w praktyce - z całym światem. Bo informacje o procesie Amber Heard i Johnny’ego Deppa rozprzestrzeniły się globalnie.

A przypomnijmy - mimo że wyrok w sprawie o zniesławienie przeciwko Amber Heard w momencie publikacji tego tekstu jeszcze nie zapadł, to Johnny Depp już jeden podobny proces przegrał. Dwa lata temu aktor wystąpił przeciwko brytyjskiemu tabloidowi "The Sun" i jego wydawcy News Group Newspapers, który nazwał Deppa żonobijcą (wife beater). Brytyjski wymiar sprawiedliwości orzekł, że gwiazdor 12 razy zaatakował Amber Heard w czasie ich trzyletniego związku. Przypadki pobicia zostały udowodnione przez prawników aktorki i nie były w obronie własnej. Ten wyrok jest prawomocny, co oznacza, że nie przysługuje od niego żaden zwyczajny środek odwoławczy ani środek zaskarżenia. Zatem można nie lubić Amber Heard, można kibicować Johnny’emu Deppowi, ale nie można zapominać o tamtej decyzji brytyjskiego sądu ani jej kwestionować.

Oczywiście jest wiele osób, które empatyzują i solidaryzują się z Amber, ale są w mniejszości. Większość kwestionuje jej zeznania, podważa wiarygodność, a nawet i zdrowie psychiczne. - Heard zdaje się przegrywać w internecie, bo - głównie dzięki memom - wygląda na tę niezrównoważoną i histeryczną. I to się dzieje zupełnie niezależnie od tego, jak wygląda prawda. Depp płaci wizerunkowo wysoką cenę, ale ma też rzeszę fanów, którzy będą go bronili i stali po jego stronie bez względu na wszystko. Heard takiego wsparcia w sieci nie ma. Siły nie są tu równo rozłożone - ocenia Agnieszka Całek, medioznawczyni z UJ.

Ale memy czyniące z Amber Heard pośmiewisko to niejedyny problem wizerunkowy aktorki. Na TikToku krążą teorie, że Amber Heard w czasie zeznań sztucznie wywołuje łzy, pocierając oczy specjalną substancją. Podważane są zatem jej emocje. Nie nam rozstrzygać, na ile te emocje są prawdziwe. Ważne, że Amber jako kobiecie odmawia się prawa do przeżywania. Bo wiadomo, że zbytnia emocjonalność pociąga za sobą zarzuty o pretensjonalność i histeryczność.

@sophia13630 she’s an actor u think she would be able to at least work up a couple of years #justiceforjohnnydepp#johnnydepp#amberheard ♬ Circus - Color Clownies

Co więcej, w sieci pojawiały się zeznania doktor Shannon Curry, psychiatry klinicznego. Jej zdaniem Amber cierpi na zaburzenia osobowości typu borderline i zaburzenia histrioniczne. Te drugie objawiają się przesadną ekspresją emocjonalną i teatralnością zachowań obliczoną na zwrócenie na siebie uwagi. Już pomijając, na ile etyczne - z lekarskiego, a także dziennikarskiego punktu widzenia - jest upublicznianie informacji na temat zdrowia psychicznego danej osoby, to wciąż wracamy do tego samego punktu, czyli odmawiania prawa do przeżywania i okazywania emocji. I do podważania kobiecych zeznań i relacji.

Z tego powodu proces Amber versus Depp zaczęto nazywać porażką ruchu MeToo. Porażką w całej rozciągłości i praktycznie na każdej płaszczyźnie. Bo wszystko to, co udało się wypracować dzięki globalnej akcji #metoo, w procesie Heard i Deppa właściwie nie ma zastosowania. Istotą ruchu było przerwanie zmowy milczenia i napiętnowanie sprawców przemocy seksualnej. Oddanie głosu ofiarom i wiara w prawdziwość ich świadectw i doświadczeń. Tymczasem - na co zwraca uwagę Rebecca Solnit w "Matce wszystkich pytań" - okazuje się, że wciąż jesteśmy uwikłani w pewien system. System, w którym "kultura gwałtu lansuje pogląd, że świadectwa kobiet są bezwartościowe, niewiarygodne". A raczej są wartościowe do momentu, gdy po drugiej stronie barykady nie stanie wpływowy, lubiany i charyzmatyczny celebryta. "Wszyscy są zdania, że przemoc seksualna jest zła i mówią, że będą wspierać ofiary, dopóki sprawcą nie okaże się ktoś, kogo znają i lubią. Nie chcesz czuć się złą osobą, jeśli nadal lubisz 'Piratów z Karaibów'" - w ten sposób tłumaczy to Nicole Bedera, amerykańska socjolożka, która specjalizuje się w zagadnieniach związanych z przemocą seksualną.

Ruch MeToo, ale też środowiska feministyczne, podniosły jeszcze jedną bardzo istotną kwestię: winny zawsze jest sprawca przemocy, nigdy jej ofiara. Tymczasem w rzeczywistości te role często stają się rozmyte lub ulegają zupełnemu odwróceniu.

- Jeżeli słuchamy o przemocy, która może wydawać się niewyobrażalna, bezsensowna, a jednocześnie może dotknąć każdego z nas, to czujemy się zagrożeni. I aby z tym zagrożeniem jakoś sobie radzić, obwiniamy ofiarę. Dzięki temu kreujemy sobie pozorną przyczynowo-skutkowość, którą bardzo lubi nasz umysł. Ktoś jest winny, więc ponosi konsekwencje. Stąd victim-blaming osób doświadczających przemocy, zgwałceń czy molestowania - tłumaczy psycholożka Aleksandra Plewka.

A victim-blaming to nic innego jak właśnie obwinianie ofiary, uznawanie jej za odpowiedzialną lub współodpowiedzialną za poniesioną krzywdę. I zawstydzanie jej. Z powodu zachowania, fizyczności, ubioru czy seksualnej ekspresji.

Tama pękła, porwana wartkim prądem opowieści

"Tama pękła, milczenie zostało przerwane, bezkarność przepadła, porwana wartkim prądem opowieści" - napisała o MeToo Rebecca Solnit w "Matce wszystkich pytań". Tylko tu, w "procesie dekady", ta opowieść nie płynie wartkim prądem. To ściek. Z powyrywanymi kartkami, pogniecionymi, wymiętymi stronami, gdzie podkreślone i wyboldowane są te najbardziej drastyczne fragmenty. A właśnie sposób prowadzenia takiej opowieści jest w tym przypadku kluczowy.

- Przemoc karmi się milczeniem, więc nagłaśnianie występowania tego zjawiska jest ważne z perspektywy osób doświadczających przemocy, które potrzebują wsparcia z zewnątrz, aby wyjść z przemocowej relacji. Jednak sposób, w jaki jest to nagłaśniane, jest tu dość istotny. Ważne jest proaktywne informowanie o tym, jakie są mechanizmy przemocy, kto jej może doświadczać (na przykład, że wbrew stereotypowi może ona dotykać także mężczyzn) oraz jak potencjalni świadkowie przemocy mogą pomóc - mówi psycholożka Aleksandra Plewka.

- Zdaję sobie sprawę, że prawo amerykańskie zezwala na pełną transmisję spraw, jednak media też mają wpływ na to, w jaki sposób przekazują informacje. Być może jest to dobra okazja, żeby w relacje transmisji wplatać informacje o tym, gdzie i jak szukać pomocy (na przykład numery infolinii pomocowych), jak rozpoznać, że jest się osobą stosującą przemoc, a jak że jest się osobą jej doświadczającą - dodaje.

Psycholożka jest w stanie sobie wyobrazić, że można by na tak trudnej podstawie zbudować coś wartościowego. 

- Wydaje się to możliwe wyłącznie w sytuacji, gdy to osoba, która doświadczyła przemocy, decyduje o publikacji i robi to z pozycji kogoś, kto walczy o sprawiedliwość, nie tylko dla siebie, ale też wykorzystuje swoją uprzywilejowaną pozycję gwiazdy, by dać innym przykład i odwagę. Ale to zupełnie nie ten przypadek, tutaj mamy toczący się proces, w którym stopniowo wyłaniają się kolejne drastyczne detale, które szybko podchwytują media plotkarskie i internauci - ocenia medioznawczyni Agnieszka Całek.

Kolejne ofiary

A epatowanie drastycznymi detalami nie przysłuży się nikomu. Nie tylko stronom w procesie sądowym, czyli Deppowi i Heard, ale też obserwatorom, a przede wszystkim ofiarom przemocy domowej czy przemocy seksualnej. Całek nie ma wątpliwości: - Memy na temat detali z procesu Heard-Depp raczej nie rozbawią kogoś, kto przeżył gwałt, był bity, doświadczał przemocy psychicznej, został oszukany, zniesławiony, zdradzony przez partnera/kę.

- Pokazywanie ze szczegółami obrażeń, przywoływanie detali scen przemocy może mieć efekt wtórnie traumatyzujący, to jest może u osób z podobnymi doświadczeniami generować lęk, koszmary, przywoływać wspomnienia krzywdy, jaka im się działa - wtóruje jej psycholożka Aleksandra Plewka.

Przekazy docierające do nas z sali sądowej mogą również negatywnie oddziaływać na osoby przechodzące przez piekło rozwodu. Mimo że nie jest to sprawa rozwodowa (Johnny Depp i Amber Heard rozwiedli się już sześć lat temu), a sprawa o zniesławienie, to jej głównymi bohaterami są byli skłóceni ze sobą małżonkowie. I przed wielomilionową widownią piorą brudy z czasów, gdy byli małżeństwem.

- Dla osób, które przechodzą przez rozwód, te informacje mogą być obciążające i męczące, wywoływać niepokój i obniżać samopoczucie - komentuje Plewka. - Osoby te mogą się także silnie utożsamiać z którąś ze stron tej sprawy i tym samym pilnie śledzić doniesienia rozwodowe, czasem nawet kosztem codziennych zadań. Mogą również czuć się osaczone szczegółowymi doniesieniami o przemocy, mieć wrażenie przytłoczenia i wtedy zachęcam, żeby dawkować sobie dostęp do informacji - sugeruje psycholożka.

Pyrrusowe zwycięstwo

"Jaka piękna katastrofa" - tę kultową już frazę wypowiada Alexis Zorba - główny bohater filmu Mihalisa Kakogiannisa "Grek Zorba" z 1964 roku. Alexis wygłasza wspomniane zdanie na widok walącej się konstrukcji, którą sam mozolnie wznosił przez wiele miesięcy. I tak jak konstrukcja Alexisa zamienia się w drobny mak, tak w gruzach legną kariery Johnny’ego Deppa i Amber Heard.

- W mojej opinii na tym procesie nie wygra żadna ze stron. Każda będzie przegranym niezależnie od jego finału. Ilość brudu, która została wylana, nie jest do zmycia i usunięcia. Najlepsze perfumy nie zlikwidują przykrego zapachu - ocenia dr Maria Łoszewska-Ołowska.

I rzeczywiście. Dotychczasowe wydarzenia pokazują, że w tym procesie nie będzie zwycięzcy. I to bez względu na wyrok, który wkrótce zapadnie. Każda ze stron już dużo straciła, zarówno finansowo, jak i wizerunkowo, i - najprawdopodobniej - straci jeszcze więcej. Johnny Depp już pożegnał się z rolą Gellerta Grindelwalda w trzeciej odsłonie "Fantastycznych zwierząt" - popularnego spin-offu Harry’ego Pottera. Jak twierdzi były agent gwiazdora Christian Carino, aktor zaprzepaścił również szansę na występy w kolejnych częściach "Piratów z Karaibów", gdzie wcielał się w jedną z pierwszoplanowych postaci - charyzmatycznego Jacka Sparrowa. Ze współpracy z aktorem nie zrezygnował tylko dom mody Dior. Na razie?

Johnny Depp stracił rolę w "Piratach z Karaibów", które wyniosły go na finansowy szczyt
Johnny Depp stracił rolę w "Piratach z Karaibów", które wyniosły go na finansowy szczyt
Źródło: Warner Bros

- To nie jest pierwsze małżeństwo w Hollywood, które się rozpadło, nie pierwsze w historii, w którym pojawiają się szokujące zdarzenia. Jednak ilość tych historii i ich publiczne ujawnianie wymknęły się spod kontroli. Rozpoczynając ten proces, Johnny Depp, walczący o swoje dobre imię (taki był powód wejścia na drogę sądową), musiał zdawać sobie z tego sprawę. Nie jestem pewna, czy dobrze oszacował ryzyko, które wiąże się z wejściem w taki spór w warunkach amerykańskich, wiedząc doskonale, co działo się w czasie, kiedy byli razem - mówi Maria Łoszewska-Ołowska. - Nie wykluczam jednak, nie jestem specjalistką od wizerunku i marketingu, że proces ten nie musi oznaczać braku zainteresowania producentów filmowych Johnnym Deppem, choć sądzę, że może być ono ograniczone do specyficznych ról - dodaje.

Fala negatywnych komentarzy i zła prasa zaprzepaściły także karierę Amber Heard. Aktorka nie tylko straciła lukratywne kontrakty. Na włosku zawisł również jej udział w drugiej części kasowego hitu "Aquamanie" w reżyserii Jasona Momoa. Według informacji podanych przez Kathryn Arnold - byłą producentkę, a obecnie konsultantkę i ekspertkę w branży rozrywkowej - Heard straciła do 45 do 50 milionów dolarów potencjalnych zysków. A wszystko za sprawą oświadczeń sformułowanych przez Johnny’ego Deppa i jego prawnika, które określiły oskarżenia o przemoc domową mianem mistyfikacji.

- Myślę, że to dla obojga porażka i obciążenie, ale też ogromne wyzwanie, bo ten proces kiedyś się skończy i, bez względu na wyrok, będą musieli się uporać z jego skutkami - mówi medioznawczyni Agnieszka Całek. - Nie zdziwi mnie, jeśli za dwa, trzy lata obejrzymy w Netfliksie serial dokumentalny oparty na historii małżeństwa tej dwójki, a za jakiś czas pojawią się produkcje fabularne. Nie zdziwi mnie też, jeśli kolejne dni procesu przyniosą wiadomości, które w tak skondensowanej dawce spowodują, że obydwoje będą mieli ogromne problemy zawodowe - podsumowuje dr Maria Łoszewska-Ołowska.

Amber Heard i Johnny Depp
Amber Heard i Johnny Depp
Źródło: GettyImages
Czytaj także: