Przypominamy tekst opublikowany 7 listopada. Joe Biden wygrał wybory i 20 stycznia został zaprzysiężony na 46. prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki. Przypominamy sylwetkę polityka.
Podobno w Ameryce - kraju zbudowanym na marzeniach - człowiek nie zastanawia się, czy stanie kiedyś przed szansą na sukces, pyta jedynie, czy zdoła ją wykorzystać. "American Dream" to filozofia i styl życia, paliwo, które nieprzerwanie napędza ten kraj.
To już trzeci raz Joe Bidena, kiedy staje do wyścigu o Biały Dom. Tak blisko prezydentury nie był jeszcze nigdy. Wygrał prawybory w Partii Demokratycznej, a sondaże dają mu dzisiaj kilka punktów procentowych przewagi nad republikańskim rywalem Donaldem Trumpem.
Amerykańscy liberałowie wciąż pamiętają jednak szok po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich z 2016 roku - łzy bezsilności i rozczarowania, które popłynęły wtedy po policzkach połowy Amerykanów. To przestroga, by nie grzeszyć zgubną pewnością siebie. Nawet wówczas, gdy wszystko mówi ci, że po prostu nie możesz przegrać.
- Kiedyś zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych – mówiła w 1964 roku jego przyszła żona Neilia. Czy Bidenowi uda się ostatecznie ukoronować swoją imponującą karierę? Czekał na to pół wieku.
Początki
Pensylwania jest jednym z najważniejszych miejsc na wyborczej mapie Ameryki. Donald Trump organizuje tam wiec za wiecem, przekonując, że kandydat demokratów zniszczy przemysł naftowy oraz zakaże tzw. szczelinowania (technologii wydobywania ropy i gazu łupkowego), burząc tym samym jeden z fundamentów stanowej gospodarki. Trump stwierdził niedawno, że jego rywal mieszkał w Pensylwanii tak krótko, że trudno uznać ją za "jego stan". Faktycznie, w momencie przeprowadzki Biden miał zaledwie 13 lat.
Joseph Robinette Biden Jr. przyszedł na świat w listopadzie 1942 roku, gdy w jednych domach opłakiwało się stratę ukochanych synów na wojnie, a w innych świętowało ich narodziny. Urodził się w robotniczym Scranton, w biednej katolickiej rodzinie o irlandzkich korzeniach. Był najstarszym z czwórki dzieci Catherine i Josepha seniora. Za jakiś czas, w poszukiwaniu lepszego życia, ruszy z rodziną do Wilmington w stanie Delaware na zawsze opuszczając rodzinną Pensylwanię.
To właśnie Delaware stało się miejscem, które wiele lat później będzie nazywał domem.
Joe od dziecka miał problem z jąkaniem, nieraz padał ofiarą drwin rówieśników. Dzięki ćwiczeniom udało mu się ograniczyć zaburzenie mowy. By zapanować nad językiem, niestrudzenie recytował przed lustrem poezję. Wtedy jeszcze nie mógł wiedzieć, że wiele lat później pomoże mu to w politycznej karierze. Jednak nawet dziś, w wieku 77 lat, Biden wciąż walczy z jąkaniem. Niekiedy staje się to powodem przejęzyczeń i wpadek, co nie umyka uwadze politycznych oponentów. Jest jednak typem wojownika, który w swoim życiu przezwyciężał znacznie poważniejsze przeciwności kapryśnego losu.
Biden uczęszczał do prywatnej katolickiej szkoły średniej Archmere Academy w Claymont. Choć był dosyć niski i zmagał się z astmą, uwielbiał sport. Należał do szkolnej drużyny futbolowej, grał w baseball. Jednocześnie już wówczas wykazywał skłonności przywódcze, pełniąc przez długi czas funkcję przewodniczącego klasy. Liceum ukończył w 1961 roku. Ameryka żyła wówczas inauguracją prezydentury Johna F. Kennedy'ego, niewątpliwie autorytetu przyszłego polityka.
W wieku 19 lat Biden dostał się na uniwersytet stanu Delaware, gdzie studiował dwa kierunki na raz – politologię i historię. Jak sam przyznał, w pierwszych latach college'u najbardziej kręciły go jednak futbol, dziewczyny i imprezy. Jednocześnie to właśnie w trakcie studiów głębiej zainteresował się polityką. Niedługo później podjął studia prawnicze na Syracuse University College of Law w stanie Nowy Jork. Był przeciętnym studentem, raczej w grupie najgorszych na roku. Tego faktu nie omieszkał wytknąć mu jego obecny rywal w wyścigu do Białego Domu.
W 1968 roku Biden wrócił do Delaware, gdzie podjął pracę jako adwokat. Razem ze swoim wspólnikiem założył nawet kancelarię prawniczą. Nie był jednak miłośnikiem prawa korporacyjnego, prawo karne nie było natomiast tak dochodowe. Dorabiał więc zarządzaniem nieruchomościami.
W jego życiu wszystko układało się wspaniale. Latem 1964 roku, podczas wakacji na Bahamach, poznał Neilię Hunter. Ona protestantka z republikańskiego domu, on katolik demokrata. Miłość okazała się jednak silniejsza od kulturowych podziałów. Dwa lata później powiedzieli sobie sakramentalne "tak", a rodzina Bidenów wkrótce się powiększyła. W 1969 roku urodził się syn Beau, a w następnych dwóch Hunter i córeczka Naomi. Głowę oddanego męża i ojca nieustannie zajmowała jednak polityka. Do tego stopnia marzył o dostaniu się na wzgórze Kapitolu, że jego owczarek niemiecki otrzymał wdzięczne imię Senator.
Wkrótce jego ambicje polityczne zaczęły się spełniać.
Pociąg do Waszyngtonu
Przygoda Bidena z polityką rozpoczęła się w radzie hrabstwa New Castle w stanie Delaware. Był rok 1969, młody polityk miał zaledwie 27 lat. Nie przeszkodziło mu to w odnoszeniu wyborczych sukcesów w trudnych okręgach. Jako umiarkowany demokrata świetnie radził sobie w rejonach, w których wielu liberałów musiało dotychczas ustępować pola bardziej konserwatywnym rywalom. W 1972 roku Joe wystartował do Senatu ze stanu Delware, rzucając wyzwanie popularnemu republikańskiemu senatorowi. Choć mało kto wróżył zwycięstwo młodemu demokracie, Biden wygrał. Miał wówczas 29 lat, co czyniło go piątym najmłodszym senatorem w historii USA.
Już na początkowym etapie swojej politycznej kariery zyskiwał cenne punkty dzięki zdolności do ponadpartyjnych kompromisów i porozumień. Dzisiaj, w przededniu jednych z najważniejszych wyborów prezydenckich ostatnich lat, wizerunek kandydata środka i umiejętność pozyskiwania nowych grup elektoratu, szczególnie centroprawicowego, mogą okazać się dla Bidena kluczem do zwycięstwa. W kuluarach amerykańskiej polityki już teraz pojawiają się spekulacje, że w swojej nowej administracji demokrata przewiduje miejsce również dla republikanów. Oczywiście tych, którzy zdystansowali się od prezydentury Donalda Trumpa. Na nieoficjalnej liście Bidena miało pojawić się m.in. nazwisko republikańskiego senatora i byłego rywala Baracka Obamy, Mitta Romneya. W trakcie ostatniej debaty prezydenckiej, gdy Trump dokonywał rozróżnienia na stany czerwone (republikańskie) oraz niebieskie (demokratyczne), Joe Biden stwierdził, że o takim podziale nie może być mowy. - To są wszystko Zjednoczone Stany Ameryki - podkreślił.
Senat był spełnieniem marzeń początkującego polityka. Dobrą passę przerwała jednak tragedia. Kilka tygodni przed zaprzysiężeniem, gdy Biden przygotowywał swoje biuro w Waszyngtonie, zadzwonił telefon. Odebrała jego siostra Valery, która pomagała mu szykować gabinet. Jej twarz w jednej chwili pobladła.
- Joe, miał miejsce wypadek - urwała.
Biden zmierzył siostrę wzrokiem. Poczuł, jak pulsuje mu krew.
- Ona nie żyje, prawda? – odparł.
Żona i dzieci jechali po bożonarodzeniową choinkę, gdy ich samochód zderzył się z traktorem. Neilia i dwuletnia Naomi zginęły na miejscu. Beau i Hunter trafili do szpitala. To właśnie tam, stojąc przy ich łóżkach, Joe Biden składał pierwszą w życiu senacką przysięgę. Jej słowa miał powtórzyć w swojej karierze jeszcze sześć razy.
Jak wyznał po latach, w tamtym czasie rozważał samobójstwo. - Stracili mamę i siostrzyczkę, nie mogli stracić także ojca. Ta myśl każdego ranka pomagała mu wstać z łóżka – wspominała Valerie, która na cztery lata wprowadziła się do brata. Biden nigdy nie przeprowadził się do Waszyngtonu. Każdego dnia dojeżdżał do stolicy pociągiem. 90-minutowa podróż między miastami stała się jego codziennością. Doczekał się nawet pseudonimu "Amtrak Joe" od nazwy firmy kolejowej.
Weteran z Kapitolu
Biden był najdłużej urzędującym senatorem z Delaware w historii. W izbie wyższej Kongresu zasiadał przez ponad trzy dekady w latach 1973-2009.
W tym czasie zyskał miano jednego z czołowych senackich ekspertów od polityki zagranicznej, przez kilka lat pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych. Opowiadał się m.in. za ograniczeniem rozwoju strategicznej broni nuklearnej przez USA i Związek Radziecki. Promował także pokój na Bałkanach i - jak wielokrotnie podkreślał - rozszerzenie NATO o kraje byłego bloku wschodniego. Jednak z początku Biden wcale nie był jednoznacznym i oczywistym zwolennikiem przyjęcia do Sojuszu Północnoatlantyckiego państw Europy Środkowej. Podczas gdy zabiegało o to zarówno wielu demokratów, jak i republikanów, senator z Delaware nie dał się zapamiętać jako "walczący za sprawę". Wręcz przeciwnie. Będąc w owym czasie liderem demokratycznej mniejszości w Senacie, Biden miał liczne wątpliwości w kwestii pomysłów dalszego rozszerzenia NATO.
- Jeśli już chcemy zrazić do siebie Rosjan, to co w zamian zyskamy? – zastanawiał się w rozmowie z "New York Timesem" w 1997 roku. – Jeśli miałbym wstać i zacząć rozmawiać z moimi wyborcami o cenie, jeżeli bym im powiedział: "Mamy zamiar rozciągnąć nasz parasol nuklearny na Słowację", zastanawiam się, ile osób w Dagsboro (miasto w okręgu wyborczym Bidena – przyp. red.) powie: "Hej, to świetny pomysł" – mówił ówczesny senator. Zdanie zmienił dopiero rok później, gdy projekt rozszerzenia sojuszu był już gotowy do zatwierdzenia przez amerykański Senat.
Biden sprzeciwiał się pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej, na którą ruszył George H.W. Bush, by powstrzymać imperialne zapędy irackiego dyktatora Saddama Husajna. Wiele lat później stanie się również jednym z krytyków strategii prezydenta Busha juniora w prowadzonej przez niego drugiej wojnie w Iraku z roku 2003. Opowie się m.in. przeciwko zwiększeniu amerykańskiej obecności wojskowej w tym kraju, którą w 2007 roku planowała ówczesna administracja USA. Ale pięć lat wcześniej, razem Johnem Kerrym czy Hillary Clinton, sam głosował za amerykańską interwencją, co do dzisiaj wypominają mu partyjni koledzy oraz Donald Trump. Już jako wiceprezydent z wielkim entuzjazmem wykonał powierzoną mu przez Baracka Obamę misję wyprowadzenia 150 tysięcy amerykańskich żołnierzy z Iraku. Wśród nich znalazł się także jego własny syn.
Poza polityką zagraniczną senator Biden zajmował się także kwestiami prawnymi. Pełnił m.in. funkcję przewodniczącego senackiej komisji ds. sądownictwa. Swego czasu był gorącym zwolennikiem zaostrzenia prawa karnego.
Jednym z jego największych sukcesów legislacyjnych było opracowanie ustawy Violence Against Women Act, dotyczącej zwalczania przemocy domowej i napastowania seksualnego. Zapewniała ona większą ochronę dla ofiar prześladowania oraz znacznie zaostrzała kary dla przestępców seksualnych. W 1994 roku podpisał ją ówczesny prezydent Bill Clinton. Biden jest także autorem ustawy o służbach, sądownictwie i więziennictwie, znanej jako Violent Crime Control and Law Enforcement Act. Reforma zwiększała uprawnienia policji, która od tej pory miała skuteczniej i bardziej bezwzględnie ścigać przestępców. Tym samym otworzyła furtkę do surowszych wyroków sądowych. Nowe prawo uderzyło szczególnie w Afroamerykanów i Latynosów. Dzisiaj Biden próbuje przedstawiać się jako obrońca praw mniejszości etnicznych, na których głosy liczy w wyborach prezydenckich. Wzywa do zdecydowanej reformy policji oraz prawa karnego, zarzuca swojemu republikańskiemu rywalowi ksenofobię, pogłębianie podziałów oraz sprzeciw wobec reformy służb mundurowych.
Jednak mimo niezwykle owocnej kariery w Senacie, największa polityczna ambicja Bidena wciąż pozostawała niezaspokojona.
Podejście pierwsze
Był 9 czerwca 1987 roku. Tego dnia w Wilmington padał deszcz, ale niebo zdążyło się rozpogodzić nim senator i jego zwolennicy pojawili się na dworcu kolejowym. Całe miasto było oklejone plakatami zapowiadającymi wiec poparcia, sztab Bidena zwoził nawet sympatyków busami z terenu całego stanu. Na stacji zgromadziło się ostatecznie kilka tysięcy ludzi.
W przemówieniu, które przywodziło na myśl wystąpienia JFK, Biden oświadczył, że Amerykanie powinni wznieść się ponad materialistyczny egoizm. - Zbyt długo w tym społeczeństwie stawialiśmy niepohamowany indywidualizm ponad wspólnotę. Zbyt długo jako naród kołysaliśmy się do hymnu interesowności. Przez dekadę, pod przywództwem Ronalda Reagana, samowywyższanie się było krzykiem tego społeczeństwa. "Ja mam swoje, dlaczego ty nie weźmiesz swojego", "Co ja będę z tego miał?"... Musimy na nowo rozpalić ogień idealizmu w naszym społeczeństwie, ponieważ nic nie dusi obietnicy Ameryki bardziej, niż nieograniczony cynizm i obojętność - mówił wówczas 44-letni senator. Wspomniał też o potrzebie wsparcia amerykańskich dzieci, walce z ubóstwem i wojnie z narkotykami. Obiecywał podjęcie bardziej stanowczych kroków w zakresie ochrony środowiska. Podkreślał również potrzebę uczciwości w rządzie i sprzeciwił się strategii handlowej opartej na protekcjonizmie. - Powiedzieć, że chcemy być "konkurencyjni" to jak przyznać się, że już przegrywamy - stwierdził. - Nie interesuje mnie przegrana. Chcę, żeby Ameryka wygrała - oświadczył.
Po wygłoszeniu swojego płomiennego przemówienia "Amtrak Joe" wsiadł do pociągu jadącego w kierunku Waszyngtonu, dokładnie tak jak miał to w zwyczaju przez lata swojej senackiej kariery. Te same słowa powtórzył swoim zwolennikom zgromadzonym na wiecu w amerykańskiej stolicy. Magazyn "Forbes" pisał wówczas o "najbardziej imponującym starcie", samego Bidena określając zaś mianem "niespodzianki".
Biden nie był jedynym mieszkańcem Delaware, który zamierzał ubiegać się tamtego roku o prezydenturę. Kilka miesięcy wcześniej swoją kandydaturę ogłosił były republikański gubernator Pete du Pont. O nominację Partii Demokratycznej z Bidenem rywalizowali też gubernator stanu Massachusetts Michael Dukakis, a także były gubernator Arizony Bruce Babbitt i ówczesny senator stanu Tennessee Al Gore. Jeden z liderów ruchu na rzecz praw obywatelskich, pastor Jesse Jackson był wówczas uznawany za faworyta prawyborów, chociaż w dniu przemówienia Bidena nie ogłosił jeszcze nawet oficjalnie swojej kandydatury.
Zapowiadało się nieźle. Mimo młodego wieku 44-letni senator miał spore polityczne doświadczenie. Cieszył się także szerokim poparciem wyborców, zdołał zebrać na swoją kampanię najwięcej funduszy ze wszystkich kandydatów. Sondaże dawały mu duże szanse na zwycięstwo.
W starciu demokratycznych kandydatów podczas prawyborczej debaty w stanie Iowa Biden wypadł fantastycznie. Zabłysnął szczególnie słowami, które wygłosił w końcowym oświadczeniu. - Przyjeżdżając tutaj, zacząłem się zastanawiać, dlaczego Joe Biden jest pierwszym z rodziny, który poszedł na studia? Dlaczego moja żona, która siedzi na widowni, jest pierwszą w swojej rodzinie, która kiedykolwiek poszła na studia? Czy to dlatego, że nasi ojcowie i matki nie byli bystrzy? Czy jestem pierwszym Bidenem od tysiąca pokoleń, który ukończył college i uzyskał stopień magistra, bo byłem mądrzejszy od reszty? - zastanawiał się senator.
Piękne słowa. Ale okazało się, że nie jego. Biden wykorzystał fragmenty jednego z najbardziej poruszających przemówień lidera Brytyjskiej Partii Pracy Neila Kinnocka. Wpadkę szybko wyłapały media, a sztaby rywali Bidena zadbały, by nie przeszła ona bez echa. Oskarżono go także o fałszowanie faktów dotyczących jego rodziny, w tym zmyślenie historii o przodkach pracujących w kopalni węgla. Zarzucano mu również kłamstwa dotyczące jego przeszłości, w tym rzekomego udziału w marszach ruchu na rzecz praw obywatelskich w latach 60. W jego kampanijnych wystąpieniach amerykańska prasa dopatrywała się podobieństw do przemówień Kennedy’ego oraz Huberta H. Humphreya. Medialne śledztwo gazety "The New York Times" wykazało, że w trakcie studiów prawniczych Biden dopuścił się plagiatu swojej pracy dyplomowej. On sam tłumaczył, że nie wynikało to ze złej woli, ale nieopanowania przez niego zasad cytowania.
Joe Biden wycofał się z wyścigu trzy miesiące po ogłoszeniu swojego startu. Nie dotrwał nawet do pierwszych stanowych prawyborów. - Będą inne kampanie prezydenckie - oświadczył. - I ja tam będę - dodał. Jak stwierdził, jego kandydatura została pogrążona przez "wyolbrzymiony cień" jego błędów z przeszłości.
Gdyby udało mu się wtedy zdobyć partyjną nominację, a następnie pokonać republikańskiego kontrkandydata, Biden stałby się drugim po Johnie Kennedym najmłodszym prezydentem w historii USA. W rozmowie z "New York Timesem" stwierdził kiedyś, że całe jego życie mogłoby potoczyć się inaczej, gdyby tamtego wieczoru na scenie w Iowa powiedział trzy słowa: tak jak Kinnock.
Wybory prezydenckie wygrał George H.W. Bush, pokonując Michaela Dukakisa. Demokraci liczyli, że po dwóch kadencjach republikanina Ronalda Reagana zwycięstwo mają w garści. Nie docenili jednak skali sukcesu ustępującego prezydenta, który oddając urząd w 1989 roku cieszył się wśród Amerykanów rekordowym poparciem, sięgającym 68 procent.
Podejście drugie
- Przystępuję do wyścigu o prezydenturę – oświadczył, tym razem w programie "Meet the Press" na antenie stacji NBC. - Będę Joe Bidenem i spróbuję być najlepszym Bidenem, jakim potrafię - obiecał. Był 2007 rok.
Kampania pełną parą ruszyła wraz z końcem stycznia. Na wiecach i debatach Biden podkreślał przede wszystkim swoje doświadczenie w polityce zagranicznej. Proponował m.in. własną strategię zakończenia wojny w Iraku, którą Amerykanie byli już mocno zmęczeni. Plan demokraty zakładał federalizację kraju i zapewnienie autonomii Kurdom, szyitom i sunnitom w ich własnych regionach.
Od początku nie był uznawany za faworyta. Z pewnością jednak jego kampania mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby nie liczne gafy i wpadki, z których słynie do dziś. Mówiąc o swoim partyjnym koledze i ówczesnym rywalu senatorze Baracku Obamie stwierdził, że to "pierwszy mainstreamowy Afroamerykanin, który jest bystry, czysty i elokwentny". Komentarz, który wedle intencji autora miał być komplementem, nie tylko zabrzmiał niesmacznie, ale niezwykle zaszkodził pozycji Bidena. Jego przeciwnicy wypomnieli mu też słowa, które padły rok wcześniej. Mówiąc o multikulturowości w swoim rodzinnym stanie, Biden stwierdził podczas jednego z wieców, że "w Delaware najszybciej rośnie populacja amerykańskich Hindusów": - Nie masz po co zaglądać do 7-Eleven czy Dunkin’ Donuts, jeśli nie mówisz z lekkim hinduskim akcentem. Wcale nie żartuję.
Brak pieniędzy na kampanię oraz małe zainteresowanie jego wiecami spowodowały, że poparcie dla Bidena w sondażach nigdy nie wzrosło do liczby dwucyfrowej. Pierwsze głosowanie w prawyborach w Iowa okazało się dla niego kompletną porażką. Zdobył mniej niż 1 procent głosów. Zdał sobie sprawę, że nie ma szans na zwycięstwo w wyścigu, który całkowicie zdominowali bardziej wyraziści kandydaci - potencjalnie pierwsza kobieta-prezydent i potencjalnie pierwszy czarnoskóry przywódca USA. Jeszcze tego samego dnia Joe Biden wycofał się z prawyborów. - Nie ma nic smutnego w dzisiejszym wieczorze. Nie czuję żalu – zapewniał.
Ani myślał jednak porzucać politycznych ambicji. Nadal marzył, że pewnego dnia stanie u progu Białego Domu i nie będzie wówczas odwiedzającym prezydenta gościem, a gospodarzem, który otwiera drzwi. Na razie stanął przed szansą, by zagościć w najważniejszej rezydencji Ameryki jako człowiek numer dwa.
U boku Obamy
Po zagwarantowaniu sobie demokratycznej nominacji w roku 2008 Barack Obama, ku zaskoczeniu obserwatorów amerykańskiego życia politycznego, zaproponował stanowisko wiceprezydenta właśnie Bidenowi. Zdziwienie ekspertów było tym większe, że odpadając z prawyborów Joe przekazał swoje skromne poparcie Hillary Clinton.
W rządzie Obamy Joe Biden pełnił głównie rolę zakulisowego doradcy prezydenta. Brał szczególnie aktywną rolę w formułowaniu polityki zagranicznej wobec Iraku i Afganistanu. W październiku 2009 roku złożył wizytę w Polsce, rozmawiał o obronie rakietowej.. W 2010 roku wykorzystał swoje kontakty z senatorami, by "zabezpieczyć" przyjęcie nowego traktatu o redukcji zbrojeń strategicznych między Stanami Zjednoczonymi a Federacją Rosyjską (New START).
U władzy Obama i Biden spędzili razem pełne dwie kadencje. Stworzyli zgrany duet. Uzupełniali się wzajemnie zarówno wizerunkowo i merytorycznie. Jeden był młodym czarnoskórym wizjonerem o bardziej lewicowym usposobieniu, drugi zaś pozostawał symbolem typowego amerykańskiego establishmentu politycznego, człowiekiem o raczej centrowych i umiarkowanych poglądach.
Jedną z ostatnich decyzji ustępującego z urzędu Obamy było uhonorowanie Bidena Prezydenckim Medalem Wolności. Swojego wieloletniego zastępcę nazwał "najlepszym wiceprezydentem, jakiego Ameryka kiedykolwiek miała" i "lwem amerykańskiej historii". Jak mówił, zdecydował się wyróżnić go za jego "wiarę w rodaków, za miłość do kraju i życie w służbie ojczyźnie, która będzie trwać przez pokolenia". Gdy określił Bidena mianem przyjaciela, ten nie krył łez wzruszenia. Był 12 stycznia 2017 roku. Ameryka już wiedziała, że jej stery przejmie teraz Donald Trump, człowiek o odmiennych poglądach i zupełnie innej wizji kraju. Ojczyznę Wuja Sama czekał zwrot w prawo.
Mogło być inaczej. Pod koniec swojej kadencji Biden planował bowiem ponownie stanąć w szranki z polityczną elitą Partii Demokratycznej i powalczyć o jej nominację do wyborów w roku 2016. Plany te brutalnie pokrzyżowała kolejna rodzinna tragedia.
Jego najstarszy syn Beau przegrał walkę z rakiem mózgu. Zmarł 30 maja 2015 roku, mając zaledwie 46 lat. Pogrążony w żałobie Biden zrezygnował z ubiegania się o prezydenturę. - Chociaż sam nie będę kandydatem, nie będę milczał. Zamierzam mówić jasno i zdecydowanie, by wpłynąć na to, w jakim miejscu znajdujemy się jako partia i dokąd musimy podążać jako naród - oświadczył w Ogrodzie Różanym, stojąc u boku Jill - drugiej żony, którą poślubił w 1977 roku - oraz samego Baracka Obamy.
Jednak Biden już w przeszłości udowodnił, że potrafi podnieść się nawet po najboleśniejszej stracie. Rezygnując z wyścigu o prezydenturę, wcale nie porzucił swoich marzeń o Białym Domu. Po prostu odłożył je na później.
Podejście trzecie
Przerażeni widmem reelekcji prezydenta Donalda Trumpa demokraci desperacko szukali nowego lidera, który skutecznie rzuciłby rękawicę republikańskiemu politykowi i zagwarantował mu wyprowadzkę z Waszyngtonu.
25 kwietnia 2019 roku Joe Biden przekazał Ameryce wiadomość, której spodziewali się wszyscy. - Trwa walka o duszę tego narodu - mówił ze śmiertelną powagą na nagraniu, na którym ogłosił swój start w prawyborach. - Jeśli damy Donaldowi Trumpowi osiem lat w Białym Domu, na zawsze i fundamentalnie zmieni on charakter tego narodu, to kim jesteśmy. Nie mogę stać obok i patrzeć, jak do tego dochodzi - oświadczył.
Mimo 77 lat Biden postanowił raz jeszcze powalczyć o spełnienie marzeń. Biorąc pod uwagę przedwyborcze sondaże, z całą odpowiedzialnością można stwierdzić, że nigdy nie był tak bliski ich spełnienia. Czwartej szansy już nie będzie.
Autorka/Autor: Monika Winiarska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia (CC BY-SA 2.0)/Joe Biden