- Po nic nieznaczącym zdjęciu ktoś może dojść do tego, jak mamy na imię, gdzie mieszkamy, jak się nazywamy, jaki jest nasz numer telefonu, co ostatnio sprzedawaliśmy, czy mamy dzieci - komentował wstrząsającą sprawę z Japonii i nasze internetowe przyzwyczajenia ekspert do spraw bezpieczeństwa Piotr Konieczny z portalu Niebezpiecznik. W Tokio doszło do ataku na piosenkarkę, którą mający obsesję fan wyśledził, lokalizując jej mieszkanie między innymi przez odbicie obrazu w źrenicy jej oka.
Do ataku na 21-letnią gwiazdę pop Enę Matsuokę doszło 1 września w Tokio. Obsesyjny fan artystki, 26-letni Hibiki Sato śledził kobietę z dworca do jej mieszkania, a następnie zaatakował i wykorzystał seksualnie - poinformowała policja.
Napastnik po aresztowaniu, do którego doszło kilka tygodni po ataku, przyznał, że wyśledził miejsce zamieszkania swojej idolki wykorzystując do tego odbicie w źrenicy jej oka, na zdjęciu umieszczonym przez nią na profilu społecznościowym. Po przybliżeniu fotografii udało mu się uzyskać obraz stacji kolejowej, którą następnie zlokalizował przy pomocy wirtualnej mapy.
Sato przyznał także, że w celu dokładniejszego zlokalizowania mieszkania wokalistki przeglądał nagrania, które umieszczała ona w sieci. Na tej podstawie określił m.in. umieszczeni zasłon w domu czy kąt padania naturalnego światła przez okna.
Metadane, czyli czego nie skadrujemy w sieci
Odnosząc się do tej sprawy w TVN24 Piotr Konieczny z portalu Niebezpiecznik, ekspert ds. bezpieczeństwa w sieci, zwrócił uwagę, że "wykonując zdjęcia smartfonami, musimy pamiętać o dwóch ważnych rzeczach".
Jako pierwsze niebezpieczeństwo wymienił to, co na pierwszy rzut oka jest widoczne na zdjęciach.
- W zależności od tego co fotografujemy, to może nas jakoś skompromitować, przekazać komuś informacje na temat tego, ile zarabiamy, co mamy w domu, gdzie się znajdujemy - tłumaczy.
Dodał, że "nie chodzi tylko o to, że będzie tam jakaś tabliczka z konkretną miejscowością. Tam mogą się pojawić takie rzeczy jak cień rzucany przez słup czy fragment przystanku".
- I już osoby, które są zaznajomione z okolicą, albo nawet nie są, ale wiedzą, że pochodzimy z danego miasta, mogą udać się do Internetu, skorzystać z map (...), popatrzeć sobie na okolicę i namierzyć dokładnie te elementy krajobrazu - powiedział.
- Ale jest druga rzecz, o której w tej historii, 26-latka z Tokio się nie mówi. Większość zdjęć, które wykonujemy smartfonami i aparatami cyfrowymi, a następnie umieszczamy w sieci (…) mają też tak zwane metadane - powiedział Konieczny.
Jak tłumaczył "w tych metadanych znajdują się informacje, jakim dokładnie urządzeniem wykonaliśmy fotografię, informacje z GPS-u - jeśli takie urządzenie, którym fotografujemy posiada taki moduł - gdzie konkretnie się znajdowaliśmy, ale również to, jak wyglądał kadr w chwili robienia zdjęcia".
- Często kadrujemy zdjęcia, czyli zrobiliśmy szerokie zdjęcie, ale zawężamy jego obszar do jakiegoś fragmentu. Czyli coś się złapało czego nie chcieliśmy pokazać publicznie, ale sobie to skadrujemy, usuniemy fragment tej fotografii. Może się tak zdarzyć, że w metadanych znajdzie się oryginalna miniatura kadru. Zatem ktoś, kto znajdzie dowolne narzędzie do analizy metadanych (…), może podejrzeć sobie, jak wyglądał oryginał tego zdjęcia, który usunęliśmy - zwrócił uwagę Konieczny.
"Zostawiamy ślady na nasz temat"
- Pamiętajmy o tym, że często problemem może być to, że ktoś powiąże nasze zdjęcie z innymi zdjęciami, do których się przyznajemy (…), Analiza dwóch zdjęć może wykazać, że one zostały zrobione tym samym aparatem. Ludzie mogą znaleźć w Internecie wszystkie fotografie, które tam umieściliśmy. Jeśli coś sprzedawaliśmy, obok takiej fotografii może znaleźć się na przykład nasz numer telefonu - powiedział w TVN24 Piotr Konieczny.
Jak dodał, "w krytycznych przypadkach po nic nieznaczącym zdjęciu, ktoś może dojść do tego, jak mamy na imię, gdzie mieszkamy, jak się nazywamy, jaki jest nasz numer telefonu, co ostatnio sprzedawaliśmy, czy mamy dzieci, jak wygląda nasz garaż".
- Bardzo często nie zdajemy sobie sprawy, że kiedy po prostu chodzimy po Internecie, zostawiamy ślady na nasz temat - powiedział. - Miejmy świadomość tego, że czasem niewinne kliknięcie w odpowiednim obszarze wykazuje nasze zainteresowania. Analiza tego, co lubimy, na jakie strony wchodzimy, daje bardzo duży obraz tego, czym się interesujemy i na jakie treści reklamowe jesteśmy podatni - tłumaczył.
- Na tę chwilę większość tych informacji jest wykorzystywana do sprzedawania nam większej ilości produktów i usług (…) ale już coraz głośniej słychać, że pojawia się marketing polityczny. Są osoby, które bardzo chciałyby wpłynąć na to, jak myślimy, jakie są nasze zainteresowania czy właśnie upodobania polityczne - dodał Konieczny.
Autor: ft/adso / Źródło: BBC, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Twitter@MatsuokaEna