Długo nie będziemy znali skali strat dyplomatycznego i wizerunkowego kryzysu w stosunkach Polski z kilkoma stronami. Tak, z kilkoma stronami, a nie tylko z Izraelem.
Obok współczesnego państwa żydowskiego, Polska skonfliktowała się dodatkowo z diasporą żydowską, szczególnie za oceanem oraz ze Stanami Zjednoczonymi. Nie przypominam sobie podobnego kryzysu i zamieszania w polityce zagranicznej po 1989 r. To nie jest tak, że Polska nie miała konfliktów z partnerami zagranicznymi w ostatnim ćwierćwieczu. Były spory polsko-żydowskie, np. o stawianie krzyżu na oświęcimskim Żwirowisku, był spor katolicko-żydowski o klasztor karmelitanek, były napięcia polsko-niemieckie o Centrum przeciw Wypędzeniom, o odszkodowania za majątki niemieckich właścicieli na Ziemiach Zachodnich i Północnych w Polsce, były spory z Ukrainą o cmentarz Orląt Lwowskich, o upamiętnienie zbrodni wołyńskiej, już nie wspominając o ciągłych sporach z Rosją o korzenie II wojny światowej, o mord katyński czy o brak pomocy sowieckiej powstańcom warszawskim.
Dzisiejszy kryzys wygląda na znacznie poważniejszy, głębszy i bardziej niebezpieczny, dodatkowo jest to kolejny spór w ostatnich miesiącach z kluczowymi partnerami Polski na Zachodzie i Wschodzie. Od końca 2015 r. mamy ciągłe napięcia z Unią Europejską, Niemcami, Francją czy Ukrainą.
"Nie wolno prowadzić polityki historycznej na oślep"
Obecna ustawa o Instytucie Pamięci Narodowej, która w zamyśle twórców miała chronić dobry wizerunek Polski i polskiej historii najnowszej, to sztandarowy projekt polityki historycznej rządzącego Prawa i Sprawiedliwości. Środowiska prawicowe od dawna postulowały konieczność zorganizowania przez polskie państwo aktywności na rzecz propagowania i upowszechniania polskiej historii, zwłaszcza najnowszej. Ten postulat z pewną dozą niechęci przyjmowano w środowiskach liberalnych i lewicowych, choć stwierdzenie, że jedynie prawica polska opowiadała się za prowadzeniem polityki historycznej, byłoby dużym uproszczeniem albo wręcz nadużyciem. W tym sporze, czy państwo powinno prowadzić politykę historyczną, czy nie, ja osobiście, jako historyk i komentator, bliższy jestem od lat stanowisku prawicy, ale jednocześnie odrzucam modną obecnie, nachalną, bezmyślną i agresywną politykę historyczną, prowadzoną wobec sojuszników i sąsiadów. Potrzebujemy polityki historycznej wobec Niemiec, Ukrainy, Litwy, Czech oraz diaspory żydowskiej i Państwa Izrael, ale nie wolno wobec akurat tych stron prowadzić polityki historycznej na oślep, doprowadzając do skruszenia polityki "zwykłej", osłabienia więzów sąsiedzkich, gospodarczych i sojuszniczych. Inaczej powinno się prowadzić politykę historyczną wobec Rosji, która nie przebiera w środkach i dezawuuje polską historię i wrażliwość. Ale nawet wobec Rosji i Rosjan nie wolno przekraczać pewnych granic, co więcej, warto zachować elementarną przyzwoitość, na przykład dbając o cmentarze Armii Czerwonej i przy wszystkich naszych zastrzeżeniach, szanując wkład Związku Sowieckiego w pokonanie III Rzeszy i zakończenie niemieckiej, nazistowskiej okupacji Polski.
"Taka polityka dzieli społeczeństwo"
Jestem przekonany, że współczesna Polska w sposób chaotyczny, niekonsekwentny, pracuje nad własną historią i nad pokazaniem obrazu polskiej historii innym narodom i społeczeństwom, szczególnie w Europie i Ameryce. Doświadczenie polskiej historii XX wieku jest tak przebogate, jest tak niezwykłe, że aż dziw bierze, jak bardzo marnujemy ten dorobek. Do takiej sytuacji, co paradoksalne, i o to często toczę mój osobisty spór z polską prawicą, nie przyczynili się jedynie ci, którzy uznają, że historia XX wieku zbyt ciąży Polakom i należy "wybrać przyszłość", ale również w dużej mierze ci, którzy historię wynieśli na sztandary polityczne i w sposób przesadny, propagandowy i koturnowy, wciskają ją zwłaszcza młodemu pokoleniu, które tak zaprojektowaną politykę historyczną odrzuca i nie uważa za swoją. Taka polityka dzieli społeczeństwo, a jedną z jej konsekwencji jest powstanie zdeformowanej wizji historii w młodym pokoleniu w postaci zafascynowania nacjonalizmem czy wręcz szowinizmem spod znaku ONR. Przed taką polityką historyczną przestrzegam, ale przestrzegać trzeba też przed "przyszłościowym", zupełnym porzuceniem historii. Wtedy po nią sięgają ekstremiści.
Wciąż wiele do zrobienia
Fundamentalnym składnikiem polityki historycznej jest dobre zarządzanie kulturą popularną i dyskusją publiczną. Kultura popularna musi stać się dźwignią polityki historycznej, szczególnie kultura filmowa jest najbardziej oczywistym nośnikiem sensownego przekazu historycznego i tożsamościowego. Po 1989 r. na palcach jednej ręki można policzyć naprawdę wartościowe filmy o historii XX wieku. Oczywiście, takie powstały, ale jest ich mało, i nie zakorzeniły się one w naszej codzienności. Jest na tym polu wciąż wiele do zrobienia. Nie potrafię zrozumieć, jak dzisiaj, w roku Stulecia Niepodległości, nie ma w kinach filmu fabularnego, a w telewizji nie ma serialu, o prawdziwym cudzie historii, jakim był powrót Polski na mapę przed stu laty. To jest coś niewytłumaczalnego. W roku Stulecia obawiam się, że sztywne i przypominające szkolne akademie z czasów PRL obchody minimalnie tylko przyczynią się do ugruntowania naszej tożsamości.
O tym, jak ważna jest polityka historyczna poprzez pop kulturę, świadczy wspaniały sukces zespołu Lao Che, który jeszcze w 2004 r. nagrał płytę o Powstaniu Warszawskim. Muzycy uruchomili tak ogromne pokłady zainteresowania powstaniem, że właściwie rozsławili powstanie wśród młodego pokolenia. Ja sam słuchałem tej płyty setki razy i za każdym razem ogarniało mnie wielkie wzruszenie. To dzięki spopularyzowaniu Powstania możliwa stała się już poważniejsza debata publiczna o sensowności Powstania Warszawskiego i powstań w ogóle. Przykładem udanej polityki historycznej jest rozdawanie w rocznicę Powstania w Getcie Warszawskim żonkili, które są symbolem pamięci nie tylko o Powstaniu w Getcie, ale stały się symbolem pamięci o polskich Żydach w ogóle.
Otoczenie i kontekst
Oczywiście, wiele jest głosów, że takie inicjatywy nie potrzebują państwa, że państwo nadal nie powinno uczestniczyć aktywnie w polityce historycznej. Nie zgadzam się z tym. Dla dobra wspólnoty państwowej, jego instytucje moim zdaniem powinny może nie tyle tworzyć określoną politykę historyczną, która może łatwo się przerodzić w propagandę, ale powinny tworzyć otoczenie i kontekst, w którym określone tematy, rocznice, zagadnienia z bogatej historii XX wieku, są omawiane i wprowadzane do obiegu publicznego. Właśnie tak wyobrażałem sobie np. rok Stulecia. Państwo organizuje "otoczenie", 2-3 lata temu powinna powstać strategia obchodów, projekty kultury popularnej, filmy i tak dalej, po to, by w roku Stulecia nie szukać po omacku i na gwałt sposobu i pomysłu na upowszechnianie wiedzy o okolicznościach odzyskania niepodległej Polski. Dzisiaj już jest za późno. Obym się mylił. Marzył mi się taki rok Stulecia, w którym obok koturnowych akademii, jest pewnego rodzaju "duch" sukcesu i dumy z 1918 r. Ja w każdym razie nie przestaję niemal nałogowo czytać książek i świadectw z tamtego okresu, mając świadomość, że także nasze współczesne patrzenie na świat bierze swój początek z tamtego cudu sprzed stu laty.
Histeryczna antypolityka
Jak jednak możemy prowadzić jako państwo i naród sensowną politykę historyczną, skoro jej jedynym publicznym przejawem jest podkreślanie na każdym kroku, że Niemcy, Żydzi, Ukraińcy oraz właściwie cały świat nie będą nam dyktować, jak ma się mówić o Polsce, i że świat nas nie zna i nie rozumie. Obóz rządzący nastawia się jedynie na propagandową wersję historii, produkując na przykład kilkuminutowy filmik "Niezwyciężeni", który ma być lekarstwem na poczucie niedocenienia przez świat zewnętrzny. To jest histeryczna antypolityka, ponieważ nie generuje zakorzenienia się dyskusji o naszym doświadczeniu historycznym w pop kulturze, nie zmusza do myślenia, nie stawia pytań, nie daje wzorców. Kilkuminutowa animacja. I tyle. Prawica się tym filmikiem zachwycała, ja nie dostrzegam w nim żadnej, albo prawie żadnej wartości dodanej.
Oczywiście, ktoś powie, że w dzisiejszej Polsce, gdy nie ma zgody co do Muzeum II Wojny Światowej, gdy nie ma zgody co do roli Lecha Wałęsy, gdy jest tyle sporów wokół okoliczności wyjścia z komunizmu w 1989 r., nie będzie nigdy zorganizowanej, nowoczesnej i skutecznej polityki historycznej. To może wbrew realiom, podpowiadam wszystkim, którzy mają w sobie jeszcze zapał do czerpania z przebogatej polskiej historii XX wieku: zamiast tworzyć za wiele milionów kiepskie filmy o późnym średniowieczu, co nijak dyskusji o polskiej tożsamości nie ubogaca, spójrzmy na dzień wczorajszy i przedwczorajszy. Znajdziemy tam dziesiątki tematów na filmy, książki, komiksy, utwory muzyczne, poważne debaty. Ja bym zaczął od nurtujących mnie pytań: Piłsudski czy Dmowski ? Jak powstała Polska w 1918 r.? Jak powstała Gdynia ? A potem: Przeróżne doświadczenia polskie podczas II wojny światowej. Fenomen Giedroycia i Kultury. Utrata Kresów. Przesunięcie Polski na Zachód i budowa polskości Ziem Zachodnich i Północnych. Historia jednego z polskich miast, które do 1945 było niemieckie, a potem stało się ważnym miastem polskim. Rewolucja młodzieżowa kultury polskiej w latach 60. Sukcesy polskiej piłki i sportu w latach 60-70. Fenomen papieża i jego przyjazdów do Polski. Cud Solidarności. Stan wojenny. Życie codzienne w PRL. Jak Polacy w 80 latach na Zachód wyjeżdżali. Jak upadł socjalizm i powstał kapitalizm. Itd. itd. XX wiek jako niewyczerpane źródło wiedzy o nas samych. Jeśli zaczniemy nad tym pracować, to może nie potrzebne będzie moderowanie historycznej debaty za pomocą ustaw i dekretów politycznych. Może wreszcie wtedy wyeksportujemy polską historię i pochwalimy się nią innym. Wciąż w to wierzę.
Autor: Jacek Stawiski / Źródło: tvn24bis
Źródło zdjęcia głównego: KPRM