"Zakonnice szydziły, że to kara za moją rozwiązłość"

Źródło:
Reuters, tvn24.pl

Krótko po trzecich urodzinach syn i jego przyjaciółka zostali zabrani przez zakonnice i wysłani do nowych rodzin w Stanach Zjednoczonych. Wszystko, co znali i kochali - ich matki, ich imiona, ich przyjaciele, ich kultura - odeszło – napisała Philomena Lee, która w wieku 18 lat trafiła do Domu Matki i Dziecka przy opactwie Sióstr Miłosierdzia w Roscrea. Odnosząc się do opublikowanego we wtorek raportu na temat działalności tych kościelnych placówek, oświadczyła, że czekała na ten moment przez dekady. 

Dawniej surowa irlandzka moralność, mocno zakorzeniona w wierze katolickiej, zakładała, że zajście w ciążę przed zawarciem związku małżeńskiego to coś głęboko hańbiącego. Kobiety były odrzucane przez swoje rodziny i społeczeństwo jako grzesznice. Wiele z nich trafiło do kościelnych domów dla matek i dzieci, gdzie miały urodzić. Niektóre niemowlęta zostały adoptowane, a część przebywała dalej w domach do czasu przekazania ich do finansowanych przez rząd, a prowadzonych przez Kościół sierocińców, w których dochodziło do nadużyć.

Premier Irlandii Micheal Martin powiedział, że przedstawiony we wtorek raport z działalności 18 domów matki i dziecka - w większości prowadzonych przez Kościół katolicki - to mroczny i trudny rozdział w historii jego kraju. Liczący 3 tysiące stron raport, obejmujący lata 20. do 90. XX wieku, przedstawia ukrywane przed społeczeństwem przez dziesiątki lat historie młodych kobiet w ciąży. W placówkach tych zmarło około dziewięciu tysięcy dzieci, a wskaźnik śmiertelności wynosił około 15 procent.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE

"Boleśnie znosiłam poród, a zakonnice szydziły, że to kara za moją rozwiązłość"

Jedną z ciężarnych kobiet, która w wieku 18 lat trafiła do domu matki i dziecka w Roscrea w centralnej Irlandii, była Philomena Lee.

Po śmierci matki, gdy miała sześć lat, razem z dwiema siostrami znalazła się pod opieką Sióstr Miłosierdzia. W prowadzonym przez nie ośrodku mieszkała 12 lat. "Kiedy miałam 18 lat, nie wiedziałam nic o świecie, o życiu, o mężczyznach czy o seksie. Wtedy poznałam ojca Anthony'ego, Johna i po raz pierwszy w życiu doświadczyłam, co to zabawa" – pisze.

Kobieta wspomina, że reakcja na informację o poczęciu Anthony'ego była "horrorem". "Wysłano mnie do domu matki i dziecka przy opactwie Sean Ross. Nie miałam pojęcia, co mnie tam spotka" – przyznaje.

Philomena Lee, podobnie jak inne kobiety, została w opactwie "zdegradowana do roli darmowej służącej, pozbawionej wolności, niezależności i autonomii". W oświadczeniu pisze o "tyranii sióstr zakonnych, które codziennie powtarzały, że jesteśmy zhańbione i grzeszne, za co musimy odpokutować". Jednym ze sposobów na odkupienie win miało być oddanie dzieci do adopcji.

"Mój poród był bardzo bolesny, a zakonnice szydziły, że to kara za moją rozwiązłość" – wspomina kobieta. Jak jednak dodaje, od dnia narodzin kochała syna, z którym spędzała każdą wolną chwilę. Lee uważała Anthony'ego za pięknego i bystrego chłopca.

"Wszystko, co znali i kochali - ich matki, ich imiona, ich przyjaciele, ich kultura - odeszło"

Po kilku latach bez zgody, a nawet wiedzy kobiety, Anthony został wybrany jako dziecko, które miało trafić do rodziny adopcyjnej w Ameryce. "Krótko po trzecich urodzinach został zabrany przez zakonnice, podobnie jak jego przyjaciółka Mary, i wysłany do nowej rodziny w Stanach Zjednoczonych. Do obcych ludzi, podczas gdy przez całe życie nie opuszczał mnie na krok" – pisze Lee.

"Choć sama doświadczałam przeszywającego smutku, zaczęłam myśleć, jak muszą się czuć Anthony i Mary. Wszystko, co znali i kochali - ich matki, ich imiona, ich przyjaciele, ich kultura - odeszło" – zwraca uwagę.

Lee przyznaje, że "serce pękło jej ponownie", gdy dowiedziała się, że jej syn, który w USA nazywał się Michael Hess, powracał kilkukrotnie do opactwa Sean Ross, by odnaleźć matkę. "Zakonnice mówiły mu, że nie mogą mnie znaleźć i że porzuciłam go, gdy miał zaledwie kilka dni" – zarzuca.

Odnosząc się do opublikowanego we wtorek raportu, Lee przyznaje, że czekała na ten moment przez dekady. "Na moment, gdy Irlandia ujawni, jak dziesiątki tysięcy niezamężnych matek, takich jak ja, i dziesiątki tysięcy naszych ukochanych dzieci, takich jak mój drogi syn Anthony, byli rozdzielani jedynie dlatego, że nie miałyśmy mężów" – napisała.

Historyczka odkrywa masowe groby dzieci

Inny prowadzony przez zakonnice dom, w Tuam, funkcjonował w latach 1925-1961. Budynek został zburzony w latach 70. Kilka dekad później miejscowa historyczka Catherine Corless odkryła na terenie domu masowe groby. Kobieta, która dorastała w Tuam ze swoją rodziną, kierowała się niepokojącymi wspomnieniami wychudzonych dzieci odseparowanych od innych uczniów w szkole. Zakonnice nie wyjaśniły, dlaczego dzieci zostały pochowane w taki sposób. Poinformowały jedynie, że przekazały dane domu lokalnym służbom, kiedy instytucja została zamknięta w 1961 roku.

Urodzona w 1956 roku Anna Corrigan dorastała jako jedynaczka. Znacznie później, po śmierci swoich rodziców, poznała rodzinną historię i była zszokowana, gdy odkryła, że jej matka urodziła w domu dla niezamężnych kobiet w Tuam dwóch synów – jednego w 1946, a drugiego w 1950 roku. Według raportów obaj zmarli w bardzo młodym wieku. Corrigan otrzymała akt zgonu Johna, ale nie uzyskała żadnych informacji na temat drugiego z braci, Williama.

Podobnie jak inni krewni i ocalali, zwróciła się do rządu, żeby szczątki dzieci znalezionych w Tuam zostały ekshumowane i zidentyfikowane za pośrednictwem testów DNA. Rząd poinformował w 2018 roku, że jest to możliwe, ale od tamtego czasu nie poczyniono wielkich postępów. Corrigan często myśli o swoich braciach, czasem nawet zastanawia się, czy rzeczywiście nie żyją. - Gdzie oni są? Nie żyją? Mieszkają w Ameryce? Wiedzą o mnie? Wiedzą, kim są? – zastanawia się. Przyznaje, że nie przespała nocy poprzedzającej publikację raportu.

Autorka/Autor:asty, ft/kg

Źródło: Reuters, tvn24.pl