47 rakiet cruise, 160 bomb naprowadzanych, setki godzin samolotów w powietrzu i morze paliwa - nawet jeden dzień nalotów na fanatyków w Syrii i Iraku to bardzo kosztowna operacja. Nikt oficjalnie nie podaje, ile mogą kosztować ataki, ale jest to co najmniej kilkadziesiąt milionów dolarów dziennie.
Noc z poniedziałku na wtorek była najintensywniejszą w dotychczasowej powietrznej ofensywie przeciw radykałom z Państwa Islamskiego. Po raz pierwszy przeprowadzono naloty na infrastrukturę organizacji w Syrii. Jak podało oficjalnie US Central Command (CENTCOM - dowództwo wojsk USA nadzorujące ofensywę powietrzną), tylko tej jednej nocy zaatakowano 14 celów. W ciągu kolejnych 24 godzin przeprowadzono uderzenia na dziewięć kolejnych celów w Iraku i Syrii.
Fala ataku
Według oficjalnych danych, od nocy z poniedziałku na wtorek odpalono 47 rakiet manewrujących Tomahawk. CENTCOM nie podaje ile zużyto innego uzbrojenia, ani ile samolotów uczestniczyło w bombardowaniach. Rzecznik Pentagonu powiedział jednak o "ponad 160 bombach".
Główny koszt powietrznej ofensywy na Państwo Islamskie ponoszą Amerykanie. Zdecydowanie najdroższe są rakiety manewrujące Tomahawk, odpalane z okrętów US Navy na Zatoce Perskiej i Morzu Czerwonym. Sztuka kosztuje około 800 tysięcy dolarów. Oznacza to, że wojsko USA odpalając ich 47 wydało około 40 milionów dolarów od amerykańskich podatników.
Precyzyjnie naprowadzane bomby są znacznie tańszym środkiem walki. Każda z nich składa się z normalnej bomby, niewiele różniącej się od tej z II wojny światowej, z doczepionym zestawem elektroniki i sterów. Razem taki zestaw kosztuje około 30 tysięcy dolarów. Zrzucenie "ponad 160" takich ładunków to "zaledwie" około pięciu milionów dolarów.
Kosztowne latanie
W kolejnych dniach nalotów Amerykanie na pewno nie będą już tak masowo stosować Tomahawków. Takie rakiety najlepiej nadają się do atakowania dużych obiektów, wcześniej dokładnie zlokalizowanych przez wywiad. Na przykład centra dowodzenia czy składy amunicji. Nie nadają się raczej do uderzeń na małe i mobilne cele, takie jak pojedyncze oddziały. Fala Tomahawków została najpewniej odpalona pierwszej nocy właśnie na te wcześniej zlokalizowane duże cele. Po pierwszym ataku dżihadyści na pewno będą się trzymać z dala od takich miejsc i staną się celem raczej dla precyzyjnych nalotów.
Oznacza to, że w przyszłości ofensywa powietrzna w Iraku i Syrii nie będzie już generować tak dużych kosztów. Rozciągnięta w czasie i tak będzie drogim przedsięwzięciem. Zwłaszcza, jeśli uwzględni się ile kosztuje godzina lotu nowoczesnych maszyn bojowych. Po uwzględnieniu wszystkich kosztów obsługi dla F-16 może to być ponad 20 tysięcy dolarów. W przypadku F-15 około 30 tysięcy. Natomiast godzina lotu najnowocześniejszego F-22 to już prawdopodobnie ponad 40 tysięcy dolarów. W akcji użyto też bombowców strategicznych B-1, które są znacznie droższe. Godzina ich lotu to ponad 60 tysięcy dolarów.
Większość maszyn biorących udział w atakach stacjonuje w bazach w krajach Zatoki Perskiej, znaczna część najpewniej w bazie Al Dhafra w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Lot nad północy Irak lub Syrię może trwać około 7-8 godzin i obejmować nawet dwa tankowania w powietrzu. Oznacza to, że np. jedna misja w wykonaniu F-15E to jakieś ćwierć miliona dolarów, a tylko w jednej nocy nalotów wzięło udział kilkadziesiąt różnych maszyn uderzeniowych. Trzeba do nich dodać jeszcze koszty lotów różnych samolotów wsparcia.
Koszty powietrznej ofensywy przeciw Państwu Islamskiemu będą szybko rosnąć, a nikt nie spodziewa się szybkiego zwycięstwa. Tylko dwa ostatnie dni mogły kosztować 70-80 milionów dolarów. W ciągu tygodnia ta kwota może urosnąć do rzędu kilkuset milionów dolarów. Walka z liczącą prawdopodobnie kilkanaście tysięcy słabo uzbrojonych fanatyków armią Państwa Islamskiego będzie kosztować Zachód niemało.
Autor: mk\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: USAF