Mężczyzna, oskarżony o przemoc fizyczną i seksualną oraz nielegalne przetrzymywanie w zamknięciu przez prawie dekadę sześciorga z dziewięciorga własnych dzieci, miał poddawać je karom cielesnym, by wypędzić "złe duchy" - przekazali holenderscy prokuratorzy, którzy przedstawili przed sądem szczegóły ustaleń ze śledztwa.
W październiku ubiegłego roku policja znalazła 67-letniego Gerrita-Jana van Dorstena i jego pięcioro pełnoletnich dzieci w małym odizolowanym pomieszczeniu na farmie w pobliżu miejscowości Ruinerwold w prowincji Drenthe na północy Holandii. Funkcjonariusze dowiedzieli się o sprawie, gdy jeden z synów mężczyzny - także wcześniej więziony - uciekł i poprosił o pomoc. Van Dorsten został oskarżony między innymi o bezprawne przetrzymywanie, przemoc seksualną, a także pranie brudnych pieniędzy.
"W odosobnieniu od urodzenia, musiało zachowywać ciszę"
Prokuratorzy zajmujący się sprawą przedstawili we wtorek sądowi w holenderskim Assen szczegóły sprawy. Jak podała BBC, cytując mowy śledczych, w czasie dochodzenia ustalili oni między innymi, że jednemu z dzieci van Dorsten za karę miał wiązać ręce i nogi. Inne, jako 12-latek, miało zostać zmuszone do spędzenia całego lata w budzie dla psa.
- Wszyscy więzieni mówią o bardzo surowych karach fizycznych, które wymierzał im ojciec, uważając, że mają w sobie "złe duchy" - stwierdzili przed sądem prokuratorzy. Jak dodali, działo się tak od najwcześniejszych lat życia dzieci. Według ustaleń ze śledztwa, najmłodsze z dziewięciorga dzieci van Dorstena "żyło w odosobnieniu od urodzenia". - Trzymano je na farmie, musiało zachowywać ciszę, żeby nikt nie odkrył, że w ogóle istnieje - opowiadali oskarżyciele.
Jak dodali, dzieci nie były oficjalnie zarejestrowane i nigdy nie chodziły do szkoły.
Winił dzieci za śmierć ich matki
Sześcioro młodszych dzieci - twierdzą śledczy - było odseparowanych od starszego rodzeństwa i poddawanych "bardzo surowym karom fizycznym", ponieważ ojciec uważał je za "nieczyste". Van Dorsten przez lata miał je obciążać winą za śmierć ich matki, do czego miały doprowadzić, utrzymując kontakty ze światem zewnętrznym. To miało skłonić "złe duchy" do ataku na rodzinę - podało BBC.
Prokuratorzy przyznali, że na farmie "zewnętrzne drzwi nie były zamknięte przez wszystkie te lata", ale stosowane przez ojca akty przemocy "zamykały je symbolicznie".
Syn uciekł, poprosił o pomoc
O koszmarze na farmie policja dowiedziała się w październiku ubiegłego roku. Według lokalnych mediów, jednemu z przetrzymywanych synów udało się uciec i poprosić o pomoc w pobliskiej kawiarni.
Jej pracownik powiedział stacji RTV Drenthe, że zaniedbany, zdezorientowany 25-latek przyszedł do lokalu i powiedział, że nie wychodził na zewnątrz od dziewięciu lat. - Widać było, że nie miał pojęcia, gdzie jest ani co ma robić - opowiadał szef kawiarni Chris Westerbeek. - Mówił, że uciekł i pilnie potrzebuje pomocy - dodał.
"Mam czyste sumienie. Nikogo nie okradłem z wolności"
Ze względu na zły stan zdrowia van Dorsten nie pojawił się osobiście na przesłuchaniu przygotowawczym w sądzie w Assen. Przebywa w więziennym szpitalu, gdzie dotychczas policjantom nie udało się go przesłuchać. Ze względu na nieleczony udar, którego doznał w 2014 roku, mężczyzna nie może mówić.
Jako pierwszego w związku ze sprawą zatrzymano 58-letniego Austriaka Josepa Brunnera, który dzierżawił farmę. Nadal jest on uważany za wspólnika van Dorstena i ciąży na nim oskarżenie narażenia zdrowia innych osób oraz bezprawnego przetrzymywania. W sądzie przekonywał, że jest ofiarą "polowania na czarownice". - Mam czyste sumienie. Nikogo nie okradłem z wolności - oświadczył.
Przewodniczący składu sędziowskiego Herman Fransen powiedział, że dzieci van Dorstena - dziś wszystkie już pełnoletnie - śledzą rozprawy spoza sali sądowej i będą mogły zeznawać na dalszym etapie procesu. Jak dotąd wszystkie odmawiają wypowiedzi publicznych. Prokuratorzy przekazali sądowi, że pięć spośród tych osób jest pod opieką psychologów.
Źródło: BBC