Fala zabójstw, narkotyki, "bunkier" i anonimowy sędzia. Finał historycznego procesu

Źródło:
BBC, PAP
Peter R. de Vries został postrzelony w Amsterdamie w lipcu 2021 roku (nagranie archiwalne)
Peter R. de Vries został postrzelony w Amsterdamie w lipcu 2021 roku (nagranie archiwalne)
Archiwum Reuters
Peter R. de Vries został postrzelony w Amsterdamie w lipcu 2021 roku (nagranie archiwalne)Archiwum Reuters

Zamieszani w serię zabójstw trzej członkowie kartelu narkotykowego, w tym jeden z najgroźniejszych i najdłużej poszukiwanych szefów gangu, zostali skazani w Holandii na dożywocie. Był to - jak opisuje BBC - największy proces karny w historii tego kraju, bezprecedensowy zarówno z uwagi na skalę śledztwa, jak i podjęte w jego trakcie środki bezpieczeństwa.

"Niekwestionowany" przywódca gangu, Ridouan Taghi, przez lata był jednym z najbardziej poszukiwanych zbiegów w Holandii. Został osadzony za morderstwo, przestępstwa związane z bronią palną i rabunek. Dwóm innym mężczyznom, Saidowi R. i Mario R., których - zgodnie z holenderskimi przepisami prawa - personalia nie mogą zostać ujawnione, również skazano na dożywocie. Usłyszeli oni zarzuty współudziału w morderstwie, usiłowania zabójstwa, a także przygotowania i współudziału w morderstwie.

Ogłoszone we wtorek wyroki od dożywocia do roku i dziewięciu miesięcy pozbawienia wolności usłyszało w sumie 17 osób. "Charakter i skala tej sprawy jest bezprecedensowa w Holandii" - skomentowało BBC. Wyrok ogłosił sędzia, którego tożsamości nie ujawniono ze względów bezpieczeństwa.

Proces dotyczący "bezwzględnej, destrukcyjnej przemocy"

Jak opisuje brytyjski nadawca, wydanie wyroku zamknęło proces, na który złożyły się 142 dni rozpraw przeprowadzonych na przestrzeni niemal sześciu lat, 800 stron pism procesowych i ponad 3000 stron dokumentów dostarczonych przez prawników. Od samego początku "megaproces", który rozpoczął się 11 marca 2021 roku, był owiany tajemnicą i obwarowany różnymi środkami bezpieczeństwa.

Prezes sądu podkreślił, że proces "Marengo", nazwany od nazwy policyjnej operacji, która doprowadziła do aresztowań, dotyczył "bezwzględnej, destrukcyjnej przemocy". "Kiedy czytamy akta sprawy, trafiamy do świata, w którym życie ludzkie nie ma żadnej wartości" - powiedział.

Zdaniem sądu, wśród licznych członków organizacji znaleźli się nie tylko uzbrojeni bandyci i ich kierowcy, ale także skorumpowani urzędnicy, którzy przekazywali istotne, poufne informacje.

Proces w "bunkrze"

Taghi, który - jak uznał sąd - kierował gangiem narkotykowym nazywanym "Mocro Mafią", urodził się w Maroku, a wychował w Holandii. Uważany był za mózg międzynarodowej organizacji przestępczej. 46-latek został aresztowany w Dubaju w 2019 roku, gdzie - poszukiwany - mieszkał. Jak oświadczyła prokuratura, kierował on gangiem nawet z więzienia, przekazując wiadomości swym wspólnikom na wolności. Taghi konsekwentnie zaprzeczał oskarżeniom.

Pod jego przywództwem w ciągu 18 miesięcy zamordowano pięć osób. Doszło także do dwóch usiłowań morderstwa i planowano kolejne. Jak podaje BBC, przygotowano także atak na sklep sprzedający wysokiej klasy sprzęt do monitoringu, którego członkowie gangu byli stałymi klientami.

Przez lata wydawało się, że Taghi i jego gang działają bezkarnie. Wszystko dlatego, że ich zbrodnie spowiła kultura strachu i milczenia. Sędziowie określili łatwość, z jaką Taghi decydował, że ktoś powinien zostać zabity, jako "szokującą" i bezwzględną - w niektórych przypadkach dzieci były obecne przy zastrzeleniu ich ojców.

Taghi nie znalazł się wśród podejrzanych, którzy stawili się we wtorek przed sądem. Ci, którzy to zrobili, zostali przywiezieni w pojazdach opancerzonych do gmachu sądu nazywanego "bunkrem" ze względu na zastosowane tam środki bezpieczeństwa. W czasie rozpraw okolice sądu zabezpieczała ciężko uzbrojona policja, której funkcjonariusze ubrani byli w kamizelki kuloodporne i kominiarki, podczas gdy nad ich głowami latały drony.

Zabójstwa, które dodały "ciemnego charakteru" postępowaniu

Ofiarami z lat 2015-2017 były osoby, które gang podejrzewał o przekazywanie informacji policji. W 2017 roku w Utrechcie zabity został mężczyzna, Hakim Changachi - jak się okazało, przez pomyłkę, zamiast domniemanego informatora. Krótko później jeden z członków gangu określony jako Nabil B., kierowany poczuciem winy za to zabójstwo, zgłosił się na policję i zgodził się być świadkiem oskarżenia.

Fala morderstw, która nastąpiła później, wstrząsnęła krajem. Zginęły trzy osoby z otoczenia B. Tydzień po tym, jak na początku 2018 roku wyszło na jaw, że został on informatorem i zawarł umowę z prokuratorami, jego brat został zastrzelony. Rok później prawnik Nabila B., Derk Wiersum, został zamordowany przed jego domem. Z kolei w lipcu 2021 roku jego powiernik, dziennikarz śledczy Peter R. de Vries, został postrzelony po opuszczeniu studia telewizyjnego w centrum Amsterdamu. Wkrótce potem zmarł. Szef największego związku zawodowego policjantów Jan Struijs po zabójstwie de Vriesa oświadczył, że Holandia "ma cechy narkopaństwa". - Nie jesteśmy oczywiście Meksykiem, nie mamy 14 400 morderstw. Jeśli jednak spojrzeć na infrastrukturę, na to, jak wielkie pieniądze zarabia przestępczość zorganizowana, równoległą gospodarkę, to tak, mamy narkopaństwo - skwitował Struijs.

Dziennikarz Peter R. de Vries został postrzelony w Amsterdamie w lipcu 2021 rokuArchiwum Reuters

Teraz B. został uznany winnym współudziału w morderstwie, jednak otrzymał niższy wyrok 10 lat więzienia ze względu na sytuację osobistą i rolę, jaką odegrał w postawieniu swoich byłych wspólników przed wymiarem sprawiedliwości. Mężczyzna nazwał sprawę "najbardziej chorym i zatrutym procesem w historii".

Przed wtorkowym odczytaniem wyroków sąd stwierdził, że wspomniane trzy zabójstwa dodały "ciemnego charakteru" postępowaniu. Są one obecnie rozpatrywane w odrębnych procesach.

Autorka/Autor:akw

Źródło: BBC, PAP

Źródło zdjęcia głównego: Dutchmen Photography / Shutterstock