Barcelońska policja poinformowała, że w sobotniej demonstracji, która odbyła się w stolicy Katalonii, wzięło udział 750 tysięcy ludzi. Domagali się oni zwolnienia z aresztu proniepodległościowych katalońskich polityków.
Manifestacja trwała około dwóch godzin, a jej głównym hasłem było: "Wolność dla więźniów politycznych". Wielu protestujących miało ze sobą flagę symbolizującą niepodległość regionu, na której widnieje biała gwiazda w granatowym trójkącie, na tle żółto-czerwonej flagi Katalonii.
Na koniec marszu członkowie rodzin aresztowanych separatystów odczytali wiadomości od swoich bliskich.
27 października kataloński parlament ogłosił niepodległość, deklaracja została jednak unieważniona przez hiszpański Trybunał Konstytucyjny. W reakcji rząd centralny m.in. odwołał rząd regionalny Carlesa Puigdemonta i zdymisjonował ponad 130 wysokich rangą urzędników.
Na 21 grudnia zaplanowano w Katalonii wybory do władz regionu. Agencja AFP ocenia, że sobotnia demonstracja miała być testem dla ruchów proniepodległościowych przed tym głosowaniem.
Według najnowszych sondaży 7,5-milionowa Katalonia jest bardzo podzielona, jeśli chodzi o to, czy region powinien pozostać w Hiszpanii, czy dokonać secesji.
"Ogłosili niepodległość, a potem zniknęli"
W sobotę burmistrz Barcelony Ada Colau, zanim wzięła udział w manifestacji, oświadczyła: - Chcemy, by osadzeni zostali uwolnieni, ale chcemy również, by nieodpowiedzialny rząd (Puigdemonta - red.), który doprowadził kraj do katastrofy, przyjął na siebie odpowiedzialność i przyznał się do błędów.
Colau nie jest zwolenniczką niepodległości, ale opowiada się za przeprowadzeniem referendum w sprawie przyszłości regionu, które by ostatecznie rozwiązało tę kwestię. Jej zdaniem katalońskie władze "doprowadziły do napięć" w Katalonii i "jednostronnie proklamowały niepodległość, której nie chciała większość".
Colau - która prowadzi kampanię przed nadchodzącymi wyborami w Katalonii - zarzuciła Puigdemontowi, że udał się do Belgii, pozostawiając Katalonię "samą wobec niepewności". - Ogłosili niepodległość, a potem zniknęli - dodała. Premier Puigdemont i czterech jego ministrów przebywają obecnie w Belgii i są na wolności. Hiszpański wymiar sprawiedliwości wystosował wobec nich Europejski Nakaz Aresztowania. W Belgii czekają na decyzję sądu w sprawie ich ewentualnej ekstradycji do Hiszpanii. Jednocześnie w areszcie przebywa ośmiu członków zdymisjonowanego rządu Katalonii, w tym były wicepremier Oriol Junqueras, oraz dwóch popierających secesję działaczy. Ich uwolnienia domagali się demonstrujący w sobotę Katalończycy. Politycy ci objęci są postępowaniem w sprawie zorganizowania referendum z 1 października i ogłoszenia niepodległości regionu. Zarzuca się im m.in. nieposłuszeństwo wobec władz państwowych Hiszpanii.
Referendum
Konflikt Barcelony z Madrytem jest rezultatem referendum w Katalonii z 1 października.
W plebiscycie wzięło udział tylko 2,28 mln osób spośród 5,3 mln uprawnionych. 90 proc. z nich, czyli zaledwie 27 proc. całej ludności Katalonii lub 38 proc. wszystkich uprawnionych do głosowania, opowiedziało się za niepodległością regionu.
Autor: tmw / Źródło: PAP, tvn24.pl