Gdy przyleciał do domu czuł się dobrze. Zachorował dopiero po czterech dniach. Wtedy poszedł do szpitala, z którego jednak odesłano go do domu. Thomas Eric Duncan to pierwszy zdiagnozowany pacjent z wirusem eboli w USA i od razu ten, który podkopał wiarę obywateli w wybrane przez nich władze federalne. Te w piątek zarządziły kwarantannę dla 10 osób najbardziej narażonych na infekcję przez kontakty z Duncanem. Materiał "Faktów" TVN.
Duncan z Liberii, w której epidemia eboli pochłonęła już prawie dwa tysiące ofiar 20 września.
Amerykanie przerażeni, media potęgują strach
Do USA wracał przez Brukselę i nie wiadomo, z iloma osobami mógł mieć po drodze styczność. Gdyby nie czujność jego bratanka, Josephusa Weeksa, zarazić mogli się inni członkowie rodziny, osoby postronne, a on mógł stracić zdrowie a nawet życie.
Media za oceanem, zaalarmowane tym przypadkiem od dwóch dni mówią właściwie tylko i wyłącznie o Duncanie i o tym, że władze epidemiologiczne w USA "śpią". Duncan po czterech dniach sam zgłosił się wprawdzie do szpitala, ale został odesłany do domu i dopiero reakcja jego rodziny postawiła w stan gotowości odpowiednie służby.
Wśród Amerykanów szerzy się więc strach i panika. Ze sklepów znikają maski, bo Amerykanie wątpią w to, by rząd był w stanie zapanować nad ewentualną epidemią. To słowo w mediach krąży nieustannie.
W piątkowy wieczór władze Teksasu poinformowały, że służby epidemiologiczne wytypowały 10 osób najbardziej narażonych na zachorowanie i poddały je kwarantannie. Cztery z tych osób to rodzina Duncana. Jak podkreślono w komunikacie cytowanym m.in. przez agencję Reutera - wszyscy zatrzymani współpracują z władzami i dobrowolnie wykonują ich polecenia.
Nigdzie na świecie nie ma leku na ebolę. Wirus gorączki krwotocznej, który zaatakował tak jak nigdy w historii, w ciągu kilku miesięcy w kilku krajach zachodniej Afryki doprowadził do śmierci trzech tysięcy osób i zarażenia ponad sześciu tysięcy. Epidemia wciąż się rozprzestrzenia.
Autor: adso/kka / Źródło: Fakty TVN, Reuters