Wirus eboli znalazł się już zupełnie poza kontrolą władz i stanowi "poważne zagrożenie dla istnienia państwa" i "wszystkich Liberyjczyków" - ogłosił minister obrony tego kraju. Epidemia rozprzestrzenia się jak "dziki, niekontrolowany pożar" - dodał.
Brownie Samukai, szef resortu obrony Liberii, powiedział w czasie wtorkowego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ, że międzynarodowa odpowiedź na zagrożenie, jakim jest wirus okazała się "mniej niż wystarczająca" i cenę za to płacą teraz kraje Afryki równikowej.
Liberia nie potrafi wygrać z Ebolą
W Liberii, Gwinei i Sierra Leone na gorączkę krwotoczną powodowaną przez wirus eboli zmarło już prawie 2,3 tys. osób, z czego połowa w ostatnich trzech tygodniach. W samej Liberii to ponad tysiąc osób.
Brownie Samukai mówił we wtorek o tym, że "niewydolny" system opieki zdrowotnej nie radzi sobie z tysiącami przypadków zachorowań i "nie mając zaplecza infrastrukturalnego, logistycznego i możliwości finansowych, nie potrafi stawić czoła chorobie".
- Śmiercionośny wirus eboli doprowadził do zaburzenia w normalnym funkcjonowaniu państwa - powiedział szef resortu obrony.
Przedstawicielka ONZ w Liberii dodała w czasie posiedzenia RB, że w Liberii wirusem zaraziło się 160 pracowników służby zdrowia, a połowa już zmarła.
Epidemia eboli, nad którą państwa afrykańskie próbują zapanować od trzech miesięcy jest największa w historii. W Sierra Leone, Gwinei, a także w Nigerii i Senegalu, gdzie zanotowano o wiele mniej przypadków zachorowań, ebola wydaje się być pod kontrolą władz.
W Liberii są z nią ogromne problemy. ONZ nie wie, dlaczego tak się dzieje, ale wskazuje na przyczyny kulturowe jako możliwy powód rozprzestrzeniania się wirusa.
W Liberii w czasie pochówków ciała zmarłych są tradycyjnie bardzo często dotykane przez żałobników, a w ich pobliżu spożywa się też posiłki.
Ebolą można się zarazić przez kontakt z zakażoną krwią, płynami ustrojowymi zakażonej osoby lub pośrednio - przez skażone środowisko, w jakim wcześniej przebywał chory.
Autor: adso//rzw / Źródło: BBC