Decyzja o zawieszeniu działalności w kompleksie Kaesong, w którym wspólnie pracowali Koreańczycy z Północy i Południa, to nie tylko kolejny krok w wojennej retoryce Kim Dzong Una, ale i dramat dla 53 tysięcy ludzi, którzy stracili pracę. Strefa była też ostatnim miejscem, gdzie obywatele obu krajów mogli się ze sobą spotykać. Zdarzały się nawet romanse.
We wtorek północnokoreańscy pracownicy nie pojawili się w strefie przemysłowej Kaesong, prowadzonej wspólnie przez oba państwa koreańskie od 2004 roku, a Pjongjang ogłosił, że zawiesza działalność swoich pracowników w kompleksie. Do tej pory pracowało tam 53 tysiące Koreańczyków z Północy, a w ciągu niemal dekady funkcjonowania ośrodka przewinęło się przez niego 200 tysięcy ludzi. Nie bez znaczenia jest, że otrzymywali oni regularną i - jak na północnokoreańskie warunki - przyzwoitą pensję. Robotników z Północy nadzorowało kilkudziesięciu menedżerów z Południa.
Firmy z Korei Południowej płaciły 130 dolarów miesięcznie za każdego pracownika z północy. Pieniądze trafiały do rządowej agencji, która wymieniała je później na lokalną walutę. Jeden pracownik Kaesong miał zwykle na utrzymaniu co najmniej trzy osoby. To oznacza, że Kaesong zapewniała byt ok. 200 tysiącom osób.
"Idealni pracownicy" w Kaesong
W strefie działały 123 małe i średnie firmy, zajmujące się głównie produkcją ubrań i butów. - Koreańczycy z Północy to idealni pracownicy, bardzo przedsiębiorczy. Są lepsi niż Chińczycy - twierdzi jeden z południowokoreańskich biznesmenów, którego firma mieści się w Kaesong od początku funkcjonowania strefy.
Kaesong było również ostatnim miejscem, gdzie obywatele obu krajów mogli się spotykać. - Trochę rozmawialiśmy ze sobą - mówi Shin Dong Chul, kierowca ciężarówki z Korei Południowej, zatrudniony w Kaesong. - Nie mówiliśmy wiele, ale czuć było, że ludzie obawiali się o pracę - dodaje.
Kontakt Koreańczyków z obu krajów sprzyjał też wykształceniu się lokalnego czarnego rynku. Obywatele Południa przywozili do strefy takie dobra jak zupki w proszku, kiełbasy, mięso i drób.
Według samych pracowników, w strefie zdarzały się nawet romanse, choć za takie przewinienie można było zostać zwolnionym z pracy.
"Większość lubiła tę pracę"
Kompleks Kaesong zajmuje powierzchnię 3,3 mln metrów kwadratowych i znajduje się na obrzeżach miasta Kaesong. Leży ono 160 km od Pjongjangu i 60 km od Seulu. Już w przeszłości region ten słynął z handlu. Gdy w 2004 roku strefa została otwarta, przyciągnęła wielu inwestorów obietnicą wykwalifikowanej i taniej siły roboczej. - Wcześniej mieliśmy już do czynienia z pracownikami z Północy. Mają świetne zdolności manualne - mówi anonimowo jeden z urzędników z Południa, który był w awangardzie firm otwierających się w Kaesong.
W kompleksie pracowało wiele kobiet - według właścicieli firm, są one dokładniejsze, efektywniejsze i sympatyczniejsze od mężczyzn. - Większość z nich naprawdę lubiła tę pracę - twierdzi urzędnik z Południa.
Nie wiadomo, czy praca w Kaesong zostanie wznowiona. W ostatnim okresie napięcie na Półwyspie Koreańskim znacznie wzrosło. W lutym Korea Płn. przeprowadziła trzecią próbę nuklearną. Rada Bezpieczeństwa ONZ zareagowała na to rozszerzeniem międzynarodowych sankcji wobec Korei Północnej. Pjongjang ogłosił, że nie będzie więcej uznawał kończącego wojnę koreańską rozejmu z 1953 roku ani pozostałych porozumień odprężeniowych z Seulem. Zagroził także rakietowym uderzeniem nuklearnym na Stany Zjednoczone.
Autor: jk//bgr / Źródło: Reuters