Bliski Wschód jest jak XVII-wieczna Europa, zaplątana w spory polityczne i wyznaniowe, które mogą potrwać kolejne choćby 30 lat, a obecny konflikt w Jemenie jest tego najnowszym przykładem - pisze szef think tanku CFR Richard Haass w "Financial Times".
Jego zdaniem wiedza o konfliktach toczonych w Europie w ramach wojny trzydziestoletniej (1618-1648) uczy, że kończą się one, kiedy "któraś strona lub ktoś z zewnątrz narzuca własny porządek lub dochodzi do ugody, zazwyczaj na skutek wyczerpania" walczących. - Niestety w przypadku Bliskiego Wschodu żadnego z tych scenariuszy nie ma w zasięgu wzroku - stwierdza Haass.
Wiele graczy prowadzi do chaosu
W tekście, który ukazał się w piątek na łamach brytyjskiego dziennika, szef Rady Stosunków Zagranicznych (CFR) przypomina, że w Jemenie, w którym od dawna obecne były podziały plemienne, wyznaniowe, polityczne i geograficzne, trwa teraz wojna domowa z udziałem co najmniej trzech stron: resztek zdominowanego przez sunnitów rządu prezydenta Abd ar-Raba Mansura al-Hadiego, Al-Kaidy na Półwyspie Arabskim oraz ruchu Huti, wspieranego przez szyicką część ludności jemeńskiej. Jednak jak zaznacza Brytyjczyk, są też uczestnicy z zewnątrz: służby wywiadu USA prowadzące w Jemenie walkę z ekstremistami, Iran zbrojący Hutich, a od niedawna - Arabia Saudyjska i kilka innych krajów (Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn, Maroko, Jordania) opowiadające się po stronie praktycznie obalonego rządu. Zdaniem Haassa kierowana przez Saudyjczyków interwencja zbrojna to działanie zbyt mało znaczące i podjęte zbyt późno, które pokazuje jednak, że inne kraje zdają sobie sprawę, iż Jemen "jako państwo upadłe lub zdominowane przez grupę powiązaną z Iranem zagrażałby interesom Arabii Saudyjskiej i innych sunnickich rządów w regionie".
Regionalne spory i wojny
- Jemen stał się więc najnowszym punktem w konflikcie między Iranem i Saudyjczykami, szyitami i sunnitami. Kolejny to Bahrajn - pisze Haass. Podkreśla jednak, że różnica między tymi dwoma państwami jest znacząca: zarówno pod względem ludności, jak i wielkości terytorium Bahrajn stanowi zaledwie ułamek Jemenu, dlatego też kilka tysięcy saudyjskich żołnierzy wysłanych tam wystarczyło, by stłumić protesty szyickiej większości przeciw mniejszościowemu rządowi sunnickiemu w Manamie. Analityk przypomina też, że saudyjska monarchia nie dysponuje dobrze wyszkolonymi siłami lądowymi i powinna obawiać się dżihadystycznej organizacji Państwo Islamskie (IS). Jego zdaniem jest kwestią czasu, kiedy IS zwróci się przeciw rządowi, który kontroluje dwa najświętsze miasta islamu. Jako kolejny przykład konfliktu "napędzanego przez zewnętrzne siły kierujące się motywami natury religijnej i politycznej" Haass wskazuje wojnę domową w Syrii, gdzie walczą: popierany przez Rosję i Iran rząd alawickiej mniejszości, radykalne grupy sunnickie (w tym IS), Kurdowie i inne grupy sunnickie. - Końca tej wojny nie widać - podkreśla. "Własną dynamiką" rządzi się także Irak - zauważa Haass. Siły rządowe wspierane przez Iran i libański Hezbollah próbują odebrać bojownikom IS Tikrit, a niedawno do walki o to miasto włączyło się lotnictwo USA. - Nie wiadomo jednak, co się stanie, gdy bojownicy zostaną wyparci - zaznacza ekspert dodając, że "sunnici i Kurdowie nigdy nie zaakceptują kraju (Iraku) zdominowanego przez Iran i szyickie milicje".
Autor: mk//gak / Źródło: PAP