Rząd Burundi wezwał obywateli, by złożyli się na przeprowadzenie wyborów w sytuacji, gdy część zagranicznych darczyńców grozi obcięciem wpłat, jeśli prezydent Pierre Nkurunziza będzie się ubiegał o trzecią kadencję - poinformował prezydencki rzecznik.
Gervais Abayeho powiedział agencji AP, że "polityczna próżnia w tym kraju byłaby gorsza niż zamach stanu", a wybory odbędą się i tak - niezależnie od tego, czy zachodnie rządy zdecydują się pomóc. Dodał, że władze odłożyły na ten cel pewną kwotę, ale obywatele powinni się dorzucić. We wtorek biuro prezydenta apelowało na oficjalnym profilu na Facebooku do "patriotycznych obywateli" o datki.
Powalczy o trzecią kadencję
Ogłoszenie przez Nkurunzizę zamiaru pozostania na urzędzie wywołało niemal codzienne protesty i niepokoje w kraju, w których zginęło co najmniej 20 ludzi, a co najmniej 470 odniosło obrażenia. Zamach stanu przeprowadzony przez grupę wojskowych nie powiódł się. W środę demonstranci ponownie wyszli na ulice, trzymając gałązki jako symbol pokoju; ponownie domagali się wycofania Nkurunzizy z wyborów rozpisanych na 26 czerwca.
W związku z rozruchami Belgia już obcięła finansowanie dla Burundi, swojej dawnej kolonii. Według Abayeho Francja i Holandia zagroziły wstrzymaniem pomocy, jeśli Nkurunziza będzie się upierał przy kandydowaniu. Nkurunziza twierdzi, że ma do tego prawo, ponieważ na pierwszą kadencję został wybrany przez parlament, a nie w wyborach powszechnych. Konstytucja przewiduje, że prezydent może być wybrany w wyborach powszechnych na dwie kadencje.
Krwawe walki plemion
Burundi, w środkowej Afryce, jest niepodległe od 1962 roku. Od tego czasu kraj był wielokrotnie wstrząsany konfliktem na tle etnicznym - walkami między Hutu, stanowiącymi większość, a mniejszością Tutsi. Szacuje się, że w sumie konflikt ten pochłonął ok. 300 tys. ofiar śmiertelnych.
Autor: db\mtom / Źródło: PAP