Przekazał obrońcom praw człowieka drastyczne nagrania z rosyjskiego więzienia. Siergiej Sawieliew udzielił wywiadu

Źródło:
BBC

Białoruski programista, który przekazał obrońcom praw człowieka nagrania świadczące o stosowaniu tortur w rosyjskich więzieniach, udzielił wywiadu BBC. - To zmieniło wszystko, moje poglądy na otaczających mnie ludzi i otaczający mnie świat. Praktycznie nic nie pozostało takie samo - powiedział informatyk, ubiegający się o azyl polityczny we Francji.

- Nazywam się Siergiej Sawieliew, mam 31 lat, pochodzę z Białorusi i faktycznie jestem tą samą osobą, która przesłała organizacji praw człowieka Gulagu.net wszystkie te okropne nagrania, publikowane obecnie przez wszystkie media - powiedział na początku rozmowy z BBC białoruski programista.

Materiały wideo pochodzą z tajnych archiwów Federalnej Służby Więziennictwa i Federalnej Służby Bezpieczeństwa.

Sawielew jest byłym więźniem. Odsiadywał dziewięcioletni wyrok w więzieniu w obwodzie saratowskim w Rosji pod zarzutem handlu narkotykami. Podobnie jak inni skazani był bity i torturowany. Zgodził się na współpracę z władzami zakładu karnego i przez pięć lat był administratorem kamer monitoringu w szpitalu więziennym w Saratowie, gdzie trafiali głównie skazani chorzy na gruźlicę.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE W TVN24 GO

Sawieliew trafił do szpitala więziennego w Saratowie również z powodu podejrzeń, że ma gruźlicę. Miejsce to już wcześniej było owiane złą sława, ci, którzy jechali tam z Białorusinem, nie chcieli o nim opowiadać.

- Słyszałem, że dzieją się tam naprawdę straszne rzeczy, ludziom łamią moralne "kręgosłupy", że lekarze w tym miejscu nie leczą, a przeprowadzają eksperymenty na ludziach - powiedział BBC programista.

Kilka dni po przyjeździe do zakładu do programisty przyszedł funkcjonariusz i powiedział, że potrzebuje osoby, która zna się na komputerach oraz potrafi szybko i bezbłędnie pisać.

Proste czynności

Jak się okazało, czynności były dość proste: coś wydrukować, dać komuś puste formularze do wypełnienia. Później pojawiły się polecenia dotyczące narysowania czegoś w Photoshopie lub innym programie, obsługa Worda, Excela i kamer wideo.

Sawieliew mówił BBC, że filmowanie to norma w rosyjskich więzieniach. Na początku programista był zaangażowany w prace przy zwykłych nagraniach pokazujących strażnika kontrolującego szpitalne oddziały czy wydawanie posiłków w stołówce.

Później programista zobaczył jednak inne ujęcia. - Patrzyłem na nie, ale nie wiedziałem, jak na to zareagować. Trudno to było od razu pojąć. To, że w rosyjskich więzieniach torturują, biją, gwałcą i zabijają nikogo już nie dziwi. Tyle tylko, że nigdy wcześniej nie widzieliśmy tego na własne oczy - powiedział informatyk. - Potrzebowałem czasu, by to wszystko przetrawić. A przy tym wszystkim nadal musiałem wypełniać swoje funkcje, kontynuować pracę. Po jakimś czasie pomyślałem, że będę to przechowywać, nie wiedząc jeszcze, po co. Nie miałem wówczas jasnego planu działania - dodał.

40 gigabajtów nagrań

Nad skazanymi znęcano się w pomieszczeniach, gdzie nie było tradycyjnych kamer monitoringu. Wideorejestrator (z czystą kartą pamięci) trzymał "aktywista" (współpracujący z władzami zakładu karnego). Do sali wkraczało kilku innych więźniów. Bili lub gwałcili skazanego z użyciem na przykład mopa. Proceder - jak ujawnili obrońcy praw człowieka - odbywał się zgodnie z poleceniem funkcjonariuszy Federalnej Służby Bezpieczeństwa lub Federalnej Służby Więziennictwa. Wideorejestrator - jak mówił Sawieliew - miał być sprawny, załadowany, z dobrym dźwiękiem i obrazem.

W jakim celu dokonywano takich nagrań? - Przyczyny mogły być bardzo różne. W ten sposób dawano nauczkę skazanemu, który "źle się zachowywał", czyli dużo się skarżył, na przykład obrońcom praw człowieka, prawnikom, prokuraturze lub gdzie indziej. Byli też więźniowie, którzy nie chcieli podporządkować się wymogom administracji. Ale były też nagrania na zlecenie. Po to, by zdobyć dowody lub w celu wymuszenia, to mogło być zresztą cokolwiek - dodał rozmówca BBC.

Coraz więcej skarg

Plan, by zacząć gromadzić nagrania, pojawił się w 2019 roku. Sawieliew nie znał wówczas organizacji broniącej praw człowieka Gulagu.net (której przekazał materiały z tajnego archiwum Federalnej Służby Więziennictwa i Federalnej Służby Bezpieczeństwa) i jej szefa Władimira Osieczkina, był jednak świadkiem rosnącej liczby skarg ze strony skazanych. Był również świadkiem kontroli związanych z publikacjami obrońców praw człowieka o torturach w Saratowie.

- Pewnej nocy przyjechała do nas duża grupa funkcjonariuszy z Komitetu Śledczego, prokuratury i Federalnej Służby Więziennej. Zaczęli przesłuchiwać skazanych. Sprawdzali wszystko, także komputery. Czuli się jak u siebie w domu. To był bardzo stresujący moment - ale z drugiej strony przewidziałem podobną sytuację. Najważniejsze było, aby wszystko dobrze ukryć - tłumaczył.

Programista, pytany o to, jak udało mu się wynieść nagrania z więzienia, odpowiedział: - To jest możliwe wtedy, gdy wiesz, jak to działa, gdy znasz tych ludzi, wiesz, czego się od nich spodziewać, jak będą się zachowywać w danej sytuacji.

W "idealnym świecie"

Po opublikowaniu nagrań Komitet Śledczy Rosji wszczął kilka spraw karnych. Z urzędem pożegnali się między innymi szef więziennego szpitala w Saratowie i jego zastępca. - Wszczęte sprawy karne, zwolnienia. Co chciałbyś osiągnąć w swoim idealnym świecie? - zapytał pod koniec rozmowy dziennikarz BBC.

- Te nieliczne sprawy karne, jakieś zwolnienia, przetasowania kadrowe - to właściwie drobiazg w porównaniu z tym, co się tam dzieje. Przede wszystkim chciałbym, aby zmusiło to ludzi, a przynajmniej ofiary, by zaczęli mówić. Byłoby dobrze, gdyby ci ludzie, którzy są teraz na ławie oskarżonych, zaczęli mówić, co dokładnie zrobili i dlaczego, co o tym wiedzą. Aby nie tylko wykonawcy, ale także ci, którzy wydawali rozkazy, stanęli przed sądem. Wtedy mógłbym odczuć jakąś satysfakcję - powiedział Sawieliew.

Autorka/Autor:tas/kg

Źródło: BBC