"Bestia" pożera wszystko na swej drodze. Kanada modli się o wielki deszcz


Jeden z największych pożarów w historii Kanady wymknął się spod kontroli. Ogień w prowincji Alberta zajął teren o powierzchni równej czterem Warszawom. Strażacy nazywają żywioł "bestią". Niektórzy sami stracili w nim domy. Materiał "Faktów TVN".

WIĘCEJ MATERIAŁÓW "FAKTÓW TVN" NA STRONIE PROGRAMU

- Uciekłam z Konga jak miałam 7 lat. Tam było tak samo: ogień, wojna, strzały - mówi ewakuowana z miasta Fort McMurray, które żywioł pochłonął w całości, Godelive Ohelo, imigrantka, która w Kanadzie żyje od wielu lat. Jej słowa być może najlepiej oddają koszmar prawie 100 tys. ludzi, którzy porzucili swe domu, uciekając i dzięki temu ratując życie swoje i swoich bliskich.

Strażacy walczą z "bestią"

Pożar, w którym cudem prawdopodobnie nikt jeszcze nie zginął, stanowi olbrzymie zagrożenie. W całej Albercie władze wprowadziły stan wyjątkowy. Mieszkańcy Fort McMurray i okolic mówią, że to, co widzą, "jest jak z filmów", że tak wyobrażają sobie Armaggedon, czyli koniec świata.

Żywioł szalejący od niedzieli 1 maja, w weekend 7-8 maja podwoił swój obszar.

Z ogniem walczy prawie 1,5 tys. strażaków. - Nie uważam siebie za bohatera, ale poznałem wielu innych. Porzucili swoje domu, czekające na nich rodziny i ruszyli w środek tej bestii. Pomagali ratować mój dom - mówił jednej ze stacji telewizyjnych strażak, który - jak wielu innych - od tygodnia prawie nie sypia, podążając za żywiołem.

Część ludzi po tym jak ogień strawił Fort McMurray, wróciła tam na chwilę, by sfotografować to, co zostało z ich domów. Na zdjęciach pokazali zgliszcza. Jedna z mieszkanek miasta za sprawą zainstalowanej w domu kamery, która najwyraźniej przetrwała pożar, mogła zobaczyć, jak cały jej dobytek płonie.

Władze samorządowe zaczęły uruchamiać pomoc dla obywateli. Dadzą im karty debetowe z kwotą 1250 dol. kanadyjskich (ok. 3750 zł) na pokrycie najbardziej pilnych wydatków dla jednej osoby dorosłej w rodzinie oraz dodatkowych 500 dol. kanadyjskich (ok. 1500 zł) dla każdego dziecka.

W niedzielne popołudnie władze Alberty poinformowały, że ogień objął obszar 200 tys. hektarów, a więc wielkości Mexico City. Wszyscy modlą się o deszcz. Powinno go spaść bardzo dużo i padać najlepiej przez kilka dni, ale nic na razie tego nie zapowiada. Wiatr dochodzący do 60 km/h jest zbyt słaby, by gasić płomienie i w ten sytuacji może nawet pomagać w rozprzestrzenianiu się żywiołu.

Wydobycie ropy naftowej w prowincji, która stanowi główną bazę surowcową Kanady obniżyło się w ciągu tygodnia o 25 procent. Jeżeli pożaru nie uda się ugasić w kolejnych dniach, koszty związane z odbudową regionu i przywracaniem infrastruktury pochłoną prawdopodobnie kilkanaście miliardów dolarów.

Autor: adso//gak / Źródło: Fakty TVN, Reuters