Czy dziesiątki tysięcy zabitych w atomowym bombardowaniu Hiroszimy i drugie tyle tych, którzy zginęli w Nagasaki, ocaliło życie setkom tysięcy, a może nawet milionom Amerykanów i Japończyków, którzy padliby ofiarą walk na macierzystych Wyspach Japońskich? Nie brakuje takich, którzy – choć dostrzegają moralny ciężar tej decyzji – uważają, że była uzasadniona. Są też tacy, którzy nie mają wątpliwości, że Japonia i tak by upadła. Co by było, gdyby 75 lat temu Stany Zjednoczone nie użyły broni atomowej jako jedyne mocarstwo w historii?
Jest pogodna noc na tropikalnym archipelagu Marianów. Fale Pacyfiku uderzają o rafę koralową wokół niewielkiej wyspy Tinian (100 kilometrów kwadratowych, to mniej więcej jedna piąta powierzchni Warszawy). Na lądzie trudno o sen. W północnej części wyspy, na lotnisku praca wre. Słychać hałas potężnych silników napędzających superfortece, czyli amerykańskie ciężkie bombowce B-29.
Ledwie rok wcześniej, pod koniec lipca 1944 roku wylądowało tutaj ponad 40 tysięcy żołnierzy piechoty morskiej. W dziewięć dni rozprawili się z ośmiotysięcznym japońskim garnizonem, z którego większość żołnierzy zginęła. Życie w walkach straciło też kilka tysięcy japońskich cywilów, którzy zamieszkiwali wyspę należącą do cesarstwa od I wojny światowej. Jeszcze nie umilkł na dobre huk dział i świst pocisków, a już na japońskim lotnisku pojawiły się buldożery i inny sprzęt inżynieryjny. Amerykanie szybko doprowadzili pas startowy do stanu używalności, a w kolejnych tygodniach dobudowali trzy równoległe. Potężna baza, niezatapialny lotniskowiec (a raczej cztery lotniskowce i to wyjątkowo duże jak na tamte czasy).
Stąd bombowce mogły dosięgnąć południową część największych wysp Japonii, łącznie z Tokio. Po siedmiu miesiącach od zdobycia Tinianu, w marcu 1945 roku, z tej wyspy i z sąsiedniego Saipanu startuje ponad 300 amerykańskich bombowców. Na japońską stolicę zrzucają głównie ładunki zapalające. Ginie od 80 tysięcy do 100 tysięcy ludzi, doszczętnie płonie jedna czwarta zabudowy. To początek serii bombardowań, które zamienią prawie 200 miast w kupę wypalonych ruin i pozbawią życia pół miliona Japończyków.
W sierpniową noc 1945 roku do startu przygotowuje się tylko siedem B-29. Jako pierwsze, po godz. 1.30 startują samoloty, których zadaniem jest wykonanie rozpoznania pogodowego nad japońskimi miastami Hiroszima, Kokura i Nagasaki. To trzy cele dla czwartego bombowca, który dzień wcześniej otrzymał imię Enola Gay na cześć matki pułkownika Paula Tibbetsa, dowódcy 509. Grupy Mieszanej. Jej lotnicy i samoloty od trzech miesięcy są na Tinianie. Samolot jest nowy, z fabryki wyjechał w połowie maja jako jedna z pierwszych maszyn z modyfikacjami umożliwiającymi przenoszenie bomby atomowej. Gdyby nad Hiroszimą były chmury, Enola Gay poleciałaby nad Kokurę, gdyby i tam nie było widać celu, następnym przystankiem miało być Nagasaki.
O godz. 2.45 bombowiec zaczyna się rozpędzać. Zanim oderwie się od ziemi, pokonuje prawie całą długość pasa startowego, ponad dwie mile. W komorze bombowej, bliżej nosa, ma bardzo ciężką, ważącą 4,4 tony bombę atomową nazwaną ironicznie Little Boy (ang. Mały Chłopiec). Żeby zrównoważyć jej masę i zapobiec niestabilności w locie, zbiornik paliwa w części ogonowej jest napełniony pod korek. Enola Gay wznosi się z trudem.
Najważniejszą częścią Małego Chłopca jest radioaktywny uran-235. Zasada działania bomby w teorii jest dość prosta. Radioaktywny materiał musi przekroczyć tak zwaną masę krytyczną. Dopóki jej nie osiągnie, nic spektakularnego się nie dzieje.
W Little Boyu uran znajduje się więc na dwóch krańcach metalowej rury. Przy jednym z nich jest też proch. Gdy zadziała zapalnik, wystrzeli jeden ładunek uranu w kierunku drugiego. Reszta zrobi się sama. Ale ponieważ na Tinianie zdarzało się już, że superfortece rozbijały się przy starcie, ładunek prochowy został zamontowany dopiero w locie. Gdyby był na miejscu wcześniej i gdyby samolot się rozbił, prawdopodobna eksplozja atomowa zmiotłaby wyspę z powierzchni ziemi. Dopiero na godzinę przed zrzutem jeden z członków załogi wymienił też zawleczki w obudowie Little Boya na bojowe. – Przewozimy pierwszą na świecie bombę atomową – ogłosił wtedy załodze przez interkom pułkownik Tibbets, który osobiście usiadł za sterami.
Enola Gay spotkała się nad Iwo Jimą z dwoma innymi B-29, które z Tinianu wystartowały tuż po niej nieobciążone bombami. Zadaniem pierwszego z nich było sporządzenie z bezpiecznej odległości dokumentacji fotograficznej i filmowej bombardowania. Drugi miał na pokładzie aparaturę pomiarową. Siódmy samolot biorący udział w misji – z zapasową bombą, tych samych wymiarów co Little Boy, ale wypełnioną konwencjonalnym materiałem wybuchowym – został na Iwo Jimie.
Przed godziną 8.30 Enola Gay otrzymuje wiadomość z samolotu, który prowadził rozpoznanie pogodowe nad Hiroszimą: zachmurzenie 3 na 10, doradzam bombardowanie. O godz. 8.50 superforteca z bombą atomową na pokładzie jest już nad wybrzeżem wyspy Sikoku, najmniejszej z czterech macierzystych wysp Japonii. Kwadrans później lotnicy widzą już Hiroszimę na własne oczy.
Jest 6 sierpnia 1945 roku. Na zegarkach amerykańskich lotników jest godzina 9.15 rano, u mieszkańców Hiroszimy – godzina wcześniej. Enola Gay jest na pułapie prawie 9,5 tysiąca metrów. Little Boy wypada z komory bombowej B-29. Nos gwałtownie odciążonego samolotu wznosi się na trzy metry do góry. Pułkownik Tibbets wykonuje gwałtowny skręt w prawo, na północ i ustawia samolot ogonem do miejsca detonacji, żeby jak najbardziej zmniejszyć jej wpływ na maszynę. Bomba wybucha na wysokości około 600 metrów nad miastem. W tym momencie samolot zdążył się już oddalić na 18,5 kilometra. Mimo to załoga odczuwa trzy kolejne fale uderzeniowe.
Gdy już jest po wszystkim, Enola Gay wykonuje trzy kręgi nad Hiroszimą. Następnie zawraca w kierunku Iwo Jimy, by tam skierować się na Tinian. Ląduje na wyspie dwie minuty przed godziną 15 czasu miejscowego. Pierwsza misja bojowa, której celem było wykonanie bombardowania atomowego, trwa 12 godzin i 13 minut.
Słońce na Ziemi
Czy zastanawiali się kiedyś Państwo, co łączy Hiroszimę i Elbląg? Poza banalnym faktem, że są to miasta portowe położone u ujścia dużych rzek? Do stycznia 1945 roku Elbląg był nietknięty przez wojnę. Stare miasto wyglądało jak w średniowiecznych czasach największej świetności. Wtedy jednak przyszła Armia Czerwona, która w ciężkich walkach zdobywała Prusy Wschodnie. Ze wspaniałych zabytków ocalało tylko kilka kamienic.
Podobnie Hiroszima nie była w czasie wojny celem amerykańskich nalotów. Płonęły inne miasta, ginęli ludzie, ale Hiroszima aż do sierpnia 1945 roku była praktycznie nietknięta. To właśnie dlatego Amerykanie wybrali ją na podstawowy cel nalotów atomowych. Zależało im na jak największym efekcie wojskowym i psychologicznym. Miało być dobrze widać, że wszystkie zniszczenia spowodowała jedna bomba.
Rano 6 sierpnia 1945 roku w Hiroszimie jest przypływ. Siedem odnóg rzeki Ota, która właśnie tu uchodzi do Morza Wewnętrznego, jest maksymalnie wypełnionych wodą. Godzina 8 czasu miejscowego to poranne godziny szczytu. Chłopcy w wieku szkolnym są już w drodze do pracy w fabryce amunicji. Ich koleżanki pracują przy rozbiórce budynków, dzięki czemu mają powstać nowe drogi przeciwpożarowe.
O godz. 8.15 rozlega się alarm przeciwlotniczy. Już drugi tego poranka, bo pierwszy zabrzmiał, gdy nad miastem pojawił się bombowiec prowadzący zwiad pogodowy, ale potem został odwołany. Chwilę po drugim alarmie nad wybudowanym 12 lat wcześniej szpitalem doktora Kaoru Shimy wybucha bomba Little Boy. Energia, która się przy tym wyzwala, najczęściej jest szacowana na odpowiednik eksplozji 15 tysięcy ton trotylu. Zanim obudowa bomby wyparuje, w jej środku w ułamkach sekundy temperatura wzrasta do kilku milionów stopni Fahrenheita – jest goręcej niż na powierzchni Słońca. Tworzy się kula ognia, która w ciągu sekundy powiększa się do średnicy prawie 300 metrów i nagrzewa się do temperatury 500 tysięcy stopni Fahrenheita.
Fala uderzeniowa na samym początku osiąga prędkość 11,5 tysiąca kilometrów na godzinę (czyli dwóch mil na sekundę), ale już po sekundzie zwalnia do prędkości dźwięku. Promieniowanie jonizujące wyrządza szkody wszystkiemu, co żyje – ludziom, zwierzętom, roślinom. Ci, którzy przeżyją, jego skutki będą odczuwać do końca życia. Ludzie, którzy są wystarczająco blisko, nawet do pół mili od miejsca wybuchu, a nie są chronieni na przykład przez grube mury, po prostu wyparowują. Po niektórych z nich zostają cienie na asfalcie lub betonie. Mieszkańcy, którzy byli dalej, są poparzeni i odarci z ubrania przez falę uderzeniową. Dachówki stapiają się ze sobą, słupy telefoniczne zwęglają. Topi się wykonany z brązu posąg Buddy, tak samo, jak granitowe kamienie, na których stał.
Chmura atomowa w kształcie grzyba wznosi się na ponad 750 metrów. Fala uderzeniowa odbija się od wzgórz otaczających Hiroszimę i wraca do miasta. Szacuje się, że zniszczonych zostało około 60 tysięcy spośród 90 tysięcy istniejących wtedy w mieście budynków.
Giną dziesiątki tysięcy ludzi. Ile dokładnie? Są różne szacunki, a między nimi spore rozbieżności. Zależy kiedy zostały sporządzone i przez kogo. Są dane, według których w samej Hiroszimie zginęło od 90 tysięcy do prawie 150 tysięcy ludzi. W Nagasaki zbombardowanym trzy dni później – od 40 tysięcy do 80 tysięcy. W obu miastach, głównie w Hiroszimie ginie ponad 20 tysięcy żołnierzy. Większość ofiar to jednak cywile – starcy, kobiety, dzieci. Ci, którzy przeżyli, po japońsku zwani hibakusha, do końca życia zmagają się z chorobami wywołanymi napromieniowaniem.
Prezydent, który nie wiedział
Broń jądrowa została użyta w działaniach wojennych tylko dwa razy. W obu przypadkach sięgnęły po nią Stany Zjednoczone, bombardując Hiroszimę i Nagasaki. Nikt inny nie odważył się na taki krok, choć na świecie nie brakowało ani przywódców wielkich mocarstw, ani zwykłych watażków, którzy odgrażali się, że to zrobią.
Nic więc dziwnego, że z czasem rozgorzała dyskusja nad tym, czy należało używać bomb atomowych. Pytania obejmują aspekty etyczne, wojskowe i prawne. Nie brakuje rozważań, co by było gdyby. "Czy Japonia skapitulowałaby bez atomowych bombardowań?" – to tytuł jednego z artykułów w amerykańskiej prasie pięć lat temu, przy okazji 70. rocznicy wydarzeń z sierpnia 1945 roku. "Wojna była wygrana przed Hiroszimą – a generałowie, którzy zrzucili bombę, wiedzieli o tym" – tak swoje stanowisko zatytułował inny amerykański publicysta.
Najnowszy głos w tej dyskusji to książka "Countdown 1945" (ang. "Odliczanie 1945"), która tego lata wdarła się na amerykańskie listy bestselerów (czwarte miejsce w kategorii nonfiction w zestawieniu "New York Timesa"). Napisał ją amerykański dziennikarz Chris Wallace do spółki z Mitchem Weissem. Wallace to 72-letni wielokrotnie nagradzany weteran największych amerykańskich telewizji NBC i ABC, od 17 lat prowadzący w niedziele wiadomości w kanale Fox.
Tytułowe odliczanie do 6 sierpnia 1945 roku w książce zaczyna się 116 dni wcześniej, 12 kwietnia. Tego dnia zmarł prezydent Franklin Delano Roosevelt, a jego zastępca Harry S. Truman został nie tylko zaprzysiężony na nowego prezydenta, ale i poinformowany o istnieniu projektu Manhattan, czyli amerykańskiego programu stworzenia broni jądrowej, której ogromna siła miała pozwolić szybciej zakończyć wojnę. Od 1942 roku rząd federalny zainwestował w to przedsięwzięcie astronomiczną jak na tamte czasy kwotę 2 miliardów dolarów i zatrudnił przy nim ponad 100 tysięcy ludzi, z których – to fakt – tylko niewielki promil miał pojęcie, czemu dokładnie służy ich praca.
W tym gronie nie było Trumana. Nie wiedział. Dlaczego? To tajemnica, którą Roosevelt zabrał ze sobą do grobu. Na pierwszy rzut oka budzi ona ogromne zdziwienie, które jednak słabnie, jeśli wziąć pod uwagę, że – jak mówi Wallace – ówczesny prezydent w ciągu 82 dni, które minęły między rozpoczęciem czwartej kadencji a jego śmiercią, tylko dwukrotnie znalazł czas, by porozmawiać z Trumanem w cztery oczy.
Upadek
12 kwietnia 1945 roku nowy prezydent dowiedział się o pracach nad bronią, której wykorzystanie może przyspieszyć koniec wojny, ale nie poznał szczegółów. Ówczesny sekretarz wojny Henry Stimson rozumiał, że nie ma sensu zaprzątać nimi głowy Trumana, który dopiero obejmuje ster rządów i musi po prostu ogarnąć najważniejsze kwestie. Gdy kilka tygodni później prezydentowi powiedziano już, że chodzi o bombę atomową, usłyszał on także, że nie została ona jeszcze przetestowana, więc nie ma pewności, czy i jak będzie działać. Są tylko obliczenia.
Administracja w Waszyngtonie i najwyżsi amerykańscy wojskowi nadal więc planowali inwazję na Wyspy Japońskie, która miała zakończyć wojnę na Pacyfiku. Operacja Downfall (ang. upadek), bo taki jej kryptonim nadano, miała składać się z dwóch faz. Najpierw, w listopadzie 1945 roku miała rozpocząć się inwazja na wyspę Kiusiu, najbardziej na południe wysuniętą z największych wysp Japonii. Tam, jak wcześniej na małych wysepkach na Pacyfiku, miały powstać bazy lotnicze, które pozwoliłyby panować w powietrzu i bombardować cele w pozostałej części Japonii. Dopiero pod taką osłoną prawdopodobnie w marcu 1946 roku miała się odbyć druga część operacji, czyli inwazja w okolicach Tokio na największej z japońskich wysp – Honsiu. Jej rozmach miał być mniej więcej dwa razy większy od lądowania w Normandii w czerwcu 1944 roku.
Jak długo w takiej sytuacji trwałaby wojna i ile ofiar by pochłonęła? W czerwcu 1945 roku na naradzie w Białym Domu generał George Marshall, wtedy szef sztabu US Army szacował, że walki zakończą się w listopadzie 1946 roku, zginie co najmniej milion Japończyków i pół miliona Amerykanów. Słowem: jeszcze półtora roku krwawej łaźni.
Ile wart jest kwiat amerykańskiej młodzieży
17 lipca 1945 roku w pałacyku Cecilienhof w Poczdamie koło Berlina zaczynała się konferencja Wielkiej Trójki – przywódców Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Związku Radzieckiego. Uwagę Trumana odciągało jednak oczekiwanie na wieści z Nowego Meksyku, z poligonu, który dziś nosi nazwę White Sands. Tam, jeszcze gdy lokalne zegary pokazywały datę 16 lipca, odbył się test Trinity, czyli pierwsza eksplozja atomowa spowodowana przez człowieka. Eksperyment zakończył się sukcesem. Rozpoczęła się era atomu. Truman mógł odetchnąć z ulgą. Nareszcie miał wybór. Albo – jak przekonuje Wallace – paradoksalnie nie miał żadnego wyboru.
– Gdyby Truman nie zdecydował się na zrzucenie bomby, lecz na inwazję na Japonię, na krwawą łaźnię, która trwałaby jeszcze ponad rok, prędzej czy później Amerykanie dowiedzieliby się, że miał do swojej dyspozycji broń, której nie zdecydował się użyć. Uważam, że taka sytuacja byłaby nie do obrony dla jakiegokolwiek polityka. Nikt by nie podjął decyzji na nie. Nie powiedziałby, że ma skrupuły, więc sprowadzi na kraj jeszcze jeden rok wojny, a na dziesiątki tysięcy Amerykanów śmierć i ciężkie rany – tłumaczy dziennikarz.
Wallace dodaje, że amerykański prezydent zanotował w swoim dzienniku zdanie: "Myślę, że kwiat amerykańskiej młodzieży jest wart kilku japońskich miast".
Rozkazy, które wprawiły w ruch całą maszynerię, która doprowadziła do zbombardowania Hiroszimy i Nagasaki, Truman wydał, jeszcze będąc w Europie. Gdy przyszła wiadomość o zniszczeniu Hiroszimy, znajdował się na pokładzie okrętu na Atlantyku w drodze z Poczdamu przez Wielką Brytanię do Stanów Zjednoczonych.
Dlaczego po raz drugi?
Dobrze. Załóżmy, że zbombardowanie Hiroszimy 6 sierpnia 1945 roku miało swoje uzasadnienie. Ale dlaczego trzy dni później Amerykanie zrzucili kolejną bombę atomową na Nagasaki? Zwłaszcza że tego dnia Stalin zrealizował obietnicę daną w Poczdamie Trumanowi – w przeciwieństwie do zapewnień dotyczących Europy, w tym Polski – i zaatakował tę część Chin, która była pod japońską kontrolą?
Wallace próbuje odpowiedzieć na to pytanie. Zwraca uwagę, że po zbombardowaniu Hiroszimy zdominowany przez wojskowych rząd w Tokio milczał. Nie wykonał żadnego ruchu, który wskazywałby, że chce się poddać. Co więcej, również po ataku na Nagasaki rządzący w Tokio nie zamierzali skapitulować. Dopiero cesarz Hirohito postanowił, że przemówi do narodu za pośrednictwem radia i ogłosi kapitulację. Ogromna większość Japończyków właśnie wtedy, 15 sierpnia 1945 roku, po raz pierwszy usłyszała głos boskiego władcy.
Czy w tym czasie na pewno nie było innej metody, by zmusić Japonię do kapitulacji? – Amerykanie nie mieli takiego sposobu na szybko – odpowiada doktor Piotr Kozłowski, ekspert spraw azjatyckich z Instytutu Studiów Międzynarodowych Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Przypomina, że w 1945 roku społeczeństwo w USA było już zmęczone wojną i oczekiwało jej jak najszybszego zakończenia. Inwazji na macierzyste wyspy Japonii obawiała się też większość amerykańskiego wojska – zarówno dowódców, jak i zwykłych żołnierzy. Mieli świeżo w pamięci bitwę o Okinawę, która rozegrała się od kwietnia do czerwca 1945 roku i przyniosła śmierć lub rany jednej trzeciej personelu, który wylądował na wyspie (zginął nawet generał głównodowodzący inwazją, trafiony odłamkiem pocisku artyleryjskiego, gdy wizytował punkt obserwacyjny tuż za linią walk).
– W dowództwie japońskim dominowała opcja, żeby doprowadzić do negocjowanego pokoju. Żeby zmusić Amerykanów do próby ataku na wyspy macierzyste i tam szukać takiego rozstrzygnięcia militarnego, które pozwoli Japończykom mieć jakieś karty przy stole negocjacyjnym – wyjaśnia Kozłowski.
Japończycy nie byli skłonni do kapitulacji, mimo że blokada morskich linii komunikacyjnych była coraz bardziej szczelna. Szokiem dla ich dowództwa było przystąpienie do wojny Związku Radzieckiego, który złamał przy tym pakt o neutralności z Japonią. – Ale to nastąpiło już po użyciu broni atomowej przez Amerykanów – przypomina ekspert.
Japonia pod rządami komunistów
Co jeśli nie doszłoby do zrzucenia bomby i wojna trwałaby dłużej? – Najprawdopodobniej Związek Radziecki i tak przyłączyłby się do wojny, ale zanim Japończycy by skapitulowali, Rosjanie byliby w stanie zająć znacznie więcej japońskiego terytorium. Nie tylko w Chinach, ale także na macierzystych wyspach. Sowieci mieli na stole plan inwazji Hokkaido. Gdyby mieli jeszcze dwa tygodnie, najprawdopodobniej byliby w stanie go przeprowadzić. Wówczas Japonia skończyłaby tak, jak kilka innych państw podzielonych na świecie: Niemcy, Korea, Austria i Wietnam – mówi naukowiec z SGH. Hokkaido to najbardziej na północ wysunięta z macierzystych wysp Japonii. Tuż obok znajdują się Wyspy Kurylskie, a dalej południowa część Sachalinu, czyli tereny zajęte przez Armię Czerwoną w 1945 roku.
Jak wyglądałaby zimnowojenna geografia polityczna Azji? Z podzieloną Japonią i Koreą prawdopodobnie w całości zajętą przez komunistów? – Żelazna kurtyna w Azji nigdy nie była tak szczelna jak w Europie – mówi dr Kozłowski. Jego zdaniem pozycja Stanów Zjednoczonych na Pacyfiku byłaby słabsza, ale istotniejszą rolę odgrywaliby tacy sojusznicy jak Tajwan i Filipiny.
Nie atom, lecz ogień i głód
Wróćmy jednak do Tokio w sierpniu 1945 roku. Rząd cesarski milczy po zbombardowaniu Hiroszimy, tak milczał wcześniej, gdy 26 lipca 1945 alianci ogłosili tak zwaną deklarację poczdamską. Wzywali w niej Japonię do bezwarunkowej kapitulacji, w przeciwnym razie grozili jej "natychmiastowym i całkowitym zniszczeniem". Dla Tokio to nie było nic nowego – tłumaczy doktor Katarzyna Starecka z Katedry Japonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Podobne wezwania sprzymierzeni ogłaszali także na konferencjach w Jałcie i Kairze. Japończycy mogli pomyśleć, że to tylko powtórzenie.
Samo zbombardowanie Hiroszimy wbrew pozorom też nie było wielkim szokiem dla polityków w Tokio – mówi Starecka. Od marca trwała kampania nalotów na japońskie miasta, w których spustoszenie siały nie bomby atomowe, wielkie i skomplikowane, lecz ładunki zapalające, prymitywne i malutkie (niecałe trzy kilogramy), za to zrzucane w ogromnych ilościach. Tylko wspomniany na początku nalot na Tokio z marca 1945 roku pochłonął 80-100 tysięcy ofiar śmiertelnych – mniej więcej tyle, co w Hiroszimie czy Nagasaki.
Zdaniem japonistki z Uniwersytetu Warszawskiego bardziej od zrzucenia dwóch bomb atomowych do decyzji o kapitulacji Japonii przyczyniło złamanie przez Związek Radziecki paktu o neutralności i przystąpienie do wojny z Japonią. Do tego momentu Tokio liczyło, że Moskwa okaże się mediatorem w rozmowach z aliantami i że ustępstwa, na które było gotowe w Chinach, okażą się atrakcyjne dla Stalina, pomogą mu osłabić dominację Amerykanów i Brytyjczyków na Dalekim Wschodzie, a nawet pozwolą nawiązać współpracę gospodarczą. Japonia potrzebowała bowiem żywności i surowców, szczególnie paliw.
– Brak paliw i żywności, wręcz głód prowadziły do tego, że Japonia właściwie znalazła się na skraju wyczerpania ekonomicznego. Odcięcie głównych Wysp Japońskich od źródeł zaopatrzenia powodowało, że środków umożliwiających temu krajowi przetrwanie, w tym utrzymanie produkcji przemysłowej, starczyłoby najwyżej do końca 1945 roku – mówi doktor Starecka. Dodaje, że zupełne wyczerpanie społeczeństwa uwidoczniło się w postawie, jaką prezentowało już po kapitulacji. Gdy wojna zakończyła się z dnia na dzień, dominowało poczucie ulgi. Mimo że wcześniej społeczeństwo gotowało się do ostatecznego starcia, to potem nadzwyczaj spokojnie przyjęło siły alianckie. – Zasadniczą rolę odegrało tu jednak posłuszeństwo wobec cesarza, który podjął taką decyzję – zastrzega nasza rozmówczyni.
Ze sprawców ofiary
Odwlekając bezwarunkową kapitulację, Japończycy liczyli, że uda im się wynegocjować zachowanie systemu cesarskiego, co w ich pojęciu było równoznaczne z zachowaniem państwa, tożsamości narodowej i tradycji – mówi ekspertka z Uniwersytetu Warszawskiego. – Do dziś ponad 80 procent społeczeństwa popiera monarchię – dodaje. A losy cesarza Hirohito naprawdę w tym czasie się ważyły. Związek Radziecki, Chiny, Wielka Brytania i jej byłe kolonie chciały postawienia władcy przed sądem. O tym samym dyskutowali także Amerykanie. Uważano, że to właśnie wiara w boskiego cesarza skierowała Japończyków na drogę ekspansji. Dopiero naczelny dowódca sił sojuszniczych generał Douglas MacArthur, de facto jednoosobowy zarządca Japonii po kapitulacji, za rekomendacją ekspertów pozostawił Hirohito na tronie.
Jak atak atomowy wpłynął na powojenne losy Japonii? Doktor Starecka mówi, że przede wszystkim zapewnił Stanom Zjednoczonym dominującą pozycję na wyspach i pozwolił na uniknięcie ich podziału na strefy okupacyjne, co pewnie skończyłoby się podziałem na osobne państwa, tak jak w Niemczech. Użycie atomu przesądziło też o tym, jak kształtowała się powojenna dyskusja na temat odpowiedzialności Japończyków za zbrodnie wojenne, bo pozwoliło im myśleć o sobie nie tylko jako o sprawcach, ale i ofiarach. Stąd pojawiające się do dziś zarzuty, że Japonia niedostatecznie rozliczyła się ze swoją przeszłością.
***
Chris Wallace, autor książki "Countdown 1945" uważa, że z tamtych wydarzeń płyną wnioski także dla współczesnych. Odwołuje się przy tym do słów prezydenta Ronalda Reagana. Mawiał on – wspomina Wallace – że wojna nuklearna nigdy nie zostanie wygrana i dlatego nigdy nie może do niej dojść.
***
Korzystałem z informacji dostępnych na stronie https://www.atomicheritage.org/ oraz z wywiadu, jakiego Chris Wallace udzielił Free Library of Philadelphia (https://www.youtube.com/watch?v=EHYNbppS-qI).
Autorka/Autor: Rafał Lesiecki
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Charles Levy/U.S. National Archives and Records Administration/public domain