Daria Herasymczuk, ukraińska rzeczniczka praw dziecka, szacuje w rozmowie z brytyjskim "The Sunday Times", że nawet kilkaset tysięcy ukraińskich dzieci zostało uprowadzonych i wywiezionych do Rosji od początku wojny. Sprowadzić z powrotem udało się zaledwie 307 dzieci. Gazeta opisuje też szczegółowo kilka konkretnych historii uprowadzonych dzieci.
- Dzisiaj Rosjanie powiedzieli, że mają 738 tysięcy ukraińskich dzieci, które ewakuowali, ale to nie jest ewakuacja, to jest uprowadzenie, pranie mózgu i to jest akt ludobójstwa. Nie uważamy, że jest ich aż tyle - do tej pory udokumentowaliśmy 16 221 przypadków - ale myślę, że jest to kilkaset tysięcy. To wszystko jest częścią ich kampanii rusyfikacji - powiedziała Herasymczuk.
Wyjaśniła, że Rosjanie stosują pięć metod: zabijanie rodziców i zabieranie dzieci; odbieranie ich bezpośrednio rodzicom; rozdzielanie rodziców i dzieci w tzw. obozach filtracyjnych; organizowanie rzekomych obozów sportowych lub zdrowotnych dla dzieci; porywanie dzieci ze szkół specjalnych, internatów i sierocińców. Jak wskazuje "The Sunday Times", Ukraina ma najwyższy w Europie wskaźnik dzieci przebywających w sierocińcach - w momencie rozpoczęcia wojny w sierocińcach przebywało ponad 105 tysięcy dzieci.
Gazeta zwraca uwagę, że Rosjanie nawet się nie kryją ze swoimi działaniami. Państwowa telewizja pokazuje urzędników dających pluszowe zabawki nowo przybyłym, którzy są przedstawiani jako porzucone dzieci uratowane z wojny, a Maria Lwowa-Biełowa, rosyjska rzeczniczka praw dziecka, pochwaliła się w zeszłym roku, że adoptowała nastolatka z Mariupola, okupowanego przez wojska rosyjskie.
"Zaczęło się jak normalny obóz". Historie uprowadzonych dzieci
"The Sunday Times" opisuje kilka konkretnych historii uprowadzonych dzieci: 11-letniej Lilii Włajko i 15-letniej Anastasii Motyczak oraz 15-letniego Witalija Wertasza z Berysławia i 13-letniego Dmytra Kłymenki. Dzieci rzekomo pojechały na obozy sportowe lub zdrowotne, zwykle na Krym, a później zostały wywiezione gdzieś do Rosji. Jak relacjonuje gazeta, wszystkie te historie są podobne, dyrektorzy szkół czy nauczyciele mówili, że dzieci następnego dnia jadą na obóz i by wzięły ze sobą dokumenty, ale coś, co z początku było obozem sportowym lub zdrowotnym stopniowo stawało się obozem reedukacyjnym, a później zamiast wrócić do domu, dzieci były przewożone gdzie indziej.
- Miejsce było piękne i zaczęło się jak normalny obóz, ale wszystko było po rosyjsku. Po dwóch tygodniach powiedzieli nam, że będzie trzydniowe opóźnienie z powrotem do domu, potem jeszcze cztery dni, potem miesiąc i zaczęli wysyłać dzieci do różnych obozów wokół Krymu - opowiada o pobycie w Eupatorii na Krymie Anastasija Motyczak. - Nie pozwalano nam wychodzić nawet na pięć minut. Była tam ukraińska nauczycielka - kolaborantka - i policzkowała mnie, gdy próbowałam wyjść na zewnątrz. Pewnego dnia powiedzieli nam, że zostanie nam pokazany 'fajny film'. Okazało się, że to był rosyjski film propagandowy - kontynuuje.
"Robimy wszystko, co możemy, aby odzyskać te dzieci"
Dziewczynka jest jednym z tych nielicznych dzieci, które udało się sprowadzić z powrotem na Ukrainę. Jej matka skontaktowała się z organizacją Save Ukraine, którą kieruje były rzecznik praw dziecka Mykoła Kułeba. - Robimy wszystko, co możemy, aby odzyskać te dzieci. To, co robią Rosjanie, to czysta indoktrynacja - mówi Kułeba, nie zdradzając, w jaki sposób prowadzone są zabiegi w celu sprowadzenia dzieci do kraju. Pod koniec stycznia matka Anastasii Motyczak, matka Lilii Włajko oraz rodzice 14 innych uprowadzonych dzieci wyruszyli z Chersonia na Krym. Choć znajduje się on w odległości zaledwie kilku godzin jazdy, musieli się udać okrężną drogą - przez Polskę, Białoruś i Moskwę, a droga z powrotem była nawet jeszcze dłuższa, bo Białoruś nie wpuściła ich na swoje terytorium i musieli przejechać przez Łotwę. Ich 15-dniowa podróż liczyła 8100 kilometrów.
"Trzy worki kamieni, które w jednej sekundzie spadły"
- Kiedy zobaczyłam, że Lilija biegnie w moją stronę, obie płakałyśmy. Czułam się tak, jakbym miała na sobie trzy worki kamieni, które w jednej sekundzie spadły - mówi Tetiana Włajko, opowiadając o pierwszym po prawie pięciu miesiącach spotkaniu z córką. W innym obozie udało się odnaleźć Anastasiję Motyczak. - Byłam tak szczęśliwa, że płakałam. Powiedziano nam, że jeśli rodzice nie przyjdą, to zostaniemy wysłani do internatów lub nowych rodzin - mówi. Ale takie sytuacje nadal są rzadkie. Według Herasymczuk, do tej pory udało się odzyskać tylko 307 dzieci, z czego część została wymieniona na jeńców wojennych, a 164 uratowała organizacja Save Ukraine. Podczas ostatniej misji jej kierowca został aresztowany na Białorusi.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Michele Ursi / Shutterstock.com