- Rosja będzie wysyłać swoje bombowce na dalekie loty poza granicami kraju - zapowiedział prezydent Władimir Putin. Waszyngton oficjalnie się tym nie przejmuje.
Swoją deklarację Putin złożył podczas wielkich manewrów, które w uralskich górach Rosja przeprowadza razem z Chinami i czterema środkowoazjatyckimi byłymi republikami radzieckimi.
- W 1992 roku Rosja jednostronnie zakończyła loty dalekiego zasięgu swoich strategicznych bombowców. Na nieszczęście, za naszym przykładem nie poszli wszyscy. Loty strategicznych bombowców innych państw ciągle trwają i stwarzają problemy dla bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej - argumentował Putin.
Zgodnie z rozkazem 20 samolotów, w tym 14 bombowców strategicznych i latające cysterny od piątku pełni 20-godzinne dyżury.
- Jeśli Rosja uważa, że powinna pozwolić wynurzyć się z naftaliny kilku swoim starym samolotom, żeby znów latały, to jej decyzja - tak na informacje zza oceanu zareagował rzecznik Departamentu Stanu USA Sean McCormack. Dodał też, że nie uważa decyzji Putina za oznakę powrotu do czasów zimnej wojny: - To inna epoka - powiedział.
Oznak zaniepokojenia nie ujawnia również Biały Dom: - Nie wierzę, że nasze wojsko tym się niepokoi - zapewnił rzecznik prezydenta Gordon Johndroe. Ruch Rosjan jest według niego, "nie tak do końca zaskakujący".
Zapowiedź Władimira Putina zbiegła się w czasie z oświadczeniem rzecznika rosyjskiego lotnictwa. Przyznał on, że bombowcom wysyłanym na patrole nad Atlantyk i Pacyfik towarzyszą natowskie myśliwce.
NATO informacji nie komentuje. Przyznaje tylko, że wie o rosyjskich lotach.
W ostatnich tygodniach rosyjskie samoloty wykazują coraz większą aktywność. Ich obecność odnotowały m.in. radary amerykańskich baz w Arktyce, a w zeszłym tygodniu Rosjanie zbliżyli się na niebezpieczną odległość do bazy USA na pacyficznej wyspie Guam, czym sprowokowali start amerykańskich myśliwców. Według komunikatu rosyjskiej armii, piloci obu krajów "wymienili uśmiechy" po czym odlecieli w kierunku swoich lotnisk.
Źródło: Reuters, BBC