Amerykanie wysłali cztery swoje samoloty szturmowe A-10 na stare lotnisko wojskowe w Nowym Mieście nad Pilicą. Polskie wojsko opuściło je 15 lat temu i od tego czasu niszczeje. Rozpadający się pas startowy i brak jakiejkolwiek obsługi nie były jednak problemem, bowiem Amerykanie chcieli przetrenować działanie z prowizorycznych lądowisk. Jak powiedział amerykański dowódca, warunki były "spartańskie".
W wypadku wojny normalne bazy lotnicze będą pierwszym celem wroga. Szybko może więc zabraknąć działających lotnisk w pobliżu linii frontu i samoloty będą musiały działać w prowizorycznych warunkach. Nie wszystkie mogą to jednak robić a wielu pilotów nie ma odpowiedniej praktyki.
"Guźce" na dziurawym pasie
Wykorzystywane w ćwiczeniu samoloty szturmowe A-10 należą do 354. Ekspedycyjnego Dywizjonu Myśliwskiego, który przysłał na początku lipca 12 swoich maszyn do Polski. Na co dzień stacjonują w bazie Łask pod Łodzią i trenują nad Polską swoje podstawowe zadanie, czyli wspieranie z powietrza wojsk lądowych przy pomocy bomb, rakiet i działka pokładowego.
A-10, nazywane formalnie Thunderbolt II (ang. - grom) a nieformalnie Warthog (ang. - guziec), wysłano też do przetrenowania operowania z prowizorycznego lądowiska. Za miejsce ćwiczeń wybrano starą bazę lotniczą w Nowym Mieście nad Pilicą, która od 2000 roku jest nieużywana i powoli niszczeje.
Jak mówił dowódca 354. Dywizjonu, płk Ryan Hayde, głównymi wyzwaniami dla jego pilotów był rozpadający się pas startowy pełen pęknięć i dziur, na dodatek pozbawiony oznaczeń i oświetlenia, oraz brak kontroli lotów.
Najpierw wysłano tam specjalnie przeszkolonych operatorów z sił specjalnych, którzy w warunkach bojowych są zrzucani na spadochronach. Po wylądowaniu badają potencjalne lądowisko i decydują, czy nada się do przyjęcia samolotów. Jeśli uznają, że owszem, to prowizorycznie oznaczają je i oczyszczają, a następnie pełnią funkcję kontrolerów lotów, komunikując się z pilotami i zarządzając ich lądowaniami oraz startami.
Mimo tych przygotowań, lądowanie w takich warunkach jest „wyzwaniem”. Specjalnie do tego celu wybrano A-10, bowiem samolot ten zaprojektowano celowo tak, aby był wytrzymały i odporny na kiepskie warunki. Ma umieszczone wysoko silniki, które raczej nie zassą żadnych śmieci z pasa, oraz wzmocnione podwozie i konstrukcję. Znacznie delikatniejsze F-16 mogłyby mieć problemy, zwłaszcza ze względu na swój wlot powietrza do silnika umieszczony bardzo blisko ziemi (początkowo miały nawet pogardliwe przezwisko „kosiarki do trawy”).
Drogi prowizorycznymi lotniskami
Za czasów zimnej wojny podstawowym zabezpieczeniem na okoliczność zniszczenia normalnych baz lotniczych były tak zwane DOL-e, czyli Drogowe Odcinki Lotniskowe. To wybrane fragmenty dróg, które przystosowano do lądowania samolotów i ich obsługi. Można je poznać po tym, że na odcinku około dwóch kilometrów są idealnie proste i poszerzone, po bokach na odległość około stu metrów wycięto drzewa a na początku i końcu drogi są duże puste place, na których maszyny mają stawać do uzbrojenia i tankowania.
Obecnie większość polskich DOL-ów zostało porzuconych i nie jest utrzymywana, choć są też budowane nowe, np. na autostradzie A4. Poza krajami Układu Warszawskiego podobne prowizoryczne lądowiska budowali też Skandynawowie (Finowie i Szwedzi nadal z nich korzystają). W państwach NATO DOL-e tworzono w RFN na autostradach, gdzie miały lądować nie tylko samoloty bojowe walczące na linii frontu z Armią Czerwoną, ale też transportowce dowożące zaopatrzenie z tyłów.
Autor: mk//plw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: USAF