Trzy tysiące Chorwatów, Serbów, Węgrów i przedstawicieli innych narodowości naprzeciwko 10-krotnie silniejszym oddziałom jugosłowiańskiej armii ludowej (JNA), jej czołgów, lotnictwa, ciężkiej artylerii i okrętów zakotwiczonych na Dunaju. Tak wyglądał rozkład sił u początków obrony Vukovaru. Przez 87 dni do upadku miasta jego mieszkańcy pokazywali, że podziały etniczne w Jugosławii nie przebiegają wzdłuż linii wyznaczanych przez polityków w Belgradzie. To bowiem na rozkaz tych ostatnich wojskowi postanowili w imię Wielkiej Serbii stworzyć nowe, "czyste etnicznie" państwo na Bałkanach. W Vukovarze dopuścili się bestialskich zbrodni. Po zajęciu miasta zamordowali m.in. pacjentów miejscowego szpitala.
Trzy miesiące pomiędzy 25 sierpnia i 18 listopada 1991 r. wpisały się w historię współczesnej Chorwacji z taką siłą, jak dla wielu Polaków powstanie warszawskie. 87 dni, po których ze slawońskiego miasta zostały tylko gruzy, stworzyło podwaliny pod powstanie kraju wcześniej, przez setki lat, uzależnionego od polityki innych europejskich stolic. Dziś to, co się w nim wtedy stało, stanowi też kość niezgody między Chorwatami a Serbami.
Demony wojny
Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze wydał we wtorek wyrok, w którym orzekł, że wojska jugosłowiańskiej armii ludowej nie popełniły zbrodni ludobójstwa w Vukovarze jesienią 1991 roku. Chorwacja walczyła o uznanie tych zbrodni dokonanych przez wojska sterowane z Belgradu od 1999 roku. Piętnaście lat później poniosła klęskę. Wydaje się, że taki wyrok musiał obecnie zapaść, bo zbyt wiele się na Bałkanach przez 20 lat od zakończenia wojny wydarzyło i ważniejsza dla regionu jest teraz integracja europejska i zakopywanie podziałów, niż ponowne ich tworzenie i otwieranie ciągle żywych ran. Zwłaszcza dlatego, że do Belgradu jesienią ubiegłego roku wrócił człowiek, którego nazwisko przywołuje w mieszkańcach Vukovaru najgorsze wspomnienia.
Vojislav Szeszelj – oskarżony w przerwanym chwilowo w Hadze procesie o uczestniczenie w jugosłowiańskim "przedsiębiorstwie wojennym", którego celem było stworzenie etnicznie czystego, serbskiego państwa – w nacjonalistycznej propagandzie, jaką stworzył w latach 80. widział bowiem w Vukovarze "serbskie miasto". Teraz znów zaczął o tym przypominać. Doprowadził tym Chorwatów do wściekłości i stosunki między dwoma krajami wyraźnie się ochłodziły.
Tykająca bomba
Gdy Chorwacja 25 czerwca 1991 r., w tym samym dniu co Słowenia, ogłosiła niepodległość, rezygnując z trwania w Federacji Jugosłowiańskiej, można było przeczuć, że jej wschodnie tereny, czyli Slawonia z Vukovarem w jej centrum, staną się terenem działań wojennych.
Od lata 1990 r., a więc już rok wcześniej, dochodziło bowiem do coraz częstszych incydentów w miastach i wsiach na terenie Chorwacji, gdzie Serbowie stanowili większość. W ciągu kilku miesięcy, w czasie których zaostrzyła się retoryka politycznej walki między serbskimi socjalistami Slobodana Miloszevicia i zwolennikami zwycięzcy ówczesnych wyborów krajowych w Chorwacji Franjo Tudźmana, napięcie narastało i wkrótce skrywana nienawiść obu narodów do siebie, mająca za podstawę nigdy nierozwiązane kwestie ich walki w czasach II wojny światowej po dwóch stronach konfliktu (nazistów i jugosłowiańskich partyzantów), wybuchła rozrastając się do rozmiarów hekatomby.
Dwa miesiące po ogłoszeniu niepodległości przez Chorwację, 25 sierpnia 1991 r., na Vukovar spadły pierwsze pociski armii jugosłowiańskiej, której oficerowie w zdecydowanej większości byli już wtedy Serbami.
Początek obrony Vukovaru. Garstka przeciwko armii
Gmina Vukovar według spisu powszechnego z 1991 r. miał 84149 mieszkańców. 36910 z nich określało siebie jako Chorwatów, a 31445 jako Serbów. W samym mieście – niespełna 45-tysięcznym – Chorwatów żyło 21065, a Serbów 14425. 10 tys. pozostałych obywateli byli przedstawicielami innych narodów Jugosławii oraz Europy Środkowo-Wschodniej.
Siły obrońców Vukovaru stanowiło 1800 żołnierzy chorwackiej Gwardii Narodowej powołanej do życia w maju, 300 miejscowych policjantów i 1100 ochotników przeszkolonych w minimalnym zakresie. Po stronie wojsk JNA było ponad 30 tys. w pełni uzbrojonych żołnierzy i członków organizacji paramilitarnych działających w regionie, dziesiątki czołgów i wozów opancerzonych, ciężka artyleria, lotnictwo i okręty wojenne pływające po Dunaju, nad którym leży Vukovar – w sumie siły kilkunastokrotnie większe.
Obroną Vukovaru dowodziło dwóch byłych oficerów JNA – Mile Dedaković i Branko Borković. Stworzyli oni plan obrony miasta, dzieląc je na sześć pierścieni i obronę każdego z nich powierzając konkretnym oddziałom. Do obrony Vukovaru – wobec przewagi Serbów mogących liczyć na wsparcie z powietrza – postanowiono wykorzystać m.in. kanały i rowy melioracyjne. Miały one pomóc w ewakuacji obrońców jak i ludności cywilnej na kolejnych etapach walki i oczekiwanych siłą rzeczy postępach serbskich wojsk.
Aż 1/3 obrońców Vukovaru w stworzonych oddziałach stanowili nie-Chorwaci. Byli to także potomkowie Rosjan, Ukraińców i Słowaków, którzy do Slawonii przybyli 100 lat wcześniej, w czasach monarchii austro-węgierskiej, Węgrzy tradycyjnie żyjący od wieków w Slawonii i Wojwodinie (chorwackiej i serbskiej części tej samej historycznej Niziny Panońskiej, a więc doliny Sawy i Dunaju) oraz Serbowie – ci, którzy byli bardziej przywiązani do swej "małej ojczyzny", i którym bliższe było wspólne dziedzictwo jugosłowiańskie, niż serbskie.
Obrońcy zaczynali odpieranie ataków będąc w fatalnym położeniu i to nie zmieniło się w żadnym momencie trwania walk. Na początku mieli głównie strzelby myśliwskie wyciągnięte z domów, podarowane przez bliskich lub przyjaciół. Mieli też minimalne ilości amunicji. Potem z Zagrzebia dosłano oddziałom kilka sztuk broni przeciwpancernej i przeciwlotniczej, ale o Vukovar dowództwo w stolicy nowego kraju specjalnie nie dbało. Zagrzeb nie miał pieniędzy i wiedział, że musi się w tym czasie przygotowywać do nadciągającej wojny w Bośni. Amunicja i sprzęt były potrzebne Chorwatom zwłaszcza w jej południowo-zachodniej części – Hercegowinie, bo tam w przyszłości mieli walczyć nie tylko z Serbami, ale i z Boszniakami (bośniackimi muzułmanami).
Pierwsza faza obrony: sierpień – wrzesień
Obrona Vukovaru bardzo długo nie była walką na ulicach. Serbowie nie zamierzali od razu szturmować miasta. Postanowili je okrążyć i z zajętych pozycji zaczęli ostrzał z trzech stron.
Wiedząc, że mieszkańcy miasta są zdani wyłącznie na siebie, Serbowie z oddziałów JNA ostrzeliwali je dzień i noc. W mieście zginęło o wiele więcej cywilów, niż żołnierzy i policjantów.
Walki od końca sierpnia do ostatniego tygodnia września trwały głównie na jego obrzeżach, w mniejszych wsiach i na otwartym terenie. Tam bowiem próbowały atakować oddziały armii chorwackiej, które jednak dostały wyraźny rozkaz pozostawienia Vukovaru "za plecami" i kontynuowania ofensywy na wschód, w kierunku Dunaju – by wbić się klinem pomiędzy formacje JNA. We wrześniu wyruszyła jednak spod Belgradu do Slawonii cała brygada pancerna licząca około 100 czołgów T-55 i M-84. W ciągu tygodnia dotarły one do przedmieść Vukovaru. Okrążyły miasto całkowicie, a jedyną drogę jaką pozostawiły mieszkańcom, którzy mogli próbować ucieczki, udostępniły w postaci zaminowanego pola kukurydzy.
Serbowie próbowali kilka razy wedrzeć się do miasta, wykorzystując do tego właśnie czołgi, jednak oddziały broniące Vukovaru stosowały najlepszą możliwą taktykę obrony. Prowadziły ataki partyzanckie, poruszając się małymi grupami i atakując niewielkie oddziały Serbów oraz pojedyncze czołgi i wozy opancerzone. Obrońcy mieli sporo min przeciwczołgowych i wkrótce okazało się, że T-55 nie zdadzą się na wiele na ulicach Vukovaru, gdy na taką minę wjadą. Serbowie stracili w ten sposób we wrześniu, a potem też w październiku prawie 100 czołgów i wozów opancerzonych. Jedna z ulic Vukovaru została nawet w czasie obrony nazwana "cmentarzyskiem czołgów" (chorw. groblje tenkova).
Druga faza obrony: październik – listopad
Wojska Belgradu nie miały więc wyboru. W ramach zemsty, wraz z rosnącą irytacją dowódców, wzmagały się ostrzały. Były dni, w które na małe miasto spadało nawet 12 tys. pocisków moździerzowych i rakiet. Dwa pierwsze pierścienie obrony w tym czasie zostały przerwane, bo obrońcy nie mieli się już gdzie chronić. Wraz z mieszkańcami ukrywali się teraz przez większość dnia w schronach atomowych wybudowanych w czasie zimnej wojny.
Jesień 1991 r. była okresem dziwnej wojny prowadzonej przez Belgrad. Ten bowiem nigdy formalnie nie wypowiedział jej Zagrzebiowi. Nie miał powodu. W Serbii nie było żadnej mobilizacji, a wojskowi cały czas działali na terenie wschodniej Chorwacji z rozkazami walki przeciwko siłom dążącym do "rozpadu Jugosławii". Wyglądało to więc na konflikt wewnętrzny. Dzięki temu Belgrad stwarzał pozory walki w wojnie domowej. Dawało to w mniemaniu serbskich polityków prawo do wymierzenia najsurowszej kary pokonanym, zwycięstwo bowiem nadciągało wielkimi krokami.
Upadek i masowe morderstwa
W październiku i listopadzie z Vukovaru nie zostało już prawie nic. Gruzem zasłane były wszystkie główne ulice, a w mieście brakowało wszystkiego. Kilku tysiącom mieszkańców udało się uciec, ale tysiące innych wciąż żyły pod ziemią. Centrum dowodzenia skupiło się wokół szpitala. Do niego od września trafiało 80-100 osób dziennie, w większości cywilów.
Szpital – mimo widocznych symboli czerwonego krzyża – został zbombardowany i ostrzelany w ciągu trzech miesięcy dziesiątki razy. Spadło na niego łącznie 800 pocisków. Najgorsze dla jego załogi i pacjentów miało jednak dopiero nadejść.
W pierwszym tygodniu listopada siły JNA przygotowały frontalny atak na miasto, do którego doszło 16 listopada. Dzień wcześniej kilkuset członków obrony Vukovaru i cywilów próbowało wydostać się z okrążenia, ale wpadło w zasadzkę w Borovom Naselju i tam zginęło właściwie rozstrzelanych na otwartej przestrzeni.
18 listopada - wobec braku amunicji, tragicznej sytuacji humanitarnej, braku lekarstw, elektryczności i wody w szpitalu - obrońcy miasta ogłosili kapitulację. Serbowie weszli na jego ulice.
Rozpoczął się przegląd mieszkańców i wynajdywanie wśród nich "zbrodniarzy wojennych" odpowiedzialnych za śmierć serbskich żołnierzy w ostatnich miesiącach. Selekcji żołnierze JNA dokonywali w momencie wychodzenia na powierzchnię z piwnic i bunkrów ukrywających się tam osób. Jedne szły na prawo, inne na lewo. Świadkowie opowiadali po latach o tym, że Serbowie wskazywali ich w parę chwil, nie próbowali nawet przesłuchiwać większości. Pytali z reguły o narodowość i przyglądali się ich urodzie.
Decyzją armii z miasta wysiedlono wszystkich nie-serbskich mieszkańców i ogłoszono Vukovar "serbskim miastem". Nim jednak ludzi przepędzono z domów, kilkuset z nich zamordowano. Zginęli przede wszystkim Chorwaci. Zgwałcono też setki kobiet.
W najbardziej brutalny sposób Serbowie potraktowali chorych i rannych pacjentów szpitala. Około 400 osób, których w żaden sposób nie można było ewakuować, niezdolnych do ruchu, wyciągnięto 19 listopada i w dniach następnych z budynku, połowę z nich uwalniając, drugą połowę natomiast prowadząc na świńską fermę położoną kilka kilometrów dalej. Tam, po długich torturach, wszystkich zamordowano i wrzucono do masowych grobów.
Chorwaci do dziś nie znaleźli szczątków 48 ofiar tych masakr.
W 2006 r. chorwackie MON sporządziło w końcu całościowe dane dotyczące walk o Vukovar i stwierdziło, że w jego obronie zginęło 879 żołnierzy i 1131 cywilów. Rannych zostało też 770 innych żołnierzy. Łącznie vukovarska "brygada" straciła ponad 60 proc. swojej liczebności.
Szeszelj upomina się o Wielką Serbię
Z miasta w czasie walk uciekła ponad połowa mieszkańców. Dziś w Vukovarze żyje 26 tys. osób, prawie 20 tys. mniej niż przed wojną.
Co roku 18 listopada Chorwaci przybywają do Vukovaru, by oddać hołd jego obrońcom, a także wszystkim ofiarom wojny 1991 roku. Mówią też zawsze o "upadku Vukovaru", gdy Serbowie tego dnia świętują jego "wyzwolenie".
Vukovar stanął w centrum uwagi opinii publicznej na Bałkanach ponownie ubiegłej jesieni. Dzień po uroczystościach upamiętniających ofiary wojny, wspomniany Vojislav Szeszelj - twórca nacjonalistycznej idei Wielkiej Serbii - pogratulował Serbom, którzy "po trzech miesiącach bohaterskiej walki wyzwolili miasto od paramilitarnych oddziałów ustaszów [Chorwatów, z którymi podczas II WŚ walczyli czetnicy, a więc partyzantka - red.]".
"Vukovar był pierwszym wyzwolonym serbskim miastem, wcześniej bez walki oddanym przez reżim w Belgradzie ustaszowskiemu państwu chorwackiemu. Dr Vojislav Szeszelj i jego Serbska Partia Radykalna nigdy nie odstąpią od żadnej piędzi serbskiej ziemi i uczynią wszystko, by Republika Serbskiej Krajiny i serbski Vukovar stały się częściami Wielkiej Serbii" - dodał.
Trybunał ds. zbrodni wojennych w byłej Jugosławii pozwolił na chwilowy powrót Szeszelja do Belgradu, ale jesienią ma wznowić jego proces. Obrońcy Vukovaru i rodziny ofiar mają nadzieję, że zostanie on skazany na dożywocie, nim zabije go nowotwór, na który cierpi.
Trybunał osądził już dwóch pułkowników JNA za bezpośrednie wydanie rozkazów rozstrzelania jeńców w Vukovarze, a 16 innych wojskowych skazał za zbrodnie w mieście na łączne wyroki ponad 200 lat więzienia.
Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości ONZ uznał jednak we wtorek, że morderstwa popełnione przez Serbów w listopadzie 1991 r. to nie ludobójstwo.
Autor: Adam Sobolewski\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: wikipedia.org/Wikimedia Commons