Według dramatycznych doniesień ze wschodu Ukrainy malezyjski boeing 777 z niemal 300 osobami na pokładzie mógł zostać zestrzelony. Co mogło go trafić? Dosięgnięcie samolotu lecącego na wysokości 10 kilometrów to niełatwe zadanie, wymagające systemu przeciwlotniczego co najmniej średniego zasięgu.
Według niektórych doniesień samolot lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur został trafiony na wysokości przelotowej, czyli około 10 kilometrów nad ziemią. Maszyna teoretycznie miała być na tej wysokości bezpieczna.
Złudne bezpieczeństwo
Przestrzeń powietrzna nad wschodnią Ukrainą nie była zamknięta, zabroniono jedynie lotów na mniejszych wysokościach, gdzie mogły sięgnąć masowo stosowane przez separatystów ręczne wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych, skrótowo określane MANPAD. Tego rodzaju uzbrojenie może trafić cel na wysokości maksymalnie około 4 kilometrów. Samolot pasażerski na wysokości przelotowej to zdecydowanie poza ich zasięgiem. Do trafienia maszyny na 10 kilometrach potrzeba co najmniej systemu przeciwlotniczego średniego zasięgu.
Przed wybuchem konfliktu na wschodzie Ukrainy wojsko tego kraju miało na wyposażeniu prawdopodobnie trzy odpowiednie systemy. Pierwszy to Tor (NATO: SA-15 Gauntlet), który może sięgać celów na wysokości do 10 kilometrów. Drugi to Buk (NATO: SA-11 Gadfly). Ukraińcy mieli około 60 takich zestawów, w starszych radzieckich wersjach. Ich rakiety mogą dolecieć do około 20 kilometrów. Trzeci to S-300 (NATO: SA-12 Gladiator), czyli już system przeciwlotniczy dalekiego zasięgu, zdolny spokojnie razić cele na wysokości niemal 30 kilometrów.
Nie wiadomo na pewno przy pomocy jakiego systemu zestrzelono - jeśli potwierdzą się te informacje - malezyjski samolot, wskazuje się jednak na Buk. Przede wszystkim z tego powodu, że pod koniec czerwca separatyści zdobyli jednostkę wojskową opodal Doniecka, w której było takie uzbrojenie. Wojskowi uspokajali wówczas, że wyrzutnie były niesprawne. Dowódca bazy nie zaprzeczał jednak, że ich uruchomienie będzie możliwe. Stwierdził jedynie, że nie wie, po co separatyści mieliby to robić.
W ostatnich dniach pojawiły się jednak zdjęcia prorosyjskich bojówkarzy z jedną wyrzutnią. Ostatni raz miano ją zaobserwować jeszcze dzisiaj. Gdyby nie była im do niczego potrzebna, to najpewniej by ją uszkodzili i pozostawili za sobą.
Złożona technika
Obsługa systemu przeciwlotniczego nie należy do prostych zdań i na pewno nie mogą tego robić skutecznie "ochotnicy", którzy chwycili za broń w celu obrony przez "faszystowską juntą" z Kijowa. To sprzęt specjalistyczny wymagający odpowiedniej wiedzy. W normalnych warunkach odpowiednie szkolenia ciągną się miesiącami. Znalezienie odpowiednich części zamiennych i techników potrafiących uruchomić rzekomo niesprawny system to również trudne zadanie. Możliwe jednak, że twierdzenia wojska o niesprawności systemu były kłamstwem obliczonym na umniejszenie swojej porażki.
Buk to dzieło przedsiębiorstw działających na terenie Rosji. Starsze wersje, które posiada ukraińskie wojsko, nie są już krzykiem najnowszej techniki. Pochodzą, bowiem z lat 80., a prace nad nimi rozpoczęto jeszcze w latach 70. Ich głównym zadaniem miała być ochrona zgrupowań wojsk lądowych przed lotnictwem NATO. Mogą atakować samoloty odległe o maksymalnie 40 kilometrów i na wysokości maksymalnie około 20 kilometrów.
Dla separatystów Buk ma poważną zaletę w postaci tego, że wyrzutnia jest połączona z radarem i systemem naprowadzania. Wszystko co potrzebne do namierzenia celu i wysłania w jego kierunku rakiet, mieści się na jednym pojeździe. Nie potrzeba dodatkowego skomplikowanego sprzętu w postaci wozów radarowych, dowodzenia i zabezpieczenia, jak np. jest to w przypadku systemów S-300.
Rakiety systemu Buk są naprowadzane na cel przez radar na wyrzutni. Na początku ustala on ogólne położenie wrogiego samolotu, po czym odpala w tym kierunku rakietę. Później radar naziemny stale "oświetla" cel swoją wiązką, a głowica rakiety wykrywa odbite fale radarowe i naprowadza się na nie. Nowsze wersje pocisków systemu Buk mają zamontowane swoje małe radary i nie potrzebują pomocy z ziemi w ostatniej fazie lotu. Takiego uzbrojenia Ukraina jednak nie ma.
Owoce "wojennego" szkolenia?
Zestrzelenie malezyjskiego samolotu przy pomocy systemu Buk wymagałoby jego ciągłego "oświetlania" przez radar wyrzutni. Nie jest możliwe, aby rakieta sama przypadkiem naprowadziła się na boeinga, na przykład po nie trafieniu w swój pierwotny cel. Coś takiego wymaga aktywnego systemu naprowadzania, na przykład na ciepło wydzielane przez silniki. Teoretycznie operator wyrzutni Buk mógłby naprowadzić rakietę na lecący wyżej samolot pasażerski, zamiast na znajdujący się niżej transportowy An-26 ukraińskiego lotnictwa lub po prostu wziąć boeinga za ukraińską maszynę.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom/zp / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia (CC BY-SA 3.0) | George Chernilevsky