Czwartek, 3 listopada Czterech emerytów, których syndyk zatrudnił do pilnowania upadłej fabryki, od półtora roku pracuje za darmo. W sumie ich pracodawca jest im winien około 100 tys. zł. Tym bardziej bulwersuje fakt, że wszystko dzieje się pod okiem sądu upadłościowego.
Już od przeszło trzech lat pilnują upadłej łódzkiej fabryki wędlin, ale od półtora roku syndyk, który ich zatrudnił, nie wypłacił im ani złotówki. Zaczął ich też unikać - ostatni raz rozmawiali z nim w grudniu 2010 roku. Teraz spotkali się na sali rozpraw.
Wielotysięczny dług
Każdemu z ochroniarzy syndyk zalega średnio od siedemnastu do prawie trzydziestu tysięcy złotych. Sąd pracy w piątek podejmie decyzję, czy rzeczywiście pracodawca powinien uregulować dług. Jego pełnomocnik podczas rozprawy sądowej próbował udowodnić, że wszystko, co robi jego klient, dzieje się za zgodą sędziego komisarza.
Sąd wiedział
Sędzia komisarz, która nadzoruje prace syndyka, nie chciała się wypowiadać w tej sprawie. Na pytania dziennikarzy "Prosto z Polski" odpowiadał rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Łodzi, Jarosław Papis.
- Sąd o tym, że ochroniarze nie dostają pensji za swoją pracę, dowiedział się pół roku temu. W tym czasie dwukrotnie wzywał syndyka do wyjaśnień. Na 8 listopada planowane jest kolejne posiedzenie sądu w tej sprawie - tłumaczył Papis. Jego zdaniem na syndyku masy upadłościowej ciąży obowiązek jak najlepszego zabezpieczenia majątku wierzycieli i to na nim ciąży obowiązek płacenia za ewentualną ochronę obiektu.
Za darmo do końca miesiąca
Na chwilę przed rozprawą mężczyźni dowiedzieli się, że ich pracodawca rozwiąże z nimi umowy. Emeryci do końca miesiąca muszą jednak pracować, a to czy dostaną za tę pracę wynagrodzenie, jak na razie, zależy od tego, czy fabryka znajdzie nabywcę.
Syndyk ani teraz, ani przed miesiącem nie zgodził się na rozmowę z dziennikarzami.