Mundial miał być dla Roberta Lewandowskiego oknem wystawowym, okazją do udowodnienia klasy i ugruntowania pozycji w gronie najlepszych napastników świata. Tymczasem kapitan reprezentacji Polski wrócił z Rosji już po fazie grupowej, sfrustrowany bez choćby jednego gola. Z tego powodu jego wartość rynkowa po raz pierwszy spadła.
Kadra Adama Nawałki eliminacje tegorocznych mistrzostw świata przebrnęła jak burza. Zakwalifikowała się do nich jako jedna z pierwszych ekip z Europy i kreowana była na czarnego konia imprezy.
Powody ku temu były. Przecież ta drużyna pokazała już na Euro 2016, że potrafi, że nie miękną jej kolana, kiedy po drugiej stronie biegają mistrzowie świata Niemcy czy Portugalczycy z rewelacyjnym Cristiano Ronaldo. Teraz, bogatsza o doświadczenia sprzed dwóch lat, znów miała stawić czoła najlepszym, wyjść z grupy i walczyć o jak najlepszy wynik.
Wszystko pod mundial
Wtedy we Francji Lewandowski strzelił tylko jednego gola. W ważnym momencie, bo w ćwierćfinale z Portugalią, ale wcześniej bramkarzy pokonać nie umiał. Po turnieju mówił, że był zmęczony, że wyczerpał go długi i trudny sezon w Bayernie. W Rosji miało być inaczej, pod ten występ kapitan podporządkował wszystko. W drużynie mistrza Niemiec dostał zmiennika, grał mniej. Procentować to miało w Rosji, tam Lewandowski miał znów czuć świeżość, głód goli.
Jak się skończyło, przypominać nie musimy. Polacy zupełnie nie poradzili sobie z Senegalem, od Kolumbii odebrali lekcję gry, a skromne zwycięstwo z Japonią nie miało już znaczenia. Sam Lewandowski ani trochę nie wybił się ponad poziom prezentowany przez mniej utytułowanych kolegów. Oddać mu trzeba, że w tych trzech meczach miał tylko jedną dobrą szansę na trafienie (w meczu z Japonią), ale fatalnie ją zepsuł.
Pierwszy raz
Kapitan Polaków od lat zaliczany jest do grona najlepszych napastników świata. Nic w tym dziwnego, bo w barwach Bayernu rok po roku bije strzeleckie rekordy, a i w reprezentacji trafiał aż miło (by wspomnieć tylko 16 goli w eliminacjach MŚ). Miało to odzwierciedlenie w wykresach jego wartości rynkowej portalu transfermarkt.de.
Polak zadebiutował w zestawieniu w marcu 2008 roku, kiedy reprezentował jeszcze Znicz Pruszków. Wtedy przy jego nazwisku widniała mało imponująca kwota 100 tys. euro. Ale on miał wtedy 19 lat, świat miał dopiero o nim usłyszeć.
I konsekwentnie swoją markę budował, kiedy przechodził do Lecha Poznań jego umiejętności wyceniane były już na 800 tys. euro. Po dwóch latach w Wielkopolsce Borussia Dortmund musiała zapłacić już 4,5 mln euro. I kiedy ten wciąż chudziutki chłopak znad Wisły zaczął w żółto-czarnej koszulce pakować gola za golem, jego wartość rosła w tempie adekwatnym do liczby trafień. Po czterech sezonach przy jego nazwisko pojawiło się okrągłe 50 mln euro.
Tak skutecznego napastnika po prostu musiał mieć u siebie niemiecki hegemon - Bayern. Po rocznej stagnacji Lewandowski znów wystrzelił i po kolejnych czterech latach rynkową wartość doprowadził do przyprawiającej o zawrót głowy kwoty 90 mln euro.
Dla Lewandowskiego to była piorunująca dekada. Ten moment pierwszego spadku musiał w końcu nadejść. Dziś, 16 lipca 2018 roku, wyceniany jest na 85 mln euro.
Transferowa cisza
Lato 2018 miało być dla "Lewego" przełomowe. Po sezonie klubowym, za pośrednictwem nowego agenta Piniego Zahaviego, miał poinformować szefostwo Bayernu, że potrzebuje nowych wyzwań, że chce odejść. Marzył i z pewnością wciąż marzy o Realu Madryt.
Jeszcze chwilę przed mundialem i niemiecka, i hiszpańska prasa prześcigały się w doniesieniach, na jakim etapie jest jego przeprowadzka do Hiszpanii. Do gry o napastnika miało też włączyć się PSG i angielscy giganci z Chelsea na czele. A teraz? Cisza. Jakby o Polaku zapomniano. Nie oznacza to jednak, że transferu nie będzie.
Inni zyskali
Najlepszy polski piłkarz stracił na mundialu. Wygrani są inni.
Przede wszystkim nowo koronowani mistrzowie świata. Według transfermarkt.de za genialnego 19-latka Kyliana Mbappe trzeba zapłacić już 150 mln euro, ale i taka kwota z pewnością nie przekonałaby działaczy PSG do wypuszczenia swojej perły.
Za inną gwiazdę Les Bleus Antoine'a Griezmanna wyłożyć trzeba już 120 mln euro, a dla porównania przed startem rosyjskich mistrzostw było to "tylko" 100 mln. Na tyle samo wyceniany jest obecnie Eden Hazard, który poprowadził Belgię do trzeciego miejsca na świecie.
A kto obok "Lewego" stracił na wartości? Chociażby jego kolega z Bayernu Thomas Mueller (55 mln euro, a przed mundialem 60) oraz Gonzalo Higuain (wartości identyczne jak u Niemca).
Autor: pqv / Źródło: sport.tvn24.pl