Hubert Wołąkiewicz jest bez wątpienia największym pechowcem "Kolejorza". W ciągu niespełna trzech lat gry w Poznaniu doznał już 13 urazów, w tym 5 urazów głowy. Piłkarz należy jednak do twardzieli i po każdej kontuzji wraca do gry dużo szybciej, niż prognozują klubowi lekarze.
W ostatnim spotkaniu ligowym Wołąkiewicz ponownie doznał kontuzji, upadając niefortunnie na but Daniela Dziwniela z Ruchu Chorzów.
Obrońca "Kolejorza" złamał żuchwę i lada dzień czeka go operacja. Lekarze Lecha mówią, że rozbrat Wołąkiewicza z futbolem potrwa około 6 tygodni, ale piłkarz nie raz udowadniał, że chęć gry jest u niego silniejsza od bólu. Na boisku jak na wojnie Urazy głowy to dla Wołąkiewicza nie pierwszyzna. W poprzednim sezonie Piotr Wiśniewski z Lechii Gdańsk podczas walki o piłkę kopnął go w twarz. Mimo dość poważnych stłuczeń, a także rozcięć, które wymagały nałożenia sześciu szwów, Wołąkiewicz już po niespełna tygodniu wrócił na boisko.
Podobnie było w marcu ubiegłego roku, gdy defensor złamał nos w spotkaniu z Wisłą. Piłkarz zakupił specjalną maskę i zameldował się w składzie Lecha już po dwóch tygodniach. - Żona czasami śmieje się, że po meczu wyglądam, jak po powrocie z wojny - śmieje się Wołąkiewicz w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Autor: ekstraklasa.tv / Źródło: Przegląd Sportowy