Anglicy lepiej zacząć nie mogli, bardzo szybko trafili, ale później nie przetrwali bałkańskiej nawałnicy i sami stracili bramkę. W dogrywce na 2:1 trafił Mario Mandżukić, zapewniając Chorwacji pierwszy w historii finał mundialu. W tym czekała już Francja.
Obie reprezentacje walczyły ze sobą po raz pierwszy od niemal dekady. W eliminacjach mistrzostw świata 2010 Anglicy nie dali żadnych szans Chorwatom, wygrywając na wyjeździe 4:1 i u siebie 5:1. Ogólny bilans to cztery zwycięstwa Synów Albionu, dwie porażki i remis.
Statystyki, statystykami, ale w środę większego znaczenia one nie miały. Liczył się tylko ten jeden mecz, dla większości, albo i wszystkich jego uczestników najważniejszy w karierach.
Trafił idealnie
Sobotni półfinał rozpoczął się w sposób wymarzony dla Anglików. Środkiem ruszył Raheem Sterling, a chorwaccy obrońcy zatrzymać go nie potrafili i musieli uciekać się do faulu. Szybko tego pożałowali, bo stałe fragmenty są czymś, co ich rywale lubią najbardziej. Dotąd z jedenastu mundialowych goli osiem wbili po wznowieniu ze stojącej piłki.
W Moskwie dziewiątego dorzucili już w piątej minucie. Z rzutu wolnego perfekcyjnie, w samo okienko przymierzył Kieran Trippier. Danijel Subaszić, który w Rosji już niejednokrotnie ratował Chorwatów, nie mógł nic poradzić. Gol przepiękny, bardzo mocny kandydat do trafienia turnieju. Tym bardziej, że padł w meczu o taką stawkę.
Było 1:0, wynik wymarzony, ale Anglikom było mało. Nie cofnęli się, nie oddali pola, bo wiedzieli, że przed nimi wciąż niemal cały mecz. Wciąż byli głodni goli i niemal nie schodzili z połowy rywali. Oczywiście, najgroźniejsi byli po rzutach rożnych, ale potrafili także postraszyć także po ataku pozycyjnym.
Show Periszicia
Końcowe minuty pierwszej i początkowe drugiej nie przyniosły dogodnych okazji. Chorwaci nieco się ożywili, ale ich starania bardzo szybko paliły na panewce. A Anglikom w to graj, ciągle przybliżali się do wielkiego finału.
Chorwatom brakowało lidera, reżysera, w którego rolę we wcześniejszych meczach odgrywał Luka Modrić. W środę w grze było go bardzo mało, można by nawet pomyśleć, że na boisko w ogóle go nie ma. Kiedy wreszcie pomocnik Realu Madryt się pokazał, jego drużyna mogła trafić. Anglicy ratowali się rozpaczliwym blokowaniem strzału Ivana Periszicia.
W tej sytuacji pomocnik Interu jeszcze sobie nie poradził, ale minęło kilka minut i utonął w objęciach kolegów. Z bocznego sektora dośrodkował Sime Vrsaljko, a Periszić uprzedził Kyle'a Walkera i w tylko sobie znany sposób trafił do bramki Jordana Pickforda.
To był czas Chorwatów, a w szczególności strzelca bramki. Po następnych kilkudziesięciu sekundach Periszić łapał się za głowę, kiedy jego strzał trafił w słupek. W angielskim polu karnym trwała chorwacka nawałnica. Piłkarze Garetha Southgate'a byli zupełnie zdezorientowani, za rywalami nie nadążali nawet wzrokiem.
Chorwaci atakowali z taką pasją, że zapomnieli o obronie. Mogło się to zemścić, bo po kontrze w świetnej sytuacji znalazł się Jese Lingard. Skończyło się tylko na strachu.
Rozstrzygnął Mandżukić
Potrzebna była dogrywka. Dla Chorwatów już trzecia na tym mundialu, ale i Anglicy grali dodatkowe 30 minut z Kolumbią.
Piłkarzom z Bałkanów dodatkowy czas rozegrany w poprzednich meczach nie zaszkodził. W pierwszej części odparli angielskie ataki, a w drugiej wyprowadzili decydujący cios. Bohaterem nad Adriatykiem został Mario Mandżukić, który Pickforda pokonał strzałem z półobrotu. 2:1 i Chorwacja była w siódmym niebie!
Chorwacja osiąga najlepszy wynik w historii i po raz pierwszy zagra w finale mundialu. Dotąd mieli w dorobku brązowy medal z 1998 roku.
Autor: pqv / Źródło: sport.tvn24.pl