Czwartek, 21 lipca Pogotowie do 30-letniej kobiety, która podczas ostatnich nawałnic zginęła przygnieciona dachem, przyjechało dopiero po dwóch godzinach. Miejscowość, w której doszło do tragicznego wypadku, była bowiem odcięta od świata. - To wszystko wokół się odbuduje, ale ludzkiego życia nikt już nie odda - mówi jeden z sąsiadów rodziny, którą spotkała tragedia.
Kobieta to pierwsza ofiara tegorocznych burz i nawałnic, które nawiedzają Polskę od dwóch tygodni. Do tragedii doszło w środę po południu w Kołodziążu, w powiecie węgrowskim na Mazowszu.
Silny poryw wiatru zerwał ze stodoły wielką część metalowego dachu. Blacha pokonała 150 metrów i upadła na młodą kobietę. 30-latka, która przyjechała z mężem i dziećmi na wakacje, została przygnieciona i w wyniku urazów, zmarła. Zerwany dach ranił także jej brata, który próbował pomóc w chowaniu sprzętów. Ten został tylko lekko ranny.
Pomoc przyszła za późno
Na miejsce wypadku nie mogła dotrzeć karetka pogotowia, ponieważ miejscowość została odcięta od świata. Każda z dojazdowych dróg była zablokowana przez powalone drzewa. Pogotowie przyjechało dopiero po dwóch godzinach.
Chwilę wcześniej do Kołodziąża udało się przedrzeć lekarzowi z sąsiedniej wsi. Niestety było już za późno. Kobieta nie żyła.
- Ja nie widziałem, żeby dach został kiedyś przerzucony ponad 100 metrów - mówi Marek Kuzdra z pogotowia, który zjawił się na miejscu. - Uraz głowy był potężny, dlatego nie było praktycznie szans na przeżycie - dodaje jego kolega, Sławomir Nowakowski. Obaj mówią, że to najgorsze wezwanie, jakie mieli w życiu. Jeszcze nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by nie mogli pospieszyć z pomocą. W normalnych warunkach dotarcie do poszkodowanej zajęłoby im 15 minut.
Pomóc chcieli mieszkańcy
Kiedy karetka krążyła, szukając drogi przejazdu, mieszkańcy stali bezsilni. Zaczęli jednak do siebie dzwonić i zorganizowali ciągnik, którym przyjechali w jedno z miejsc. Tam zaczęli ciąć drzewa i usunęli je, by ratownicy przejechali. Na pomoc przyjechali też strażacy z OSP w Sokółce oddalonej od Kłodziąża o kilka kilometrów.
Po tym, jak karetka dojechała w końcu na miejsce wypadku, niebo się przejaśniło. Od tego momentu we wsi trwa szacowanie szkód i wielkie sprzątanie.