Kiedy już to getto zostało zamknięte, strach, terror i śmierć były na ulicach, nie chciałam być Żydówką. Odkąd weszłam do getta, po późniejsze moje życie, kiedy uciekałam od tego wszystkiego, bycie Żydówką oznaczało dla mnie nieszczęście - przyznaje Agata Bołdok w rozmowie z Magdą Łucyan, reporterką "Faktów" TVN i autorką cyklu rozmów "Getto".
Z okazji 77. rocznicy powstania w getcie warszawskim przypominamy cykl rozmów, które z ocalałymi przeprowadziła Magda Łucyan w 2019 roku.
Agata Bołdok do warszawskiego getta trafiła w 1940 roku jako siedmiolatka, razem z rodzicami i siostrą. W warszawskiej dzielnicy żydowskiej spędziła dwa i pół roku. W getcie zginęli jej ojciec i siostra.
- Kiedy już to getto zostało zamknięte, strach, terror i śmierć były na ulicach, nie chciałam być Żydówką. Odkąd weszłam do getta, po późniejsze moje życie, kiedy uciekałam od tego wszystkiego, bycie Żydówką oznaczało dla mnie nieszczęście. Bycie Żydówką było nieszczęściem. Chciałam uciec od tego jak najdalej - wyjaśnia w rozmowie z reporterką "Faktów" Magdą Łucyan.
Dla pani Agaty pierwszy obraz, który powraca na myśl o getcie, to "afisz, na którym jest karykatura Żyda z dużym nosem i napisane: 'Żyd równa się tyfus plus wszy'". - A ponieważ miałam siedem lat, kiedy dowiedziałam się w ogóle, że jestem Żydówką, że musimy iść do getta, od razu nie chciałam być taka na tym plakacie i wszystko było okropnie na "nie" - wspomina.
- Nie rozumiałam dlaczego my musimy się wyprowadzić. Mieszkaliśmy na Marszałkowskiej, nagle musieliśmy się wyprowadzić. Mówiłam mamie, że przecież jestem taka sama jak inne dzieci, dlaczego tam muszę iść? Ten plakat prześladuje mnie do dzisiaj. To jest nie do pozbycia - podkreśla.
- Z każdym miesiącem było coraz gorzej i gorzej - przyznaje pani Agata, pytana o warunki panujące za murem dzielnicy zamkniętej. - Takiego życia codziennego to mało pamiętam. Byłam bardzo chroniona przez rodziców. Trzymali mnie w domu. Głównie siedziałam w oknie i patrzyłam w dół - wspomina. Dodaje, że jednym z obrazów, które nią mocno wstrząsnęły, był widok leżącego na ulicy martwego konia, "na którego ludzie się rzucili i go rozbierali".
- Byłyśmy głodne, bardzo głodne - wyznaje ze łzami bohaterka rozmowy Magdy Łucyan. Jak opowiada, jej siostra, starsza od niej o siedem lat, pewnego dnia po prostu nie wróciła do domu. - Do dzisiaj nie wiem, co się stało z nią i z ojcem. Po prostu zniknęli. Moja siostra była w kwiecie wieku, jak to się mówi. Miała 16 lat. Niedługo potem moja mama wyprowadziła mnie taką dziurą w murze na drugą stronę - wspomina pani Agata. Pamięta swoje krzyki, że nie chce przechodzić przez tę dziurę. - Ktoś mnie popchnął, ktoś mnie wyciągnął - dodaje.
- Ze strony mojej matki nastąpiło coś, co w głowie mi się nie mieści do dzisiaj. Moja mama wsiadła do pociągu jadącego na wschód. Miała krewnych na Podlasiu. Weszła do wagonu niemieckiego i zapytała dobrą niemczyzną - bo mówiła po niemiecku - czy może tutaj usiąść z dzieckiem. Prosto z getta - zaznacza. - Odbieram to dzisiaj jako albo heroizm mojej matki, albo coś zupełnie niezrozumiałego. Siedziałyśmy tam chwilę, ale potem nas kolejarz wyrzucił - mówi.
Pierwszy raz pani Agata została uratowana przez matkę. - Drugi raz przeżyłam wywóz do Treblinki - dodaje. - Tak się złożyło, że potem byłam w drugim getcie. Uformowano nas wszystkich w taki konwój, zaprowadzono na dworzec. Nie wiem, czy zdawałam sobie sprawę, dokąd my jedziemy. Pamiętam tylko, że wujek nas uprzedzał, ze to może się źle skończyć. Po załadowaniu już wujek mnie zawołał. Oni coś połykali, popełnili samobójstwo - wspomina.
- Mnie tłum przesunął w stronę drzwi. Zobaczył mnie kolejarz i taki zdumiony powiedział do mnie: "dziecko, ty masz takie same niebieskie oczy jak moja córka". Powiedział: "słuchaj, jak dam ci znak - to był ostatni wagon - pójdziesz, tam jest taka sławojka, poczekasz tam na mnie, schowasz się". Wyszarpnął mnie z tego tłumu i kazał mi tam uciekać. Za chwilę pociąg odjechał - opowiada pani Agata.
- Co się stało, czy on po mnie przyszedł czy nie - tego nie pamiętam zupełnie - przyznaje. - Pamiętam, że nastał dla mnie czas straszliwej tułaczki. Nie miałam gdzie spać, nie miałam co jeść. Nagle znalazłam się pod kościołem, gdzie spędziłam noc. Stamtąd zabrała mnie żandarmeria. Znalazłam się w domu starców, gdzie mieszkałam pod łóżkiem - relacjonuje.
- Któregoś dnia wyszłam w dzień. Zobaczyła mnie jakaś kobieta i zaczęła krzyczeć: "o, została jedna Żydówa, policja, żeby ją zabić" - wspomina. Życie uratowały jej wtedy inne kobiety, które wciągnęły ją z powrotem do jakiejś komórki. - Myślę, że emocje były bardzo głęboko schowane. Działałam na zasadzie: przeżyć - wraca pani Agata myślą do tych dni. - Nie płakałam, rozstając się z matką. Nie płakałam, siedząc pod tym kościołem w nocy. Myślę, że nie miałam żadnych emocji. Emocje narodziły się długo później - podkreśla.
Ocalała z getta została zapytana też o to, jakie przesłanie chciałaby przekazać młodym pokoleniom.
- Żeby nie dali się wciągnąć w tę falę nienawiści. Falę odradzającego się nazizmu. Żeby trochę poczuli się w skórze tych, którzy tylko z tego powodu, że byli Żydami, Cyganami czy kimkolwiek innym, doświadczyli takiego cierpienia. Wszyscy jesteśmy równi i nie ma potrzeby tak się nienawidzić - zaapelowała Agata Bołdok.
Autor: tmw//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24