Przed wywiadem Joe Bidena dla ABC News niektóre amerykańskie media pisały, że będzie to najważniejszy wywiad w jego karierze. Po emisji pytano, jak mu poszło. To pytanie bez znaczenia, bo już sam fakt, że ten wywiad musiał się odbyć, jest porażką prezydenta - pisze dla tvn24.pl Michał Sznajder, dziennikarz TVN24 BIS.
To nie była sytuacja, w której prezydent, będący przy okazji kandydatem na kolejną kadencję, siada przed dziennikarzami, kamerą i rodakami, by bronić swoich dokonań i zapewniać, że ma lepsze pomysły na przyszłość Ameryki niż jego rywal.
Joe Biden de facto musiał przekonać opinię publiczną, że w ogóle nadaje się do startu. A może nawet - że jest w stanie rządzić teraz.
To skutek tego, jak fatalnie poszło mu 27 czerwca w debacie przeciwko Donaldowi Trumpowi. Tak źle, że niemal od razu pojawiły się opinie, że czas na natychmiastową wymianę kandydata - cytowali je choćby eksperci i komentatorzy w stacji CNN, która debatę nadała. Bardzo przychylny prezydentowi komentator Van Jones niemal ze łzami w oczach opiniował to, co właśnie obejrzał. Niezwykle ceniony i rzetelny dziennikarz John King cytował swoje źródła w Partii Demokratycznej. I źródła te mówiły o panice w ugrupowaniu, o tym, że ludzie nie wierzyli, w to, co właśnie zobaczyli.
Zjednoczeni, by walczył dalej
Biden w pierwszym odruchu skomentował, że nie ma obaw związanych z debatą, bo "trudno debatować z kłamcą". Ale już następnego dnia, podczas wiecu, który poszedł mu znacznie lepiej, przyznał, że nie jest tak młody jak kiedyś, nie chodzi tak sprawnie jak kiedyś i nie debatuje tak dobrze jak kiedyś. Potem był weekend z rodziną, z którego wyciekały informacje, że urzędujący prezydent i jego bliscy są zjednoczeni w tym, by walczył dalej.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam