Trauma karmi się milczeniem i samotnością, a zagrożeni są nią nie tylko ci, którzy bezpośrednio doświadczyli czegoś trudnego - o tym, dlaczego powinniśmy rozmawiać nie tylko z ukraińskimi dziećmi o traumie wojennej, mówi nauczyciel i terapeuta Tomasz Bilicki.
Lekcja wiedzy o społeczeństwie w ósmej klasie jednej z łódzkich podstawówek. Uczennica cały czas zerka na telefon położony na ławce, choć wszyscy inni muszą mieć je schowane głęboko w plecakach. Co kilka chwil bierze telefon do ręki, wysyła pośpiesznie jakąś wiadomość. Jest przejęta, niezbyt skupiona na samej lekcji.
Ale nauczyciel nie reaguje, nie poucza, nie każe schować natychmiast telefonu.
To on pozwolił jej z niego korzystać. Przed lekcją powiedziała mu, że jej babcia przebywa właśnie w ostrzeliwanym Charkowie. I ona chce do niej pisać, by dodawać jej otuchy, mieć pewność, że jest bezpieczna, pocieszać. Choćby bardzo chciała, nie umie się odciąć od bombardowanego miasta, w którym ciągle wyją syreny. Jest bezpieczna w Polsce, ale setki kilometrów od ukochanej babci, która wciąż doświadcza zagrożenia.
Nauczyciel rozumie.
Tym nauczycielem jest Tomasz Bilicki, który uczy wiedzy o społeczeństwie w łódzkiej podstawówce, ale jest też terapeutą i interwentem kryzysowym, twórcą Inicjatywy Restart.
On wie, że jego ukraińska uczennica doświadczyła - i wciąż doświadcza - stresu traumatycznego, czyli doświadczenia mogącego wywołać urazy psychiczne. Teraz jego celem jest to, by ta trauma nie udzieliła się jego uczniom i uczennicom, a także jemu samemu. Bo trauma może przenosić się na innych ludzi.
Jest niebezpieczna - mówi - również dlatego, że nikt nie ma na czole napisane "jestem straumatyzowany" i przez to niekiedy trudno to rozpoznać. Tymczasem jeśli nie zaopiekujemy się straumatyzowaną osobą na czas, konsekwencje mogą być poważne i długoterminowe.
Jak ochronić dzieci przed traumą? Czy nauczyciel jest dziś jak żołnierz i może cierpieć z powodu PTSD? Czym jest trauma zapożyczona i czym się różni od pośredniej? Jak rozpoznać tak zwany lęk sygnałowy? Dlaczego Ukraińców powinniśmy traktować nie jak ofiary, a ocaleńców? Wyjaśnia Tomasz Bilicki.
I ty możesz być straumatyzowany
Na początku naszej rozmowy dzielę się obserwacją z życia codziennego: słowo "trauma" podobnie jak kilkanaście lat temu "masakra" straciło swoje pierwsze znaczenie. Wszystko potrafimy nazwać "traumatycznym". Od kartkówki z matematyki po nieudaną randkę.
A czym naprawdę jest trauma? - Trauma jest urazem psychicznym związanym z zagrożeniem życia lub zdrowia - wyjaśnia Bilicki. - Taki uraz to coś względnie stałego. I to właśnie odróżnia traumę od kryzysu czy chandry, które przechodzą, są naturalną częścią życia, przepracowujemy je z reguły i potem odchodzą. Trauma nie jest naturalną częścią życia.
Wojna zdecydowanie może spowodować traumę. Ale jeśli myślisz sobie: nie byłem na wojnie, moje życie mimo tego, co się dzieje w Ukrainie, biegnie dalej, trauma mnie nie dotyczy, to… stop. To nie jest takie proste.
Trauma już teraz, ale również w bliższej i dalszej przyszłości może dotknąć również tych, którzy na pierwszy rzut oka z trwającą wojną nie mają nic wspólnego.
- Trauma ma zdolność do pionowego i poziomego replikowania się - przestrzega Bilicki. I zaraz tłumaczy: - Otóż twoje życie wcale nie musiało być zagrożone, mogło być zagrożone życie osoby tobie bliskiej i ty wtedy też możesz doświadczyć traumy. To może dotknąć również tych osób, które dziś zaprzyjaźnią się z osobami z Ukrainy, pomagają im. Wtedy mówimy o tak zwanej traumie pośredniej. Bo traumatyzujące jest doświadczenie, którego nie byliśmy nawet świadkami.
Podobnie traumą - tym razem fachowo nazywaną zapożyczoną - zagrożeni są m.in. nauczyciele, nauczycielki, pedagodzy, psycholodzy, psychoterapeuci, wolontariusze w punktach recepcyjnych. - Wszyscy ci, którzy w związku z wykonywaniem swoich czynności zawodowych mają kontakt ze straumatyzowanymi ludźmi - tłumaczy terapeuta.
To wszystko replikowanie poziome, a pionowe? - To coś, co może się ciągnąć przez lata, czyli obserwujemy tak zwane transgeneracyjne przekazywanie traumy - mówi Bilicki. - Może dotyczyć rodzin, w których trauma nie ulega emocjonalnemu przetworzeniu. Na przykład w takich, gdzie pewne tematy są tabu, o czymś się w ogóle nie rozmawia. Po drugiej wojnie światowej w tych rodzinach nie mówiło się, że ktoś doświadczył przemocy, gwałtu, musiał uciekać, zmieniać miejsca zamieszkania. Nie rozmawiało się o tym. I właśnie w takich rodzinach bardzo często trauma jest przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Przetwarzanie traumy to konfrontowanie się z nią. Ma na celu poukładanie trudnego wspomnienia i przetworzenie go w taki sposób, aby ta trauma uległa uporządkowaniu na naszej linii życia. - Zdajemy sobie sprawę, że to wydarzenie miało miejsce. Ale jesteśmy już dalej. Nie ma w nas patologicznej struktury lęku. Wyciągnęliśmy wnioski, dużo się o sobie dowiedzieliśmy. I wyraźnie potrafimy ten uraz umieścić w naszej przeszłości - mówi Bilicki.
Ktoś płacze, komuś trzęsą się ręce
Dziś skupimy się na tym, co dzieje się teraz i może zdarzać się w przyszłości - nie tak dalekiej.
Dziewczynka, która pisała w czasie lekcji do babci w Charkowie, może być straumatyzowana, ale jej nauczyciel też może tej traumy doświadczyć, właśnie przez zapożyczenie. - Prowadzę lekcję, wyjaśniam, czym się różni burmistrz od starosty - opowiada Bilicki. - A tutaj widzę, jak komuś w tym czasie trzęsą się ręce, jak pod ławką wysyła nerwowe wiadomości. Nasze oczy się spotykają i uczennica mówi mi na przykład: "Proszę pana, syrena już nie wyje, chyba będzie dobrze". I widzę, że to jest tak naprawdę mówienie: "Ratunku, porozmawiaj ze mną, zadbaj, zatroszcz się o mnie". To wszystko ma na mnie jako na nauczyciela wpływ - podkreśla.
Nauczyciele nie są psychotraumatologami, a szkoła nie jest ośrodkiem psychoterapii. Nikt nie powinien oczekiwać, że pracownicy edukacji będą leczyć traumę swoich uczniów. Ale podstaw umiejętności zachowania się wobec takich sytuacji warto się nauczyć. Jak reagować na takie trzęsące się ręce. Objawem traumy mogą być także: płacz, pobudzenie, przyspieszony oddech i zwiększone tętno, poczucie oderwania od rzeczywistości, trudności w nawiązywaniu kontaktu, zachowania obsesyjno-kompulsywne, takie jak powtarzanie określonych gestów, czynności czy wypowiedzi. Osobom straumatyzowanym mogą zdarzać się nerwowe czy niewspółmierne reakcje w stosunku do rzeczy, które normalnie nie wywoływałyby u nich emocji - np. wielki lęk mogą powodować wybuchy fajerwerków czy włączona syrena alarmowa, bo kojarzą się z wojną. Pojawiają się nagłe, czasami paraliżujące wspomnienia (tzw. flashbacki).
Jednak te przykłady nie muszą być takie obrazowe. Czasem traumy i wynikającej z niej zachowań można w ogóle na pierwszy rzut oka nie zauważyć.
Doświadczenie wojny i przymusowego uchodźctwa nie jest również jedynym, które może straumatyzować dzieci. To może być przemoc domowa czy śmierć kogoś bliskiego, umieszczenie w pieczy zastępczej. Lista jest niestety bardzo długa. Dlatego Stowarzyszenie "SOS Wioski Dziecięce" opracowało poradnik: "Szkoła wrażliwa na traumę. Jak wspierać dziecko z doświadczeniem traumy w procesie edukacji".
A ktoś się uśmiecha
- Nam się może wydawać, że dzieci, które przyjechały teraz z Ukrainy, dzielą się na te, które się dobrze integrują, uśmiechają się, próbują nawiązać relację - i z tymi jest wszystko dobrze - i na te, które nic nie mówią, siedzą tyłem do wszystkich i niczego od nas nie chcą - mówi Bilicki.
Nauczyciel wspomina historię ucznia, którego zauważył na szkolnym korytarzu - z książkami zapakowanymi w najcieńszą foliówkę. Taką, w którą pakuje się na przykład cytryny w markecie. Nauczyciel wziął od woźnych plecak, bo w ich szkole od dłuższego czasu zbierane są pomoce naukowe i szkolne przybory dla dzieci uchodźców. Poszedł z nim do chłopaka z foliówką. - Jak już widział, że do niego idę, odwrócił się tyłem, nie chciał na mnie patrzeć. Kiwał tylko głową, że nic nie chce - wspomina. - Na szczęście jego starsza siostra mi pomogła. Przytuliła go, namówiła, żeby wziął plecak. Ale opowiadam o tym, bo wiem, że na takich uczniów zwrócimy uwagę wszyscy. Dla nas ich trauma będzie widoczna, oczywista. Z tymi uśmiechniętymi jest trudniej - przypomina.
Jak zauważa Bilicki, z traumą jest podobnie jak z depresją i myślami samobójczymi. - Trudno ją rozpoznać. Nikt nie ma na czole napisane: "jestem straumatyzowany" - mówi. I dodaje: - Ten uśmiechnięty może być uśmiechnięty przez sześć godzin w szkole, a poza tymi godzinami może siedzieć w domu i bez przerwy płakać. Chciałbym, żebyśmy o tym pamiętali. I w pewnym sensie zakładali, że trauma w mniejszym lub większym stopniu dotyczy każdego, kto uciekł przed wojną - dodaje.
Kiedy trauma zmienia się w PTSD
Chciałam dowiedzieć się od Bilickiego o traumie jak najwięcej, bo przeczytałam w mediach społecznościowych, jak przekonywał, że wiedza o niej będzie kluczowa w kolejnym roku szkolnym. Kilka tygodni później to samo usłyszałam z jego ust, gdy w Krakowie szkolił kilkuset dyrektorów z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty (OSKKO).
- Bez względu na to, jak potoczy się wojna, pewne jest, że wiele osób z traumą zostanie w Polsce - przypomina terapeuta. I dodaje: - Te dzieci zostaną w naszym systemie edukacji. I u nich z czasem - jeśli nie zajmiemy się traumą - mogą wystąpić objawy syndromu stresu pourazowego, czyli PTSD - podkreśla dziś.
Jakie to objawy? Na przykład unikanie jakichkolwiek wspomnień i rozmów na temat tego urazu, drażliwość, bycie cały czas w emocjonalnym pobudzeniu i napięciu, wykazywanie lęku wobec tych sytuacji, które nie stanowią żadnego zagrożenia.
- U ludzi występuje coś takiego, co nazywamy lękiem sygnałowym - tłumaczy Bilicki. - Mówi nam o tym, czego nie warto robić, żeby na przykład zachować zdrowie i życie. U osób, które doświadczyły urazów psychicznych, traumy i nie przetworzyły jej emocjonalnie, tworzy się patologiczna struktura lęku. I lęk sygnałowy zamienia się w automatyczny. To znaczy zaczynamy się bać nie tylko tego, co realnie zagraża naszemu zdrowiu i życiu. Boimy się już niemal wszystkiego, na przykład wyjścia z domu, rozmowy z drugim człowiekiem - wyjaśnia.
PTSD diagnozuje się najwcześniej miesiąc po wystąpieniu urazu traumatycznego - robi to psychiatra. Uraz, od którego wszystko się zaczyna, mogą wywołać różne rzeczy: ktoś zobaczy ciało albo rannego człowieka w szpitalu, a innemu wystarczy to, że "tylko" w środku nocy musiał opuścić dom.
To, co jest wspólne, to sposób radzenia sobie z tymi sytuacjami, czyli wspomniane już przetwarzanie traumy. - Jest potrzebne, żeby PTSD nie wystąpiło i dlatego trzeba się skonfrontować z urazem - mówi Bilicki. - Intuicyjnie uciekamy od urazu. Lubimy myśleć: było, minęło, co cię nie zabije, to cię wzmocni. To jest często taka pierwsza reakcja. I to cementuje traumę. Ona karmi się milczeniem i samotnością. Traumom nie można zaprzeczać, warto o nich rozmawiać i szukać ludzi, którzy usłyszą, gdy na głos powiemy na przykład "widziałem śmierć" - dodaje. Im więcej milczenia, tym więcej traumy. Ulegasz urazom mocniej, gdy o nich nie mówisz.
Przerywam Bilickiemu i zwracam uwagę, że często od nauczycieli słyszę: "Lepiej nie pytać, przecież oni widzieli tam straszne rzeczy, dajmy im spokój, po co to rozdrapywać". A on rozwiewa wątpliwości: - Unikanie, pomijanie może karmić traumę - komentuje. I radzi: Jestem za tym, żeby oczywiście nie robić tego na siłę. I jeśli ktoś nie chce rozmawiać, nie jest na to gotowy, ja takiej osobie mówię w pracowni psychoterapii: "Rozumiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, akceptuję to, ale chciałem ci powiedzieć, że milczenie wokół tego będzie przynosiło gorsze skutki i lepiej jest o tym rozmawiać z wybraną przez siebie osobą czy osobami". Może tak być, że klasa, szkoła, nie jest tym miejscem, gdzie chcemy rozmawiać o traumie i ją emocjonalnie przetwarzać. Jestem jednak daleki od tego, żeby w ogóle o tym nie rozmawiać i panicznie unikać tego tematu. Żebyśmy my, dorośli, bali się, że jakieś dziecko wywoła ten temat w przedszkolu czy szkole.
A jak wywoła, to co? - Spokojnie bym o tym porozmawiał - radzi Bilicki. - Gdyby dziecko bardzo epatowało jakimś cierpieniem, zaczęło opisywać jakieś drastyczne szczegóły dotyczące osób zabitych przy innych dzieciach, to pewnie powiedziałbym: dziękuję, że to mówisz, może dokończymy na przerwie. Ale wtedy musimy na tej przerwie być gotowi do tej rozmowy, albo - jeśli nie jesteśmy - znaleźć kogoś, kto tę rozmowę poprowadzi. Szkoła to nie ośrodek interwencji kryzysowej i nie każdy nauczyciel musi to wiedzieć, ale musi wiedzieć, kto w jego otoczeniu takiej rozmowie podoła - podkreśla.
Co czwarty uchodźca z Czeczenii miał ten problem
W przeszłości w Polsce obserwowaliśmy już osoby z doświadczeniem przymusowego uchodźstwa i z traumą wojenną - Czeczenów. - Z badań, które czytałem na ich temat, wynika, że nawet 25 procent uchodźców z Czeczenii miało zdiagnozowane PTSD - mówi Bilicki. I zaraz dodaje: - Sytuacja Ukraińców może być trochę inna, bo Czeczeni przez wiele lat byli narażeni na wydarzenia o traumatycznym potencjale. Zwykle dopiero po długim czasie obserwowania wojennych tortur, zabijania, przemocy - uciekali do Polski. To jednak nie oznacza, że możemy myśleć: "Ukraińcy szybko uciekli, niewiele widzieli, mniej cierpieli". To tak nie działa. Nie ma gwarancji, że będzie z nimi lepiej, bo wyjechali z Ukrainy. Ale to nie oznacza, że przestali doświadczać traumy. Zostawili tam przecież krewnych, przyjaciół. To ciągle w nich żyje. To ciągle jest trauma - podkreśla.
Będąc z uczniami i uczennicami na Dolnym Śląsku na szkolnej wycieczce, Bilicki poznał przypadek 17-latka z Ukrainy, który był tego podręcznikowym przykładem. - Właśnie dowiedział się, że jego przyjaciel zginął na wojnie w bombardowaniu - opowiada. - Jego pierwsza reakcja była prosta: on się pakuje, wyjeżdża, wraca, będzie walczył, oszuka, że ma 18 lat. I on się będzie mścił. To było bardzo trudne. Uspokoiło go dopiero to, gdy z rozmów z dorosłymi dostał inspirację, że być może w Polsce też ma wojnę do stoczenia. Że może być na przykład tłumaczem i bardzo pomóc swoim rodakom, będąc tutaj - dodaje.
Z takimi sytuacjami cały czas będziemy mieli do czynienia. Ale przede wszystkim od września zaczniemy się właśnie mierzyć z PTSD. I - uwaga - on też może wystąpić i w ukraińskich rodzinach, i w polskich.
Pomagający też są zagrożeni
Bo PTSD zagrożeni są nie tylko Ukraińcy, ale i pomagający im Polacy. W tym drugim przypadku mówimy o wtórnym PTSD. To zaburzenie nerwicowe, które ma takie same objawy jak PTSD, ale inne są powody jego pojawienia się. Lęk nie wynika z bezpośredniego kontaktu z traumatycznymi wydarzeniami - wystarczy, że jesteśmy świadkami wydarzeń trudnych dla innych ludzi. Przytrafia się m.in. policjantom, ratownikom medycznym, strażakom czy - jak wynika z badań - nawet uczniom odwiedzającym miejsca Zagłady.
Bilicki: - Myślę, że wiele osób zostało pomagaczami na przykład w punktach recepcyjnych, towarzyszyła im piękna, szczera idea pomagania. Ale nikt ich nie przygotował na to, co zobaczą i jak mają sobie z tym później radzić. Matki z zapłakanymi dziećmi na rękach, przemarznięte babcie, które kilometrami szły do granicy. Osoby rozdzielone z bliskimi. Te wszystkie rzeczy, od których my jakoś odwracaliśmy wzrok, gdy pokazywano je w telewizji. Oni odwracać nie mogli. I owszem, niektórzy z czasem się na takie obrazy znieczulają, ale wielu nie - podkreśla.
Terapeuta apeluje, by pamiętać, że nie można pomóc wszystkim i w każdej sytuacji. I nie jest też tak, że czymś złym jest przestać pomagać.
- Niedawno zadzwonił do mnie kolega - opowiada Bilicki. - Był w toalecie w restauracji. Mówi: "Słuchaj, chciałem coś dla siebie zrobić, zabrałem rodzinę na obiad i nie jestem w stanie przełknąć choćby kęsa, bo cały czas myślę o tych, którzy głodują na wojnie. Co ja mam robić?". Ten kolega jest psychologiem klinicznym, a i tak trudno było mu sobie z tymi emocjami poradzić - dodaje.
Takich osób jest więcej. 16-letnia Kira, która zorganizowała dla dzieci z Ukrainy wolontariat rówieśniczy, napisała na Facebooku, że nie wie, czy w obecnej sytuacji ma prawo się uśmiechać, gdy trwa wojna.
- Bardzo Kirze chciałbym życzyć, żeby ona nie tylko miała siłę, żeby się uśmiechać, ale żeby pamiętała, że ona ma nie tyle prawo, ale nawet obowiązek: chodzić do kina, jeść frytki, realizować swoje przyjemności - mówi na wieść o tym Bilicki. I dodaje: - Nie powinna z tego powodu czuć wyrzutów sumienia. Jeśli czuje wyrzuty sumienia z powodu, że się uśmiecha - jeśli wy czujecie wyrzuty sumienia, że się uśmiechacie, idziecie do restauracji, jeśli nie chcecie zarezerwować ulubionego domku w Mielnie, bo trwa wojna i nie wypada, to znaczy, że Putin wygrał. Putin, jak każdy terrorysta, chce zastraszyć nas wszystkich i straumatyzować - dodaje. Poza tym warto dawać uchodźcom przykład dbania o siebie.
Bilicki zauważa, że sytuacje, o których teraz mówimy, też są objawami urazu psychicznego. - Dziś naszym wielkim narodowym zadaniem dla całego społeczeństwa jest pokazać wszystkim, jak się dba o siebie. Pokażmy to też osobom z Ukrainy, że dbamy o siebie i one też mają prawo dbać. I jeśli elementem dbania o siebie jest dla nas wyjazd z uśmiechem do Mielna, to jedźmy i się uśmiechajmy - tylko tak będziemy mieli siłę pomagać - podkreśla.
Lekcje o wojnie
Wiele takich dylematów dotyka uczniów i uczennice, wróćmy więc jeszcze raz do szkoły. Czy jest tam w ogóle miejsce na rozmawianie o wojnie? Skoro tak zagraża nam cudza trauma, może lepiej odpuścić?
- Tym bardziej w szkole mogą się odbywać lekcje o wojnie. Bo zaopiekować w tym temacie powinniśmy wszystkie dzieci - podkreśla Bilicki. I zachęca: - Możemy rozmawiać o Putinie, o Żeleńskim, roli Unii Europejskiej i NATO. Szkoła jest miejscem, gdzie możemy robić psychoedukację dotyczącą kryzysów i traumy. Wydaje mi się, że takie zakładanie, iż to tematy tabu i rozpaczliwe ich unikanie, nikomu nie służy. Jeśli tak się dzieje, to robimy krzywdę sobie i dzieciom - dodaje.
Jak takie lekcje wyglądają w klasach Bilickiego? - Zaraz po wybuchu wojny postanowiłem zrobić od razu lekcję wiedzy o społeczeństwie o wojnie właśnie. Nie zrobiło to nikomu krzywdy - zaczyna opowieść. - Nawet jeśli kogoś to wzruszyło czy poruszyło, to przecież jest okej. Każdą lekcję staram się zaczynać od spraw emocji i uczniów. Gdy uczę wiedzy o społeczeństwie, to nie jest tak, że oni patrzą na plan lekcji i mówią: "Ale super, dziś idę do szkoły i dowiem się, czym burmistrz się różni od starosty". Niektórzy być może przyjdą do mnie z chęcią dowiedzenia się tego, choć to mało prawdopodobne, ale na pewno przychodzą do mnie ze swoimi trudnościami, marzeniami, pragnieniami, emocjami, doświadczeniami. I moim zadaniem, jako nauczyciela, jest nie tylko rozmawianie o tych burmistrzach i starostach, ale o całym tym młodym człowieku - przypomina.
Jego zdaniem podobnie mają biolodzy, których zadaniem nie jest tylko nauczyć o tym, jak się rozmnażają okrytonasienne, i poloniści, którzy nie tylko mają nauczyć dzieci, jak na nazwisko miał Jacek Soplica. - Mamy ich w całości - zwraca się do kolegów po fachu Bilicki. I dodaje: - Mało kto z nas, nauczycieli, mówi po rosyjsku, o ukraińskim już nie wspominając. Ale to jeszcze nie jest koniec świata. Niektóre osoby z Ukrainy porozumiewają się po angielsku - sam w klasie z tego korzystam. Na szczęście mamy też uczniów, którzy przyjechali z Ukrainy już kilka lat temu i bywają bardzo pomocni. Często korzystam z takich tłumaczeń na lekcji. I przede wszystkim musimy mieć świadomość, że z traumą możemy pomagać też nieco inaczej. Często powtarzam, że Titanica zbudowali profesjonaliści, a arkę Noego amatorzy. Nie chodzi teraz o to, by usiąść i zrobić z uczniem psychoterapię przedłużonej ekspozycji, bo pani od geografii czy pan od chemii nie takie mają zadanie. Ale na przykład leczące i uzdrawiające może być to, że w ogóle dostrzeżemy uczennicę czy ucznia z Ukrainy. To, że przygotujemy na lekcję materiał w jego języku, podejdziemy, przywitamy się. Takie małe rzeczy, które są istotne. Pokazują, że nie jesteśmy obojętni, ktoś nas dostrzega, zależy mu. W psychotraumatologii nazywamy to wszystko budowaniem wrażliwej i troskliwej relacji. I to może robić każdy z nas. Ostrzegam tylko, by nie traktować osób z Ukrainy jak ofiar.
- A nie są ofiarami? - przerywam.
- Są przede wszystkim ocaleńcami. Różnica jest spora. Gdy traktuję kogoś jak ofiarę, to często znaczy, że zaczynam się trochę użalać, odpuszczać, zwalniać z obowiązków - mówi Bilicki. - Jestem zwolennikiem tego, żeby ci młodzi ludzie wykonywali pracę na lekcji. To oczywiście wymaga pewnego przygotowania materiałów w języku obcym. Może czasem trzeba im dać komputer albo pozwolić korzystać z telefonu, gdzie będą mogli korzystać z translatora.
Traumy jak ludzie są różne
Niedawno na jego lekcji WOS-u uczniowie omawiali temat "prezydent w rzeczypospolitej". Polacy uczyli się, jak jest zbudowana demokracja w Polsce pod kątem wyboru i zadań prezydenta. A osoby z Ukrainy dostały w tym czasie od nauczyciela materiały o tym, jak to wygląda u nich. - Później przygotowali dla nas wszystkich pięciominutowy referat o Żeleńskim - wspomina. - Wygłosili go mniej więcej w pięciu językach. Po polsku, ukraińsku, rosyjsku, angielsku i na migi. Myślę, że to było dla nich ważne. Polscy uczniowie i uczennice mieli sprawdzian, ukraińscy również. Wprawdzie te sprawdziany znacząco się różniły, bo jedni pisali go z zasad demokracji, których na lekcji mieliśmy osiem, a drudzy tylko z trójpodziału władzy. Jedni pisali po polsku, drudzy mieli sprawdzian czterojęzyczny. Ale takie budowanie troskliwej relacji i traktowanie ich jako ocaleńców nie ofiary nie jest trudne - uważa.
Bilicki przestrzega też przed stygmatyzowaniem. - Chodzi o to, że gdy widzisz ucznia czy uczennicę z Ukrainy i mówisz: "O rany, bombardują ich rodziny, ojejku, on czy ona jest taki biedny", to też bywa stygmatyzujące. Możesz tak pomyśleć, ale zabrzmieć to powinno raczej: "Wiem, że wiele przeszedłeś, cieszę się, że jesteś teraz bezpieczny, czy mogę ci jakoś pomóc?" - radzi. I wyjaśnia: - Ta pierwsza reakcja to etykietowanie drugiego człowieka. I może sprawić, że oni sami zaczną postrzegać siebie jako ofiary wojny. To wzmaga bezradność i niemoc - dodaje.
Gdy na koniec pytam Bilickiego, czym w ostatnim czasie najbardziej zaskoczyli go uczniowie, opowiada o chłopcu, który zgłosił się do udziału w wykładzie.- Prowadziłem spotkanie online dla Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu na temat wartości współczesnej młodzieży - opowiada Bilicki. - Dostałem na to sześćdziesiąt minut. Szybko uznałem, że to bez sensu, żeby dorosły przez godzinę mówił o wartościach młodych. Postanowiłem podzielić się tym czasem z moimi uczennicami i uczniami. Zapytałem, kto jest chętny. Zgłosiło się siedem osób do tego wystąpienia. I zupełnie serio myślę, że ich część była lepsza od mojej. Jednym z uczniów - i to jest to zaskoczenie - który się zgłosił, był chłopak, który przyjechał tu niedawno z Ukrainy.
Mówił po angielsku przez kilka minut i wzruszył chyba nas wszystkich. Opowiedział o tym, jak bardzo się cieszy, że może być tutaj z nami, że żyje. I że jego tata, który pracuje teraz w centrum medycznym w Charkowie, jest z niego dumny. A on sam interesuje się projektowaniem samochodów, wcale nie słucha rapu jak większość rówieśników, tylko Iron Maiden, Metalliki i Pink Floydów. Poprosił, żeby nie myśleć stereotypowo o młodzieży, na koniec pomachał, uśmiechnął się i powiedział: "Dziękuję, że mogłem do was mówić". Mam to wciąż przed oczami. I myślę, że przy okazji dał też lekcję tego, jak nie myśleć stereotypowo o uchodźcach, o ludziach w ogóle - podsumowuje.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock