Michał pamięta, że w rozbitym subaru obudził go własny krzyk.
Do auta wsiedli kilka minut wcześniej. Wracali od teściów. On prowadził, Ewelina - jego żona - zajęła fotel pasażera. Oboje zapięli pasy. - Ewelina była na tym punkcie przeczulona. Zawsze o tym pamiętała - mówi.
Pies wskoczył na tylną kanapę.
Przed skrzyżowaniem zatrzymali się na czerwonym świetle. Najpierw rozległ się huk, potem Michał stracił przytomność. Gdy się ocknął, Ewelina siedziała obok ze spuszczoną głową. - Wyglądała, jakby spała. Miała taki płytki oddech, była nieprzytomna. Próbowałem ją budzić, ale nie reagowała - zeznał potem w sądzie.
Dwa dni później zmarła w szpitalu.
W tył subaru Michała i Eweliny uderzył pędzący z prędkością 100 kilometrów na godzinę kierowca opla. W procesie w pierwszej instancji został skazany za to na rok więzienia.
Michał: - Poczułem się, jakby ktoś napluł mi w twarz.
Znikąd
5 kwietnia 2018 roku na jezdni było sucho. Temperatura: dziesięć stopni na plusie. Godzina 22. Zmierzch zapadł kilka godzin wcześniej, ale rondo Reagana w Warszawie, czyli skrzyżowanie Alej Jerozolimskich z Łopuszańską, było dobrze oświetlone.
Prokuratura ustaliła: kierowcy kilku samochodów, między innymi seata ibizy i subaru legacy, czekali na zmianę świateł. Mieli czerwone. Przez rondo przejeżdżały dwa inne auta: opel zafira i chevrolet spark. Srebrny opel astra pojawił się nagle. Uderzył w subaru, to z kolei w seata, który wpadł na rondo. Kierowcy opla zafiry i chevroleta nie byli w stanie zareagować - zderzyli się z seatem.
Za kierownicą opla astry siedział Artur K.
- Na skrzyżowaniu wziął się znikąd - zeznawali potem świadkowie.
Filip jechał innym autem, widział wypadek. Przed sądem opisywał jazdę Artura K. na krótko przed zderzeniem. - Zobaczyłem kątem oka w prawej szybie samochód pędzący jak pocisk. Jechałem z prędkością około 50 kilometrów na godzinę. Ten samochód mógł jechać ponad 100 kilometrów na godzinę - zeznał.
Nie słyszał odgłosów hamowania. Tylko huk.
Filip: - Zobaczyłem chmurę odłamków i pyłu. Już w tym momencie, kiedy zobaczyłem samochód w mojej szybie, wiedziałem, że będzie jakaś tragedia. To była za duża prędkość, a za mała odległość od skrzyżowania.
Podjechał bliżej.
Pył
Na miejscu był już Dariusz, rolkarz. To on zeznał w śledztwie, że jeszcze przed wypadkiem kierowca opla astry jechał brawurowo, po chodniku i po ścieżce rowerowej w okolicach sąsiedniego skrzyżowania - Alej Jerozolimskich i Popularnej. Świadek mówił o unoszących się za autem tumanach kurzu, hałasie od wysokich obrotów silnika i pieszych uskakujących przed samochodem.
Rolkarz mijał się z Arturem K. na ścieżce rowerowej. - Na przejściu wymusił pierwszeństwo na białej toyocie, po czym dalej pojechał chodnikiem i ścieżką rowerową. Minął nas w odległości metra. Cały czas się rozpędzał, słychać było to po pracy silnika, obroty były wysokie, a minął nas bardzo szybko. Pojechał za przystankiem, chodnikiem i ścieżką rowerową. Jakaś kobieta uciekła przed nim za wiatę.
I jeszcze: - Później, w miejscu gdzie ścieżka rowerowa przechodzi na lewą stronę drogi technicznej, w miejscu, gdzie jest miejsce jedynie dla rowerów, opel zmieścił się pomiędzy dwa ciasno ustawione słupki. Jechał cały czas na maksymalnych obrotach. Jechał bardzo szybko po progach zwalniających. Widać było jego szybkość, bo tylko unosiły się tumany pyłu. Spojrzałem, czy nikt go nie goni.
Dariusz wybrał numer 112, żeby zgłosić brawurową jazdę Artura K. Przerwał połączenie, gdy zobaczył, jak opel astra wbija się w stojące przed skrzyżowaniem samochody.
Huk
Przemysław jechał Łopuszańską w stronę Bemowa. Przed światłami ustawił się na środkowym pasie. Kiedy zapaliło się zielone, ruszył. Na przesłuchaniu zeznał jak inni: - Usłyszałem huk.
- Samochody rozsypały się po skrzyżowaniu - opisał. Chevrolet przed nim uderzył w bok opla astry. On sam zdążył wyhamować. Wybiegł z auta.
Świadek: - Nikt nie wiedział, co się stało. Spotkałem panią z białego samochodu. Mówiła, że ma złamaną rękę. Pomogłem jej zdjąć zegarek. Poprosiła, żeby powiadomić służby. Obawiała się, że to ona spowodowała wypadek. Uspokoiłem ją, że to nie była jej wina.
Pani z białego samochodu to Bogusława. Kierowała chevroletem. W wypadku złamała mostek i żebra.
Jan wracał z matką od dentysty. Datę pamiętał doskonale, bo to były jej urodziny.
Przed sądem opisywał: - Spanikowałem, zakładałem najgorsze, ale Bogu dzięki, nic [nam - red.] się nie stało. Zatrzymaliśmy się przed skrzyżowaniem. Było czerwone światło dla jadących prosto. My mieliśmy zieloną, warunkową strzałkę. Po chwili ruszyliśmy, zaczęliśmy lekko skręcać, wtedy poczuliśmy uderzenie w tył pojazdu. Miałem zapięte pasy, szarpnęło moim ciałem, zdążyłem zasłonić twarz. Mamą też szarpnęło, uderzyła głową w kierownicę. Była nieprzytomna, sprawdziłem, czy żyje.
Jego matka z wypadku zapamiętała jedynie moment, kiedy zakładano jej kołnierz ortopedyczny.
Pomoc
Najbardziej zniszczone było subaru, którym jechali Michał i Ewelina.
- Zobaczyłem rozbitą szybę, wystrzeloną poduszkę. Odwróciłem się. Tyłu samochodu w zasadzie nie było. Nie było też psa, który jechał z nami. Nie wiedziałem, co się dzieje, wszystko wirowało - relacjonował w sądzie Michał.
Przerażony pies biegał po skrzyżowaniu. Jeden ze świadków przywiązał go do słupa.
- Ktoś podbiegł od strony Eweliny, musiałem głaskać jej głowę. Ten ktoś powiedział, żebym ją trzymał, że już biegnie po pomoc - dodał mąż zmarłej.
Zapamiętał wyjące syreny i strażaków, którzy osłonili go pledem. Potem dźwięk sprężarki i rozcinanie blachy samochodu. Chcieli mu pomóc, ale wyszedł z auta o własnych siłach.
- Pamiętam, że byłem bez butów, podczas wypadku musiały mi spaść. Próbowałem iść do Eweliny, ale mi nie pozwolono - relacjonował. Zapytał policjantów, co się tak w ogóle stało. - Wjechał w was - odpowiedzieli krótko.
W sprawie
Według biegłego, w chwili uderzenia opla astry w subaru, prędkość tego pierwszego auta wynosiła co najmniej 95 kilometrów na godzinę.. Czyli blisko dwukrotnie więcej niż dozwolona. Artur K. ze zderzenia wyszedł bez szwanku. Świadkowie zapamiętali, że po wypadku nic nie mówił. Stał i patrzył na skutki tego, co zrobił. Nie spieszył się, żeby udzielić komuś pomocy.
Policjanci sprawdzili, czy był trzeźwy (był), ale nie zbadali go na obecność narkotyków. Po zakończeniu czynności sprawca wypadku pojechał do domu. Prokuratura nie postawiła mu zarzutów, nie zabrała nawet prawa jazdy.
Łukasz Łapczyński ówczesny rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, tłumaczył dwa lata temu w rozmowie z tvnwarszawa.pl: - Postępowanie na początkowym etapie prowadzone było w sprawie [czyli bez postawienia zarzutów kierowcy opla - red.]. Jeśli chodzi o środki zapobiegawcze, ich głównym zadaniem jest zabezpieczenie prawidłowego toku postępowania. Można je stosować, kiedy postępowanie prowadzone jest przeciwko osobie, w stosunku do tej osoby.
Zarzutów nie było, więc nie można było stosować choćby dozoru policyjnego. Ale nie zastosowano go nawet po tym, jak prokurator postawił zarzuty.
- W toku postępowania nie wystąpiły ze strony Artura K., jeszcze na etapie kiedy nie miał statusu podejrzanego, okoliczności wskazujące, iż próbuje on utrudniać śledztwo, czy też inne okoliczności wskazujące na konieczność zastosowania środka. W związku z powyższym po przedstawieniu zarzutów nie było podstaw do ich zastosowania - wyjaśniał rzecznik prokuratury.
Pytany o przyczyny nieodebrania prawa jazdy i nieprzeprowadzenia badań na obecność narkotyków, odsyłał nas wówczas do policji. Bo na początku czynności w sprawie prowadzili wyłącznie policjanci. Prokuratura włączyła się do niej dopiero po tym, jak zmarła Ewelina. Wypadek na rondzie ze "zwykłego" stał się wówczas wypadkiem "ze skutkiem śmiertelnym".
- Interweniujący policjant przeprowadził badanie na zawartość alkoholu w organizmie, z którego wynikało, że kierowca opla był trzeźwy - tłumaczył działania policjantów Karol Cebula z komendy policji na warszawskiej Ochocie. - W ocenie funkcjonariusza Wydziału Ruchu Drogowego nie wystąpiły przesłanki uzasadniające przeprowadzenia badań na zawartość narkotyków - dodał.
Wyrok
Co się stało w Alejach Jerozolimskich? Dlaczego kierowca tak pędził? Dlaczego wcześniej jechał po ścieżce rowerowej i po chodniku? Nie wiadomo. Oskarżony Artur K. nie składał wyjaśnień ani na policji, ani w prokuraturze, ani przed sądem. Podczas jednej z rozpraw oświadczył jedynie: - Chciałbym przeprosić poszkodowanych. Dla mnie to też bardzo duże przeżycie. Za każdym razem, kiedy tam przejeżdżam, widzę to. Jak słyszę zeznania, to jestem przerażony. Chciałbym wszystkich prosić o przebaczenie.
- Nie sposób racjonalnie zinterpretować zachowania Artura K. w momencie wypadku oraz w okresie poprzedzającym wypadek - stwierdził biegły z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych.
Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym Arturowi K. groziło osiem lat więzienia. Prokuratura zażądała siedmiu. Mec. Marta Zakrzewska, pełnomocniczka męża Eweliny, zawnioskowała o najwyższy wymiar kary. Sam oskarżony poprosił o wyrok w zawieszeniu.
Wyrok w sądzie pierwszej instancji zapadł 4 lutego 2020 roku. Sąd skazał Artura K. na rok więzienia, bez zawieszenia. Orzekł też pięcioletni zakaz prowadzenia pojazdów i obowiązek zapłaty 10 tysięcy złotych mężowi Eweliny i 4 tysięcy złotych poszkodowanej Bogusławie.
"Brak jest podstaw do przyjęcia, aby oskarżony działał z przyczyn zasługujących na szczególne potępienie. Z zebranych dowodów nie wynika, aby brawurowa jazda Artura K. wynikała ze szczególnej motywacji, czy to zasługującej na uwzględnienie, czy na potępienie. Motywy sprawcy nie są tutaj znane i brak jest podstaw do przypisywania mu motywacji szczególnie nagannej, zważywszy na to, że nic nie wskazuje na to, jakoby taką jazdą chciał komuś zaimponować, tudzież z kimś się ścigał" - napisał w uzasadnieniu wyrok sędzia.
Argumentował, że zdecydował o niskiej karze, aby Artur K. mógł pracować i zapłacić pokrzywdzonym zasądzone zadośćuczynienie.
"Sąd nie dopatrzył się powodów dla orzekania kary wysokiej, zważywszy że obok kary orzekł środek karny [zakaz prowadzenia pojazdów - red.] i środki kompensacyjne [zadośćuczynienie - red.]. Co więcej, w realiach niniejszej sprawy, gdzie nawet długoletnie więzienie w praktyce nie odwróci tragicznych skutków wypadku, dużo racjonalniejszym jest umożliwienie jak najszybszej realizacji właśnie środków kompensacyjnych, które chociaż w swoisty sposób stanowią zadośćuczynienie za skutki wypadku".
Apelacja
Marta Zakrzewska, pełnomocniczka męża Eweliny, złożyła apelację.
Z wymiarem kary nie zgodził się też oskarżony, uznał, że jest zbyt surowa. Jego obrońca Jacek Sosnowski wniósł o wymierzenie kary w zawieszeniu. Ale sąd odwoławczy nie tylko nie złagodził wyroku, ale znacznie go zaostrzył. Skazał Artura K. na cztery lata pozbawienia wolności, orzekł też 15-letni zakaz prowadzenia pojazdów.
Sąd, uzasadniając swój wyrok, przypomniał, że spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym grozi do ośmiu lat więzienia.
"Tym samym ustanowienie przez sąd rejonowy kary jednego roku więzienia czyni tę karę rażąco łagodną, gdyż nieadekwatną do wysokiego stopnia społecznej szkodliwości czynu, a wyrażającego się w zakresie spowodowanych następstw, zwłaszcza śmierci jednej z osób poszkodowanych" - napisali sędziowie w uzasadnieniu wyroku drugiej instancji. Karę roku więzienia uznali za "niesprawiedliwą", zaś zachowanie Artura K. za "wysoce naganne społecznie i zasługujące na ocenę surowszą, niż uczynił to sąd rejonowy".
Wyrok jest prawomocny.
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24