Premium

Chcą oddać cześć kobiecie, która postrzeliła duce. "Kto z tej dwójki był bardziej szalony?"

Zdjęcie: Public Domain

Owinęła rewolwer w czarne płótno i wsadziła do kieszeni sukni. Posprzątała swój pokój, zjadła śniadanie i wyszła z klasztoru. Gdy chwilę później strzelała do duce, była zaledwie o kilka metrów od niego. - Umarła w samotności, po 29 latach spędzonych w szpitalu psychiatrycznym. Najwyższa pora przypomnieć ludziom o tym, kim była Violet Gibson, Irlandka, która postrzeliła Benita Mussoliniego – apeluje radny z Dublina.

Mussolini był czterokrotnie celem zamachu. Między 1925 a 1926 rokiem włoskiego dyktatora próbowało zabić trzech mężczyzn i kobieta. Ta ostatnia to Irlandka Violet Gibson. Ze wspomnianej czwórki to jej udało się podejść najbliżej duce, tylko ona zobaczyła krew ówczesnego premiera i to jej atak można uznać za najbardziej skuteczny. Zabrakło kilku centymetrów. Pocisk wystrzelony z jej rewolweru drasnął nos przywódcy, skończyło się na drobnej ranie. Mussolini już następnego dnia wyruszył w podróż służbową do Libii, gdzie chodził z dumnie podniesioną głową, eksponując biały plaster.

Ten sam dzień stał się dla Gibson początkiem dożywotniej samotności. Zmarła w wieku 79 lat w szpitalu psychiatrycznym.

Od zamachu na faszystowskiego przywódcę mija właśnie 95 lat. - Władze Irlandii i Wielkiej Brytanii przez lata ignorowały pamięć o niej. Gdyby dokonał tego mężczyzna, z pewnością dużo by się o nim mówiło. Najwyższy czas przypomnieć o jej czynach – przekonuje w rozmowie z tvn24.pl Mannix Flynn, niezależny radny Dublina. Rada miasta właśnie przychyliła się do jego wniosku o uhonorowanie Gibson tablicą pamiątkową. Ma zawisnąć na wysokiej kamienicy przy parku, gdzie dorastała zamachowczyni.

Violet Gibson w 1926 rokuPublic Domain

Co kierowało tą drobną, siwą kobietą, kiedy celowała z rewolweru w głowę Benita Mussoliniego? Czy nękana przez mordercze myśli singielka zasłużyła na to, żeby wspominać ją dziś jak bohaterkę? Violet wierzyła, że poświęca się dla dobra przyszłych pokoleń, w swojej sprawie pisała do samego premiera Winstona Churchilla. Ale po diagnozie psychiatrów już nikt nie traktował jej serio. Tak jak listów, które nigdy nie opuściły budynku szpitala.

Strumień krwi spływał na białą koszulę

Była środa, 7 kwietnia 1926 roku. Mussolini tego dnia został zaproszony do Rzymu, gdzie miał inaugurować międzynarodowy zjazd chirurgów. Po wystąpieniu w pałacu przy placu Campidoglio, około godziny 11 wyszedł przed budynek. W mgnieniu oka wokół duce zebrali się niego zwolennicy. "Tłum ciepło go przywitał, grupa studentów zaczęła śpiewać hymn" – opisywał 8 kwietnia dziennik "La Stampa".

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam