"Truskawki na śniadanie, w kwietniu! Na środku oceanu. Wszystko tu jest tak niesamowite" - wspominała pasażerka pierwszej klasy. Było jak na największy statek w 1912 roku przystało. 70 gatunków wina, najlepsze sery i dziesięciodaniowe kolacje, gdzie łosoś w sosie muślinowym był dopiero początkiem, a sorbet z szampana i rumu "oczyszczaczem podniebienia" w połowie wieczoru. Najbardziej luksusowa restauracja à la carte tamtych czasów, lokal prowadzony przez Włocha, znajdował się na Titanicu. Tym "niezatapialnym" gigancie, który poszedł na dno w niecałe trzy godziny. "Kelnerzy i kucharze zostali pod pokładem, zginęli jak szczury" - opisywała jedna z brytyjskich gazet.
Około 20.00 w sali restauracyjnej unosił się specyficzny zapach, bo przed momentem podano pasażerom stek z polędwicy wołowej w sosie truflowym. Kilku wegetarian wybrało cukinię faszerowaną ryżem, grzybami i parmezanem. Alfonso Perotti krążył między stolikami i sprawdzał, czy żadnemu z jego gości nie brakuje francuskiego wina.
W wypolerowanych kieliszkach odbijały się zdobione żyrandole i sufitowa sztukateria. Na każdym z 49 stolików stała lampka z różowym abażurem i wazon wypełniony stokrotkami i różami. Pasażerowie pierwszej klasy, bo tylko tacy mogli tu jadać, siedzieli w wygodnych fotelach z drewna orzechowego. Przeglądali się w wysokich lustrach rozmieszczonych na ścianach wyłożonych drewnianymi panelami - również z orzecha.
Tamtego wieczoru Alfonso, tak jak wszyscy dyżurujący kelnerzy zatrudnieni przez restauratora Gattiego na Titanicu, miał na sobie czarne spodnie, białą koszulę i włosy schludnie zaczesane do tyłu. On i jego koledzy z personelu biegali po miękkim dywanie od gościa do gościa, spełniając wszystkie kulinarne zachcianki bogatych pasażerów, donosząc im kolejne i kolejne koktajle. Kochał tę pracę. Czuł, że dobrze zrobił, zostawiając rodzinną wioskę Borgomanero i przyjeżdżając do Southampton, skąd 10 kwietnia 1912 roku wypłynął razem z 2220 osobami w rejs do Nowego Jorku. Mimo że miał dopiero 20 lat, wiedział, że umarłby z nudów, gdyby poszedł w krawiectwo, jak chciał jego ojciec. Dlatego wyjechał z Włoch dopiero po jego śmierci.
6 kwietnia Alfonso wysłał do rodziny kartkę: "Kochana Mamo, kochani Bracia, od dwóch dni jestem tu [w Southampton - red.], żeby móc wejść na pokład statku, który wyruszy w stronę Ameryki. Będę wracał za około miesiąc. Kiedy będziecie mi odpisywać, wysyłajcie pocztę na ten adres: Bowling Green Italian House, Southampton. Mam się dobrze. Pozdrowienia, ciao, ciao". Na odwrocie widniał rysunek Titanica na wzburzonym morzu.
14 kwietnia 1912 roku morze było spokojne, nie było fal. Majestatyczny transatlantyk bez przeszkód pokonywał kolejne mile w kierunku Stanów Zjednoczonych.
Przy jednym ze stolików ekskluzywnej restauracji à la carte bawili się Eleanor i George Widenerowie, zamożne małżeństwo z Filadelfii. Zarezerwowali wcześniej miejsca i zaprosili kilka osób, w tym Edwarda Smitha - kapitana statku. Chociaż Smith częściej jadał posiłki sam, w swojej kajucie, tej niedzieli zgodził się dołączyć do grona pasażerów, którzy w ten sposób chcieli uczcić jego zbliżające się przejście na emeryturę. Rejs Titanica miał być ostatnim w jego karierze. Usiadł więc z nimi przy stole, ale opuścił bawiących się zdecydowanie wcześniej niż reszta (restauracja była czynna codziennie do 23.00). Być może nie dawały mu spokoju ostrzeżenia, jakie załoga przekazywała mu przez cały weekend. Wiedział, że kierują się w rejon gór lodowych. Przed snem poprosił więc drugiego oficera o to, żeby obudził go w przypadku najmniejszego niebezpieczeństwa, i poszedł spać.
Nie na długo. O 23.40 marynarze zauważyli naprzeciwko statku zarys góry lodowej. Uderzyli trzy razy w dzwon alarmowy i ostrzegli kapitana dyżurującego na nocnej wachcie. Na jakiekolwiek manewry było już za późno, niecałe 40 sekund po zauważeniu przeszkody statek uderzył w górę prawą burtą.
Równo 110 lat temu, 15 kwietnia poszły w świat pierwsze tragiczne informacje o zatonięciu Titanica - statku brytyjskich linii White Star Line. Zginęło ponad 1500 osób (dane różnią się w zależności od źródła, bo z czasem okazało się, że kilku pasażerów podróżowało na jednym bilecie). Niektórzy po wyskoczeniu za burtę zamarzli w wodach Atlantyku, innym nie udało się nawet opuścić statku i zatonęli w korytarzach i pomieszczeniach pod pokładem.
Ocalało około 700 osób. W kolejnych dniach kwietnia 1912 roku opowiadali mediom, jak wyglądały ostatnie chwile rejsu. Kilku z nich wspominało o ośmioosobowej orkiestrze, która grała na pokładzie, kiedy spanikowany tłum rzucił się do walki o miejsce w 20 łodziach ratunkowych.
"Wiele aktów odwagi wydarzyło się tamtej nocy, ale żaden z nich nie przebija odwagi tych mężczyzn, którzy grali, podczas gdy statek stopniowo zanurzał się w oceanie. Muzyka, którą grali, posłużyła im jednocześnie jako ich własne requiem" - opisywał w czerwcu 1912 roku Lawrence Beesley, dziennikarz i nauczyciel języka angielskiego, który przeżył katastrofę.
W tym czasie niemal żaden z pracowników Gattiego: kucharz ani kelner, nie miał nawet szans po raz ostatni zaczerpnąć świeżego powietrza. Prawie wszyscy zostali pod pokładem.
W momencie zderzenia z górą lodową właśnie zamykali restaurację i wszystkie jadalnie. Pewnie ściągali obrusy, zmywali rozlane wino, przewozili na zmywak porcelanę wykonaną na specjalne zamówienie White Star Line. Ci, którzy przez poprzednie cztery dni podawali pasażerom najznamienitsze potrawy, odsuwali krzesła i podpalali cygara, zginęli bez możliwości podjęcia próby ucieczki. Ale przepisami na dania, które serwowali na pokładzie Titanica, kucharze z całego świata wymieniają się do dziś.
Maniery i dobry styl. Obsługiwali jak nikt inny
Gaspare Antonio Pietro Gatti, znany jako Luigi Gatti, urodził się 3 stycznia 1875 roku w Montalto Pavese (region Lombardii we Włoszech). Przyjechał do Anglii jako nastolatek. Choć zaczął od pracy na zmywaku, po trzydziestce był już szefem dwóch restauracji w Londynie. Był znany w tym mieście, nie tylko w kręgach gastronomii, jako człowiek wymagający, ale doceniający swoich pracowników. Posada w jego lokalu to było coś, czym można było się chwalić.
- Był na tyle doceniany i dobry w swoim fachu, że przedstawiciele White Star Line wiedzieli, że nie znajdą nikogo, kto lepiej poprowadzi restauracje à la carte na ich pokładach - opowiada Claudio Bossi, pisarz i wieloletni badacz historii Titanica, w rozmowie z tvn24.pl.
- Wiadomo, że nie chodziło tylko o to, żeby nakarmić wiele głów jednocześnie. Liczyło się to, jak ktoś będzie potrafił to zrobić. Było jasne, że serwis Gattiego to będzie obsługa pierwszej klasy - dodaje.
White Star Line zatrudniła go więc na dwóch luksusowych, bliźniaczo podobnych statkach: RMS Olympic, a zaraz później właśnie na RMS Titanic.
- Gatti miał za zadanie obsadzić cały personel lokalu à la carte: było to łącznie ponad 60 osób. Kucharzy, asystentów, kelnerów. Szefami tej kuchni Titanica zostali Francuzi, francuska kuchnia była po prostu modna w tamtym czasie, ale kelnerami byli tylko Włosi - mówi Bossi.
- Bo to Włochów bardzo doceniało się za dobre maniery i sposób, w jaki obsługiwali gości. Jak nikt inny umieli zadbać o komfort wybrednych arystokratów - wyjaśnia historyk. Gatti wybrał najlepszych z najlepszych, tych, których znał, i do których miał zaufanie, bo pracowali wcześniej w jego londyńskich restauracjach.
Wypłata nie zwalała z nóg. - To nie była jakoś szczególnie dobrze płatna praca. Za podróż dostawali równowartość trzech ówczesnych funtów, co w przeliczeniu na dzisiejsze czasy dawało około 340 euro - precyzuje Bossi. Kelnerzy jednak dobrze wiedzieli, że mogą liczyć przynajmniej na drugie tyle z napiwków.
34 tony mięsa, 36 tysięcy sztuk pomarańczy, 8 tysięcy cygar
Drugim kluczowym zadaniem, jakie powierzono Gattiemu, było sporządzenie listy zakupów spożywczych. Nie zapomniał przy tym o przysmakach z jego rodzinnych stron. - Sprowadził z Włoch najlepsze prosciutto, spaghetti, gorgonzolę, oliwę z oliwek - wylicza Claudio Bossi.
Ze spisu ładunku Titanica (Cargo Manifest), do którego dotarł Bossi, a którego oryginał leży w The National Archives w Londynie, wynika, że na pokładzie płynęło też 30 kręgów oryginalnego Parmigiano Reggiano.
Warto podkreślić, że Gatti zajmował się "tylko" ekskluzywną kuchnią restauracji à la carte, która była dodatkowo płatna i czynna w godzinach 8:00-23:00. Oprócz tego na statku działały jeszcze jadalnie karmiące gości w cenie biletu - oferujące dania niemal tak samo wykwintne, ale podawane w hurtowych ilościach i zawsze o tej samej porze dnia.
Zapasy w spiżarniach statku robią wrażenie: 34 tony świeżego mięsa wołowego i wieprzowego, prawie pięć ton świeżych ryb, ponad trzy tony bekonu i szynki, 40 tysięcy sztuk świeżych jajek, 40 ton ziemniaków, tona kiełbas, po półtorej tony pomidorów i cebuli.
Do tego 36 tysięcy sztuk pomarańczy, 16 tysięcy sztuk cytryn, pół tony marmolady, 2700 kilogramów masła, 15 tysięcy butelek piwa, tysiąc butelek wina (prawie wszystkie francuskie) i 8 tysięcy cygar.
A do serwisu: 57,6 tysiąca głębokich i płytkich talerzy, 29 tysięcy szklanek i kieliszków oraz 22 tysiące par sztućców. Naczynia, które lądowały na stołach, oczywiście różniły się w zależności od klasy pasażerów: ci najbogatsi jadali na talerzach dekorowanych 22-karatowym złotem.
Zapasy jedzenia leżały pogrupowane w kilkunastu magazynach (osobne pomieszczenie dla mięsa, osobne dla masła i mleka, była też nawet oddzielna chłodnia na lody) prawie na samym dnie statku, na pokładzie F (pokłady były oznaczone alfabetycznie, A znajdował się na samej górze), gdzie znajdowała się również kuchnia dla pasażerów trzeciej klasy. Przy przygotowywaniu posiłków dla pasażerów pierwszej i drugiej klasy produkty wjeżdżały windami na pokład D do drugiej, imponująco wielkiej kuchni. - Mieściły się tam dwa ogromne piece na 19 palników, cztery grille, dwa rożna, piece parowe, a także maszyny do cięcia, krojenia, ciosania produktów i do kruszenia lodu - wylicza Claudio Bossi. Cukiernicy mieli wydzieloną przestrzeń do przygotowywania deserów, a piekarze - piekarnie, z których codziennie rozchodziły się zapachy świeżych bułek, babeczek i rogalików.
Przy tak ogromnej liczbie pasażerów nie było miejsca na błędy. Każdy metr przestrzeni musiał być wykorzystany tak, żeby wszystko działało jak w zegarku, a goście poszczególnych klas mogli jadać posiłki równocześnie, o wyznaczonych porach: śniadanie o 8.30, lunch o 13.00 i obiad o 18.00 . Z kuchni Titanica wychodziło dziennie ponad 6 tysięcy dań.
Wszyscy czekali na tę chwilę
"W dzień zatonięcia statku nasze stoły prezentowały się jak z obrazka. Ogromne kiście winogron, które wieńczyły stosy owoców w koszach, były zachwycające. Menu było tak kuszące i zróżnicowane… siedziałam przy stole od zupy, aż do końcowych orzeszków" - wspominała Kate Buss, pasażerka drugiej klasy.
"Doskonale pamiętam nasz ostatni posiłek na Titanicu. Na stole przed nami stał wazon pełny narcyzów, tak świeżych, jakby ktoś przed chwilą je dla nas zerwał. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi, a ludzie przy stolikach wokół obstawiali, w jakim czasie uda się nam dopłynąć do celu" - relacjonowała Lady Duff-Gordon, ówczesna projektantka mody z Wielkiej Brytanii, która podróżowała w przedziałach pierwszej klasy.
Goście zachwycali się obiadami, bo naprawdę było czym. Na statku nie brakowało miejsc rozrywki, takich jak kort do squasha, basen, tureckie łaźnie czy siłownia z rowerem stacjonarnym, elektrycznym wielbłądem i koniem (maszyny imitowały ruch zwierząt, można było na nich "jeździć"), ale to godzina obiadu była tym wyczekiwanym momentem dnia.
"Obiad dawał kobietom możliwość ubrania się w ich najmodniejsze paryskie suknie, przystrojenia w najpiękniejszą biżuterię, to były wyśmienite spotkania, podczas których było czuć ogólną radość" - opisywał Elmer Taylor, pasażer pierwszej klasy.
Któż nie pamięta Jacka - Leonarda DiCaprio w filmie Jamesa Camerona, który czeka u podnóża drewnianych schodów na ukochaną Rose - Kate Winslet? I zachwytu w jego oczach, kiedy ta schodzi do niego w lśniącej sukience? Słynna klatka schodowa Titanica istniała naprawdę i prowadziła właśnie w kierunku jadalni. Ciągnęła się przez cztery pokłady, a jej stopnie były wyłożone kremowym linoleum, które w tamtych czasach było towarem luksusowym.
Ostrygi czy zupa ryżowa? Zależy dla kogo
Menu zmieniało się każdego dnia i było rozdawane pasażerom wszystkich trzech klas w formie niewielkiej kartki z logiem White Star Line i datą w górnym, prawym rogu. Każdy posiłek był drukowany na oddzielnej stronie z wyjątkiem menu proponowanych pasażerom trzeciej klasy, bo w ich przypadku potrawy podawane przez cały dzień mieściły się na jednej kartce. Ostatni posiłek dla najmniej zamożnych był wydawany w połowie dnia, wieczorem mogli zjeść tylko kleik, ser i krakersy, podczas gdy pasażerowie pierwszej i drugiej klasy po południu jadali lunche, a bliżej wieczoru - obiadokolacje.
Do dziś zachowało się kilka takich kartek, które osiągają niebotyczne ceny na aukcjach kolekcjonerskich. Menu z 14 kwietnia 1912 roku z rozpiską lunchu dla pierwszej klasy zostało w 2015 roku sprzedane za 88 tysięcy dolarów.
Pojedyncze egzemplarze, jakie ocalały tamtej tragicznej nocy, pasażerowie znajdowali najczęściej pomięte w kieszeniach marynarek i torebkach. Dzięki nim wiadomo dokładnie, jak wyglądał ostatni obiad na transatlantyku. Różnorodność dań zachwyca:
Na ścianach złoto, na suficie kryształy, na talerzach przepiórki z Egiptu
Oprócz jadalni, które i tak były w stanie tymi daniami w pełni zadowolić najbardziej wymagające podniebienia, przez 15 godzin dziennie działała też restauracja Luigiego Gattiego. Miała ograniczoną liczbę miejsc (tylko 137 foteli obitych pluszem) i jest opisywana jako jedno z najbardziej luksusowych miejsc na całym statku. Na pozłacanych ścianach wisiały kryształowe kinkiety. Całe wnętrze udekorowano w stylu Ludwika XVI, a większość stolików była przygotowana na dwie osoby, co sprzyjało wybieraniu tego miejsca na romantyczne kolacje. - To było również miejsce, gdzie można było zamówić menu na specjalne okazje takie jak urodziny - opowiada Claudio Bossi.
Restauracja miała też miejsce dla orkiestry i osobną recepcję, gdzie przed kolacją goście raczyli się koktajlami.
"Truskawki na śniadanie, w kwietniu! Na środku oceanu. Wszystko tu jest tak niesamowite. Można poczuć się jak w Ritz [restauracji londyńskiego, pięciogwiazdkowego hotelu Ritz - red.]" - opisywała jeszcze podczas rejsu Lady Duff-Gordon.
Mahala Douglas, Amerykanka, starała się oddać ducha tamtejszych przyjęć. "Stoliki wyglądały kwitnąco, z różowymi różami i białymi stokrotkami. Kobiety występowały w pięknych, połyskujących sukniach z satyny i jedwabiu, towarzyszyli im zadbani, starannie uczesani mężczyźni, a wszystkiemu przygrywała orkiestra, wykonująca utwory Pucciniego i Czajkowskiego. Jedzenie było wykwintne: kawior, homary, przepiórki z Egiptu, jaja siewek, cieplarniane winogrona i świeże brzoskwinie" - wyliczała. Naprawdę ciężko było to przebić.
Obie panie przeżyły katastrofę i obie były pasażerkami pierwszej klasy. Tylko tacy goście mogli korzystać z usług à la carte.
"Kobiety i dzieci przodem!"
Komfort podróży pasażerów drugiej i trzeciej klasy znacząco się różnił. Choć żadna z klas nie mogła narzekać na kuchnię, to widać było różnice w standardzie ich kajut i wspólnych pomieszczeń. Ci z trzeciej klasy nie mieli nawet prawa poruszać się po tych samych przestrzeniach, co bogacze z pierwszej klasy, a ich meble nie były tapicerowane, bo z góry zakładano, że będą mieć wszy. - Nie mogli mieć bezpośredniego kontaktu z nikim spoza własnej grupy. Nawet nie do końca chodziło o klasy społeczeństwa, a o prawa portu, do którego płynęli. To Amerykanie ustalali zasady tej podróży. Przy wyjściu na ląd pasażerowie trzeciej klasy musieliby przechodzić kwarantannę, ci z drugiej odbyć dłuższą kontrolę lekarską w porcie, a tylko pasażerowie pierwszej mogliby po prostu zejść i kierować się do domu czy hotelu - wyjaśnia Claudio Bossi.
Ten scenariusz i tak się nie sprawdził. W nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku, około godziny 1, na pokładzie panował już kompletny chaos, choć faktem jest, że z trzech grup to wśród tych najbogatszych było najwięcej ocalałych: katastrofę przeżyło około 200 z 324 osób. Z prostej przyczyny - mieli nieformalne pierwszeństwo wejścia do szalup ratunkowych.
Załoga wiedziała, że nie dla wszystkich znajdzie się w nich miejsce. Łodzi było za mało. Statek miał być niezatapialny, więc wyruszył z Anglii z symboliczną liczbą 20 szalup, które mogły pomieścić zaledwie 1100 osób (połowa załogi).
- Kiedy tamtej nocy rozległa się słynna komenda: "Kobiety i dzieci przodem!", grupa pracowników Luigiego Gattiego była daleko poza zasięgiem łodzi ratunkowych. Poza tym mieli prawo ratować się dopiero po tym, jak statek opuszczą wszyscy pasażerowie, a następnie pracownicy White Star Line - przypomina Claudio Bossi. O bezpiecznej ewakuacji mogli tylko pomarzyć. A jednak trojgu z nich się udało.
Szef nie skoczył, nie dał rady
_21 maja 1912 roku, śledztwo brytyjskiego komisarza ds. wraków. Przesłuchanie Paula Maugé_
(…)
- Co się stało z resztą osób zatrudnionych w restauracji, zostali pod pokładem, czy poszli za panem?
- Wróciłem po swojego szefa i powiedziałem mu: "Grozi nam niebezpieczeństwo, musimy uciekać!". Kompletnie stracił rozum, jakby oszalał. (…) Poszliśmy w kierunku pokładu dla trzeciej, a później dla drugiej klasy.
- Pozostali kucharze nie mogli iść z panem?
- Nie, nie mogli wejść na tę część statku. (wskazuje na model)
- Dlaczego?
- Bo na drodze stali stewardzi, którzy nie pozwalali im przejść.
- (…) Dlaczego w takim razie pana przepuścili?
- Przepuścili mnie i mojego szefa, bo byłem ubrany jak inni pasażerowie, nie miałem stroju roboczego. Myślę, że dlatego mnie przepuścili. (…) Reszta została na pokładzie dla trzeciej klasy, gdzie nie było żadnych łodzi ratunkowych. (…) Czekałem na nich przez około pół godziny, ale nie dostali się na pokład dla drugiej klasy, zostali na tym dla trzeciej klasy. Tam zginęli. (…) Około 20 kucharzy i 40 kelnerów.
(…)
- Pan ostatecznie wszedł do łodzi?
- Do jednej z ostatnich czterech łodzi, nie wszedłem, a wskoczyłem do niej, kiedy opuszczano ją do wody. Tak samo próbowało do niej skoczyć około 6, 10 osób.
- Wskoczył pan do łodzi i dzięki temu ostatecznie się uratował?
- Tak, ale próbowałem jeszcze wielokrotnie namówić do skoku mojego szefa. Powtarzałem mu kilka razy: Skacz! Skacz! Ale szef był, jakby to powiedzieć, za wielki. Za gruby. Nie skoczył.
Paul Maugé był jedynym mężczyzną z grupy 69 pracowników restauratora Luigiego Gattiego, któremu udało się przeżyć katastrofę. Oprócz niego ocalały też dwie młode kasjerki (jedyne kobiety wśród jego personelu): Mabel Martin i Ruth Bowker. Nie wiadomo, jak udało im się dostać do łodzi ratunkowych, najpewniej przepuszczono je, bo były kobietami.
Nie przeżył ani Gatti, ani szef kuchni Pierre Rousseau, choć był tak blisko. Nie przeżył też 20-letni Alfonso Perotti, który przed podróżą wysłał kartkę do mamy i braci, zapewniając ich, że wróci za około miesiąc.
"Kucharze Titanica utonęli jak szczury" - grzmiał nagłówek brytyjskiego dziennika dzień po zeznaniach Paula Maugé.
Czapki, naczynia i wyjątkowy przepis
Wśród kilkuset pamiątek, jakie udało się odzyskać z dna oceanu po zatonięciu Titanica, jest sporo tych związanych z kuchnią i niezapomnianymi daniami pierwszej klasy: kartki z menu, garnki, patelnie, wazy, dzbanki, talerze, sztućce. Udało się też wyłowić czapkę kucharską 36-letniego piekarza Williama Heine’a, a przy ciele 28-letniego Emilia Poggiego znaleziono korkociąg, w którym nadal tkwił korek od wina.
30-letni Emilio Portaluppi, który przeżył katastrofę mimo długiego dryfowania w lodowatej wodzie, wspominał pod koniec życia, że udało mu się zabrać ze statku cenną pamiątkę: "Tamtej nocy straciłem wszystko, co miałem przy sobie, pieniądze, ubrania, książeczkę pracy… ale udało mi się uratować jedną rzecz: przepis!". Podobno na kilka godzin przed tym, jak Titanic uderzył w górę lodową, udało mu się wyprosić u jednego z pracowników Luigiego Gattiego przepis na spaghetti z owocami morza.
Identyczne pokłady, kajuty, jadalnie. Komu bilet?
W 2012 roku miliarder z Australii Clive Palmer ogłosił, że zbuduje replikę RMS Titanic. Statek ma być własnością linii Blue Star Line. "Odtworzymy autentyczne przeżycia z Titanica. Zaprosimy pasażerów na statek o identycznych wnętrzach i układzie kabin, jakie posiadał oryginalny wycieczkowiec. Wdrożymy wszystkie najnowsze procedury, żeby zapewnić bezpieczeństwo i luksus wypoczynku na najwyższym poziomie" - zapowiedział.
Według jego pierwotnych planów, statek miałby jeszcze w 2022 roku wyruszyć z Chin, gdzie podobno powstaje, do Dubaju, a w kolejnych miesiącach rozpocząć rejsy na trasie Anglia - Nowy Jork. Na razie jednak nie wiadomo, czy Palmer realizuje plan budowy Titanica II. Od 2020 roku nie informował o żadnych postępach w tej sprawie.
Korzystałam z dokumentacji Claudio Bossiego zebranej m.in. na stronie titanicdiclaudiobossi.com oraz z książki "The Last Night on the Titanic" Veroniki Hinke.
Autorka/Autor: Wanda Woźniak
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Titanic Belfast/"Titanic the Exhibition",public domain