|

Oto prawdziwa seksualizacja. Jeszcze nie mają dzieci, a już rozmyślają, że "córka będzie się puszczała"

Czy dzieci mogą przebywać na plaży nago?
Czy dzieci mogą przebywać na plaży nago?
Źródło: Shutterstock
"Jestem cukiereczkiem". "Chłopaki się za mną oglądają". "Dziewczyny piszczą na mój widok". To wbrew pozorom nie antologia najmniej udanych opisów z Tindera, tylko hasła drukowane na dziecięcych ubrankach. A zarazem szybki i skuteczny sposób, by upewnić się, że nasz maluch będzie seksualizowany od najmłodszych lat. 
Artykuł dostępny w subskrypcji

Troskliwy opiekun jest gotów bronić swojego dziecka przed seksualizacją na wszystkich frontach: podpisze petycję w sprawie zakazu używania słowa "pochwa" podczas lekcji biologii, oprotestuje wizytę drag queen czytającą bajki w miejskiej bibliotece, wreszcie oburzy się, że jedna z postaci w bajce mówi o swojej miesiączce (fakt, że w tej samej bajce dziewczynka zamienia się w czerwoną pandę nie budzi obiekcji troszczącego się o "realizm" dorosłego widza). To w większości przykłady z USA - jeśli jednak wiemy cokolwiek o napędzających społeczeństwa lękach i uprzedzeniach, to właśnie to, że lubią podróżować. Te postawy "troskliwych opiekunów" również powoli docierają też na nasze podwórko.

Troskliwy opiekun prawdopodobnie spanikuje, kiedy jego przedszkolak zapyta: co to seks?

Za edukację seksualną do więzienia? Kaczyński mówi o "celowej demoralizacji"
Za edukację seksualną do więzienia? Kaczyński mówi o "celowej demoralizacji"
Źródło: Fakty TVN

Wygląd znaczy seks

Troskliwy opiekun zapytany, czy seksualizuje swoje dziecko, żywo zaprzeczy. W końcu wie, że mowa o czymś odrażającym. A następnie kupi pięciolatce koszulkę z napisem "jestem superlaska", wcale nie czując, że wprowadza do świata dziecka kontekst seksualny. Że seksualizuje.

- To uruchomienie skojarzeń związanych ze sferą seksualną, w tym przypadku w domenie zupełnie neutralnej. Kultura masowa często seksualizuje dzieci, ubierając je w atrybuty przynależne dorosłym, na przykład dziewczynki startujące w konkursach piękności są malowane i ubierane jak dorosłe kobiety, co wpisuje je w nurt erotyczny, który zarezerwowany powinien być dla dorosłych - tłumaczy dr Małgorzata Majewska, językoznawczyni.

Jednak ten problem nie jest zarezerwowany dla kultury masowej i miniaturowych miss. Jest bardziej popularny, niż chcielibyśmy przyznać.

- Niepokojące są dla mnie, jako osoby zajmującej się językiem w psychologii, określenia seksualizujące dzieci wypowiadane przez samych rodziców czy bliskich, typu "ale jesteś sexy", "ale z ciebie laska/przystojniak". Tymczasem "bycie sexy" czy "bycie laską/przystojniakiem" oznacza bycie atrakcyjną seksualnie dla płci przeciwnej, a więc element wizerunku absolutnie zarezerwowany dla dorosłych. Co więcej, tego typu określenia uruchamiają uprzedmiotowione podejście do ciała i cielesności, "ciało" jako przedmiot budzący pożądanie - wyjaśnia Majewska.

O współżyciu mówimy zazwyczaj z pewnym zawstydzeniem, a jednocześnie seks wkrada się do naszej codzienności pod wieloma postaciami. Bo, jak przekonuje seksuolożka Patrycja Wonatowska, trudno nam myśleć o atrakcyjności naszych ciał bez umieszczania ich w kontekście seksualnym.

- Nasze ciała nie są "nasze", nie służą nam po to, żeby się przemieszczać, żeby być. Dorastamy w konwencji, że ciało to obiekt seksualny i nic innego się z nim nie wiąże - tłumaczy rozmówczyni tvn24.pl.

Cierpią na tym dorośli, na przykład poprzez nierealistyczne standardy piękna, które wyznaczają im media, cierpią też dzieci. Tak bardzo przywykliśmy do traktowania naszych ciał jako obiektów seksualnych, że mimowolnie przenosimy ten schemat na najmłodszych. Za pomocą żartów, za pomocą "zabawnych" ubranek z hasłami koncentrującymi się na urodzie lub powodzeniu wśród adoratorów.

- Seksualizacja i stawianie wyglądu na pierwszym miejscu są połączone. Jeśli komuś mówię: "jesteś ładny/ładna", to siłą rzeczy mówię: "masz podkreślać wygląd". A po co masz to robić? Żeby ludzie byli tobą zainteresowani. A będą zainteresowani tobą wtedy, kiedy na przykład pokażesz nogi i odsłonisz biust - tłumaczy Wonatowska. I dodaje:

- Tak też pokazujemy, co sprawi, że będziesz fajny lub fajna. Wygląd. Jeśli mówimy tylko: "jaka jesteś ładna/ładny", to dajemy informację "jesteś ładna, więc jesteś super". Czy dajemy tym ludziom sygnał, że mogą osiągnąć wiele na przykład w dziedzinie fizyki, matematyki czy medycyny? No nie. To jest właśnie seksualizacja.

Powiedz no cioci, masz tam kogo?

"Zabawne" ubranka dla dzieci z reguły nie grzeszą oryginalnością. Hasła na nich nadrukowane skupiają się na zaledwie kilku tematach: że niemowlę defekuje ("To nie ja, wąchaj dalej!", "Trwa ładowanie pieluchy"), że jest głodne ("Ja nie płaczę, ja zamawiam obiad"), że jest podobne do krewnych ("Uroda po mamie, rozum po tacie"), wreszcie – że wygrywa w wyścigu atrakcyjności fizycznej.

Repertuar twórców dziecięcych ubranek jest ograniczony, bo jedzenie, wydalanie, płacz i zabawa to główne aktywności malutkiego dziecka. I chociaż pozostałe żarty mogą bawić lub nie, to zdaniem seksuolożki w tych ostatnich, dotyczących wyglądu, czai się niebezpieczeństwo. Jak brzmią budzące wątpliwość napisy i co ma na ich temat do powiedzenia językoznawczyni?

"Śmieszne" ubranka nie są śmieszne, kiedy seksualizują dzieci
"Śmieszne" ubranka nie są śmieszne, kiedy seksualizują dzieci
Źródło: tvn24.pl

Pierwszy napis: "Rozrabianie mam po tacie, urodę po mamie, duże oczy po babci, a laskę po dziadku". - Problem z tym ubrankiem polega na tak zwanej "podwójności semantycznej" - tłumaczy Majewska. - Mamy słowo "laska", które należy do domeny starości, ale mamy też "laskę" jako określenie atrakcyjnej kobiety. To niewłaściwe, bo uruchamia inny kontekst niż rodzinny.

W przypadku tego konkretnego wyrażenia można mówić nawet o potrójności semantycznej - "laska" jest też potocznym określeniem penisa.

Kolejne hasełka: "Chłopaki się za mną oglądają, ale przy tacie szans nie mają", "Przykro mi, chłopcy, tatuś jest moją walentynką". - Czyli tata ma taki sam status jak inni chłopcy. Skoro może być moim chłopakiem, to przestaje być tatą. Pomieszanie porządków i kategorii. Tata to tata. A chłopaki i całe randkowanie to inny porządek dla dziewczynki. "Księżniczka tatusia" - to zaburzenie porządku, to mówienie "ty jesteś moją kobietką". Nie. Kobietą dla taty ma być mama, wtedy dopiero dziecko czuje się bezpiecznie - podkreśla językoznawczyni.

Hasła o "randkowaniu" i szeroko pojętym powodzeniu u płci przeciwnej (zawsze przeciwnej, w zapytaniu małego Jasia, czy ma już chłopaka, "obrońca dzieci przed seksualizacją" szybko wytropi niestosowność) też niosą ze sobą kontekst seksualny. Bo chociaż osoby aseksualne istnieją i tworzą nie mniej udane związki niż alloseksualni, to można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że pytanie zadawane przez ciekawskiego dorosłego nie składa się z części wypowiedzianej i części przemilczanej, na przykład:

- Mały Jasiu, załóżmy na chwilę, że jesteś w spektrum aseksualności i powiedz cioci: masz tam jakąś dziewczynę?

Seksualizacja dzieci wkrada się do naszego języka
Seksualizacja dzieci wkrada się do naszego języka
Źródło: tvn24.pl

Czy dziecko w wieku przedszkolnym lub podstawówkowym poświęciłoby minutę na rozważania o związkach, gdyby nie krewni czujnie pytający o "adoratorów"? Mogliby przecież pytać, czy mały Jaś się z kimś przyjaźni, czy lubi swoją klasę, z kim siedzi w ławce - ale te relacje nie niosą ze sobą takiego znaczenia jak "posiadanie dziewczyny".

Seksualizacja dzieci - a zwłaszcza dziewczynek - nierzadko idzie w parze z tak zwanym różowym podatkiem. To termin opisujący dyskryminację kobiet poprzez sztuczne podnoszenie cen produktów dla nich przeznaczonych przy jednoczesnym pogorszeniu jakości. Jedna z użytkowniczek TikToka nagrała film, w którym opisuje poszukiwania bielizny dla syna i córki. Okazało się, że majtki znalezione w dziale chłopięcym były po prostu białe i wykonane z dobrej jakości bawełny, z porządnymi szwami, a te oferowane na dziale dziewczęcym zostały wykończone różową koronką, były węższe w pasie i miały wycięcia, które do złudzenia upodabniały je do klasycznej bielizny damskiej. Jakość materiału i wykończenia były znacznie gorsze, a jednak oba komplety kosztowały tyle samo.

- Przecież majtki dobrze zasłaniające tył są nawet ważniejsze dla dziewczynek, bo chłopcy rzadko noszą spódniczki - zauważa tiktokerka. I dodaje: - Nie ma powodu, by dziewczęce metki były słabe, drapiące, niewygodne, ciasne i drogie. Nie muszę chyba mówić, że kupiłam córce te chłopięce, pasują świetnie.

Tiktokerka zwraca uwagę na różnicę w bieliźnie dla dziewczynek i dla chłopców
Tiktokerka zwraca uwagę na różnicę w bieliźnie dla dziewczynek i dla chłopców
Źródło: TikTok / Kirstie - Parenting for equality

Syn w więzieniu, córka w burdelu

Fani śmiesznych napisów na dziecięcych ubrankach przekonują, że to nieszkodliwe żarty. To przecież tylko kawałek materiału.

- To tak nie działa. Ironia polega na tym, że najpierw budowana jest w języku jakaś opowieść, w tym przypadku mówiąca, że dziecko jest obiektem seksualnym, a następnie umawiamy się między sobą, że to nie jest prawda. Ale najpierw w dosłownym sensie pojawiło się w żarcie słownym dziecko jako przedmiot pożądania - wyjaśnia Majewska.

Seksualizacja dzieci nie kończy się jednak na koszulkach i body. Przebija też w naszych rozmowach. Na przykład w internetowych dyskusjach o tym, dlaczego lepiej mieć syna. Pozornie niewinna preferencja jest argumentowana w porażający sposób.

Natalia: "bo jak twój syn ru**a to jest zaj****cie, a jak ci ru***ją córkę to nie za fajnie".

Kamil: "Lepiej wyciągać syna z więzienia niż córkę z burdelu".

Adam: "Wolałbym mieć syna, bo jakoś dziwnie bym się czuł ze świadomością, że ktoś będzie dymał moje dziecko".

Mateusz: "nazwisko, często chłopy są normalniejsze, laski mogą się puszczać. no i tak dalej".

W tych komentarzach uderza nie tylko przedmiotowe traktowanie kobiet. Z dyskusji wynika, że komentujący piszą o HIPOTETYCZNYM potomstwie. Dziecku, które jeszcze nie przyszło na świat, a już jest obiektem debaty, jak i z kim będzie współżyło. I o ile w przypadku chłopców jest to czymś pożądanym, o tyle dziewczynki mogą najwyżej "się puszczać" i "być ru***ne" - rozumują uczestnicy dyskusji.

- Wynika to z tego, w jaki sposób postrzegany jest akt seksualny w polszczyźnie. W potocznych określeniach bardzo rzadko używane są frazeologizmy, które pokazują partnerów aktu seksualnego jako równoprawnych. Zobaczmy, że określenia typu "wy****ać" czy "zaliczyć" sytuują kobietę jako przedmiot, a nie podmiot działań seksualnych. Stąd prosta obserwacja, że duża liczba partnerek seksualnych winduje status mężczyzny w wielu środowiskach, zaś obniża status kobiety. Bo ona, mając dużą liczbę partnerów, jest tą zaliczoną czy wy****aną - tłumaczy Majewska.

W polszczyźnie nic nie stoi na przeszkodzie, by mówić o "zaliczeniu" mężczyzny przez kobietę lub osobę niebinarną. Microsoft Word takiej frazy nie podkreśli, znany językoznawca przypuszczalnie nas nie skarci (za wulgarność - być może, jak to było w przypadku Strajku Kobiet i okrzyku "Wypierdalać", na którego temat opinią jeden z naukowców chętnie dzielił się w mediach). A jednak w języku przesiąkniętym patriarchalnymi wzorcami stwierdzenie, że "zaliczyłam pewnego mężczyznę" nie jest tylko stwierdzeniem faktu - jest kieszonkowym manifestem popfeministycznym.

W języku polskim widać to, co francuski filozof Michael Foucault nazwał biowładzą, czyli między innymi próbę wtłoczenia czynności seksualnych, razem ze wszystkimi cechami biologicznymi naszego gatunku, w kategorie "dobre/zdrowe" i "złe/niezdrowe". Zdaniem autora "Historii seksualności" biowładza ma być "niezbędnym elementem rozwoju kapitalizmu, (który) mógł przetrwać jedynie za cenę kontrolowanego wtłoczenia ciał w aparat wytwórczy i dostosowania zjawisk populacyjnych do procesów ekonomicznych". Można więc stwierdzić, że biowładza jest równie pożyteczna dla jednostki, jak kapitalizm. I równie żmudne jest wyrastanie z niej.

W mediach społecznościowych został opublikowany film - niemowlę w łóżeczku opiera się na rączkach i kolanach i miarowo kołysze w przód i w tył. Zmartwieni rodzice pytali, czy z ich dzieckiem coś jest nie tak. Internauci prześcigali się w żartach.

Angela: "To dziewczynka czy chłopiec? Jeśli chłopiec, to znasz odpowiedź".

Noriel: "Wygląda na to, że dziecko dostało kilka wskazówek od taty".

Dipta: "Był podrywaczem w poprzednim życiu!".

Jaz: "Przyszła żona będzie zachwycona takim energicznym mężczyzną!"

Kenyatta: "Obserwował mamusię i tatusia w akcji".

Wiedza, że film ukazuje zwykły mechanizm samoukojenia lub przygotowanie do raczkowania, wymaga pewnego obycia z tematem dziecięcej psychologii i fizjologii. Żadnej wiedzy i wysiłku nie wymagało natomiast powstrzymanie się od komentowania tego nagrania w sposób seksualizujący dziecko.

Ptaszki i pszczółki nie wystarczą

Nasze słownictwo dotyczące seksu i intymnych części ciała ogranicza się do pojęć brzmiących medycznie, wulgarnie lub infantylnie. Żadne z powyższych nie sprzyja swobodnemu tłumaczeniu dziecku tego aspektu życia.

- W polskim społeczeństwie mamy duży problem z rozmawianiem o własnej seksualności podmiotowo. Właściwie polszczyzna nie wypracowała sobie języka, który inaczej niż infantylizując (pisiulka, siusiaczek), fizjologizując (pochwa, wagina, penis) czy wulgaryzując, mówi o naszym życiu intymnym. A ponieważ nie ma tego w języku, więc nie ma zbudowanej bezpiecznej przestrzeni społecznej na rozmowę o tym. Jeśli dziecko nie słyszy takiego bezpiecznego języka, to samo nie wie, jak o tym "czymś" mówić. Innymi słowy, jak nie mamy na coś słów, to tak jakby to coś nie istniało - tłumaczy Majewska.

Zdaniem językoznawczyni ten stan rzeczy może przekładać się na poważny dyskomfort młodych ludzi, którzy dorastają w przekonaniu, że ich odczucia są obsceniczne i wymagają ukrywania. A stąd prosta droga do kłopotów w sferze seksualnej.

- Brak języka i umiejętności rozmowy o czymś tak ważnym i intymnym może skutkować tym, że dziecko unieważni te potrzeby, odetnie się od nich, albo - jeśli rodzina postrzega seksualność jako coś grzesznego czy zagrażającego - będzie odczuwało lęk wraz z pojawiającym się napięciem płciowym. Tymczasem seksualność jest elementem tożsamości każdego człowieka, a umiejętność rozmowy o niej uruchamia poczucie sprawczości, co akurat w tym przypadku może oznaczać prawo do odmowy zachowań seksualnych. Ale żeby odmówić, warto wiedzieć, że czegoś nie chcemy i że mamy prawo tej wewnętrznej niezgody słuchać. A to możliwe jest wtedy, gdy jesteśmy oswojeni ze swoją cielesnością, a więc też seksualnością - mówi językoznawczyni.

Jak ocenia prof. Bogusław Skowronek z Katedry Lingwistyki Kulturowej i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, dla dzieci bardzo szkodliwe jest dorastanie w przestrzeni tabuizowanej, gdzie oficjalnie nic nie wiedzą o seksie, a informacje na ten temat czerpią z podwórka i z internetu. - Trudno jednak oswajać z tą sferą dzieci, jeśli sami wstydzimy się swojej nagości. Nasza kultura ma z nią poważny problemem, który nie ma nic wspólnego z seksualizacją i jej nadmiarem, wynika on raczej z piętna katolicyzmu. Język tylko to odzwierciedla - widać to było wyraźnie podczas dyskusji o gender, w której Kościół stał się stroną i zachowywał się tak, jakby, tracąc władzę nad duszami, usilnie starał się utrzymać ją nad ludzką cielesnością - mówił naukowiec w rozmowie z "Dwutygodnikiem" w 2014 roku.

Księża boją się, że gender będzie seksualizować dzieci
Księża boją się, że gender będzie seksualizować dzieci
Źródło: tvn24.pl

Ręka, czyli patyk

Nie ma idealnego momentu na pierwszą rozmowę z dzieckiem o cielesności. - Najfajniejsza jest edukacja, która nie jest w żaden sposób wymuszona. Sytuacja, w której młoda osoba wyjeżdża na kolonie z rówieśnikami i rówieśniczkami, "więc teraz porozmawiamy", to tworzenie niezbyt komfortowych dla obu stron warunków - zauważa Patrycja Wonatowska, seksuolożka.

O czym jeszcze warto pamiętać?

1. Nie wyprzedzać zdarzeń

Zdaniem ekspertki najlepiej zaczekać, aż dziecko samo poprosi o wytłumaczenie czegoś. Albo zapytać, co sądzi na jakiś temat. - Jeśli chcemy zacząć rozmowę, można to zrobić, kiedy coś się pojawi w radiu albo telewizji, można wtedy zapytać dziecko: "czy słyszałeś/słyszałaś o tym?". "Czy chcesz o tym porozmawiać?" - podpowiada seksuolożka.

2. Nie musisz być alfą i omegą

- Nawet jeśli rodzic czegoś nie wie, to może zaproponować: "słuchaj, nie potrafię dokładnie odpowiedzieć ci na to pytanie, ale chodź, poszukajmy razem". Nie wchodźmy w rolę autorytetu, zamiast tego mamy aktywnie uczestniczyć w rozwoju dziecka - mówi Wonatowska.

3. Nie rozmawiasz z dorosłym

W ocenie rozmówczyni portalu tvn24.pl rodzice często nadinterpretują pytania zadawane przez dziecko. - To jedna z najistotniejszych rzeczy: jeśli przychodzi dziecko i pyta, co to znaczy uprawiać seks, dorośli bardzo często patrzą na to przez pryzmat swoich własnych praktyk. A małe dziecko chce po prostu wiedzieć. Nie patrzy na to przez pryzmat emocji, doświadczeń. Czasami udzielenie jakiejś prostej odpowiedzi jest absolutnie wystarczające.

Seksuolożka tłumaczy to na przykładzie pytania "skąd się biorą dzieci?". - Nie musimy od razu dziecku tłumaczyć, jak to się dzieje, że dochodzi do zapłodnienia. Na pewnym etapie absolutnie wystarczające jest powiedzenie dziecku, że są nasionka, które się nazywają plemniki, jest jajeczko, które jest u mamy. Tu mówię binarnie, chociaż myślę, że też można spokojnie wprowadzać elementy niebinarności w rozwój małych ludzi. Mówienie o tym, że plemniki i jajeczko muszą się połączyć, czasami wystarczy dziecku. Kiedy za jakiś czas może przyjdzie i zapyta "a jak się te nasionka dostają do środka?", wystarczy powiedzieć, że jest to forma kontaktu seksualnego, który podejmują ludzie. I to wszystko - przekonuje seksuolożka.

4. Zawsze jest czas

Jedną z gorszych rzeczy, jakie można zrobić, gdy dziecko zadaje "trudne" pytania, jest odesłanie go z kwitkiem. - Zamykanie tematu to informacja, że rodzice nie udzielą ci żadnej odpowiedzi. Kiedy się czegoś przestraszysz albo coś wyda ci się dziwne, to nie pójdziesz do rodziców. Bo już masz informację od nich, że to jeszcze nie czas. Ale skąd będę wiedzieć, kiedy jest czas? To jasna informacja, że o takie rzeczy się nie pyta - tłumaczy nasza rozmówczyni.

5. Słowa, słowa, słowa

Wreszcie pora zaktualizować słownik. Oswoić się z prawidłowymi nazwami części ciała i pożegnać z wymijającym nazewnictwem z gatunku "tam na dole". - Jeśli wcześniej będziemy nazywać części ciała dokładnie takimi jak one są, to znosi to też obawę o to, jak mamy rozmawiać. Jeżeli dla mnie penis to penis i nie ma w tym nic zabawnego, to później rozmawianie o penisach, cipkach, pochwach, jakkolwiek byśmy to nazywali, będzie łatwiejsze - zapewnia Wonatowska. - Jeśli komuś jest niewygodnie, to można to zrobić przez różnorodność, mówiąc "medycznie nazywamy to tak i tak, ale są też ludzie używający innych nazw, jak choćby…". To informacja dla dziecka, że wiem, jak to się nazywa. I ręka będzie dla mnie ręką, ale jeśli przez jakiś czas mam ochotę nazywać ją patykiem, to nadal, jeśli ktoś zapyta, co mnie boli, to ja odpowiem: "patyk, czyli ręka". Bo wiem, jak te części ciała się nazywają. I tak samo jest z narządami intymnymi. Dziecko nie będzie mówiło "boli mnie tam", tylko będzie używało bardziej precyzyjnych nazw.

Seksuolożka podsumowuje:

- Bycie rodzicem to trochę zmierzenie się ze swoją własną seksualnością. W ten sposób dowiaduję się, na które pytania mogę swobodnie odpowiedzieć, a na które nie i dlaczego. To taka oddolna edukacja.

Nie każda plaża to Chałupy

Oswajanie dziecka z cielesnością to jednak nie tylko rozmowy. To także wszystko, co robimy w domu i poza nim. Dlatego Wonatowska sugeruje, że dobrym pomysłem jest nieukrywanie nagości, kiedy jesteśmy w domu. - Pokazywanie tego, jak bardzo ciała są różnorodne, jest moim zdaniem absolutnym kluczem do sukcesu. Pokazujemy, że są miejsca, w których ludzie są ubrani, są takie miejsca, w których ludzie są rozebrani. W domu warto nie zakrywać się od razu, gdy dziecko zobaczy nas na przykład, gdy się ubieramy. To są fajne rzeczy, dzięki którym wysyłamy sygnały, że tak, ciało jest dobre, bez względu na to, jak wygląda - tłumaczy seksuolożka. Jej zdaniem niezwykle ważne jest odseksualizowanie ciała.

- Chyba jeszcze sporo czasu musi upłynąć, zanim zmienimy podejście i mentalność. Ciało jest po prostu ciałem, bez względu na to, jaki ma kształt, jaki ma kolor. Nie trzeba na nie patrzeć z perspektywy tego, czy mam na kogoś ochotę albo czy ktoś będzie miał ochotę uprawiać seks ze mną - wskazuje Wonatowska.

Emocje budzą dyskusje o rozebranych do naga dzieciach na plażach. Ich rodzice przekonują, że w ten sposób dbają o wygodę dziecka i że dziecięce ciało na tyle różni się od dorosłego, że w pokazywaniu go nie ma niczego złego, a "nie każdy widzi wszędzie pedofila".

Przeciwnicy tej praktyki alarmują jednak, że przecież pedofile potrafią być mistrzami w ukrywaniu swoich intencji, a brak majtek na plaży jest niehigieniczny i zagraża zdrowiu dziecka. Wiele osób zwraca uwagę, że zwykła plaża nie jest miejscem przeznaczonym do przebywania nago i inni jej użytkownicy mogą nie chcieć takich widoków podczas wypoczynku, a dziecko może czuć się skrępowane.

"Sama pamiętam, jak miałam kilka lat i czułam się zażenowana, chodząc w samych majtkach nad wodą, w koszulce za gorąco, a stanika nie chcieli kupić, no bo biustu brak to czego się wstydzisz..." - wspomina jedna z uczestniczek internetowej dyskusji na ten temat.

"Dziecko to człowiek i jeżeli Ty, dorosła kobieta, nie biegasz nago po wsi, bo takie są normy społeczne, to niech dziecko też nie biega. Zresztą dziecko nauczone, że nagość jest czymś intymnym, czymś co pasuje tylko do pewnych sytuacji, jest np. trudniejszą ofiarą dla pedofila, bo już sama nagość będzie dla niego alarmująca" - tłumaczy inny internauta.

Anna Mucha i Małgorzata Terlikowska w programie Tak Jest
Anna Mucha i Małgorzata Terlikowska w programie Tak Jest
Źródło: TVN24 | tvn24

Jak twierdzi seksuolożka, nie ma jednej właściwej odpowiedzi na pytanie "ubierać czy nie ubierać?", bo sprawa ma wiele aspektów. - Jedna z argumentacji, z którą spotykam się w pracy, jest taka, że "inni mogą zobaczyć", "inni mogą zrobić zdjęcie". I ja nie mam na to wpływu, że ktoś może na przykład zamieścić w internecie zdjęcie mojego półnagiego lub nagiego dziecka. Z drugiej strony, jeśli nie będziemy edukować dzieci i społeczeństwa, to rzeczy absolutnie naturalne i normalne, takie jak nagość, wciąż będą uważane za dziwne - przekonuje Wonatowska.

Szkodliwym sygnałem może być też dla dziecka sytuacja, gdy jemu każe się chodzić bez ubrania, podczas gdy rodzice zasłaniają pewne części swojego ciała. Bycie nagą osobą w tłumie przynajmniej częściowo ubranych ludzi to przecież jeden z najpopularniejszych scenariuszy koszmarów, zaraz obok zaspania na maturę.

- Mamy stanowić jakiś wzór dla tych małych ludzi, a tymczasem ich ciała odsłaniamy, a swoje zakrywamy. W ten sposób wysyłamy komunikat: "ja mam prawo zarządzać twoim ciałem, nieważne, co ty o tym sądzisz". Tak naprawdę to jest lekcja o granicach i o tym, że dzieci też warto traktować podmiotowo, a nie przedmiotowo - zauważa ekspertka.

To opiekunowie zazwyczaj decydują, czy dziecko na plaży będzie ubrane, czy nie
To opiekunowie zazwyczaj decydują, czy dziecko na plaży będzie ubrane, czy nie
Źródło: Shutterstock

Argument zdrowotny natomiast nie przekonuje naszej rozmówczyni. - Higiena to jedno. Drugim zaś jest strach przed cielesnością, nagością. Możliwe otarcia wywołane przez piasek mogą się wydarzyć. Jednak czy nie jest to argument przeciwko zabawom na świeżym powietrzu? Rolą osób opiekuńczych, rodziców jest dbać o bezpieczeństwo, jednak wzmaganie strachu nie działa uspokajająco. Jest wręcz odwrotnie. Warto także nie zapominać, że dzieciństwo jest czasem eksploracji i odkrywania siebie i świata - zauważa seksuolożka.

Przed lekceważeniem piasku ostrzega pediatra Izabela Tarczoń. - Wiadomo, że kiedy jesteśmy na golasa, to piasek może w każdą dziurę wejść, podobnie jak czasem dostaje się na przykład do spojówek. Nie niesie to ze sobą jakiegoś szczególnie wielkiego ryzyka, ale może być przyczyną pewnych dolegliwości, takich jak otarcia naskórka z powodu mechanicznych uszkodzeń. Często widzę różne powikłania w okolicy odbytu i narządów rodnych dziewczynek. Trzeba po prostu zawsze pamiętać, żeby po wyjściu z plaży dokładnie dziecko umyć i nawilżyć skórę - radzi.

Z plaży do internetu

Nie trzeba wychodzić z domu, by niespodziewanie natknąć się na widok nagiego dziecka - nawet jeśli mieszkamy zupełnie sami. Niektóre blogerki i blogerzy parentingowi zamieszczają w internecie takie zdjęcia swoich dzieci. Często robią to też inne mamy, na przykład by uzyskać poradę na temat dziwnej wysypki na ciele niemowlęcia. Albo po prostu pochwalić się potomstwem.

Kiedy dorosły człowiek publikuje w sieci swoje zdjęcia, w ubraniu lub nago (te ostatnie w miejscach, gdzie jest to dozwolone, jak na przykład serwisy do tego przeznaczone), jest to wyłącznie jego sprawa. W końcu każdy z nas zarządza swoim ciałem z pełną dowolnością, chociaż w granicach prawa. W przypadku dzieci sytuacja jest inna, bo to opiekun podejmuje decyzję o udostępnieniu wizerunku podopiecznego. A przecież wielu z nas podniosłoby larum na wieść, że nasze intymne zdjęcia trafiły do internetu bez naszej zgody.

Dlatego publikowanie zdjęć rozebranych dzieci w mediach społecznościowych budzi niechęć wielu osób. Podkreślają one, że "w internecie nic nie ginie". Kiedy dziecko będzie starsze, jego rówieśnicy mogą dotrzeć do kompromitujących fotografii, które jego rodzice publikowali, gdy "model" miał trzy lata i właśnie mozolnie uczył się korzystania z toalety.

Długofalowym rozwiązaniem, które może zapobiec zawstydzeniu młodego człowieka takimi pamiątkami z dzieciństwa, jest… edukacja. Tłumaczenie dzieciom, że inni ludzie - niezależnie od ich wieku, płci i rozmiaru - nie mają obowiązku realizować naszych potrzeb estetycznych, a ciało jest tylko i aż ciałem. Przynajmniej dopóki nie ubierzemy go w koszulkę ze "śmiesznym" napisem.

Ograniczenie rozważań o córce w burdelu też może pomóc. 

Czytaj także: