Manipulacje, oczernianie i podważanie kompetencji. To codzienność, z którą muszą mierzyć się niektóre dzieci, często kilkuletnie, których rodzice po rozstaniu nie potrafią podzielić się opieką.
Czy walka o serca i umysły dzieci powoduje, że rodzice wyzbywają się wszelkich skrupułów i są gotowi na wszystko? I jaką ceną płaci za to dziecko?
Zaczyna się niewinnie, wręcz niezauważalnie. Od zmiany języka - z "nasze dziecko" na "moje dziecko", a stopniowo przechodzi w nieprzerwaną krytykę umiejętności rodzicielskich byłego już partnera.
A dziecko? Jego świat i poczucie bezpieczeństwa pęka, a jeden wspólny obraz kochanych rodziców dziecięca psychika dzieli na dwa: rodzica dobrego i tego złego.
Alienacja rodzicielska jest zjawiskiem wciąż badanym i chociaż nie ma żadnych statystyk mówiących o tym, jak wielu dzieci dotyka, to wiadomo, że skala problemu wciąż rośnie wraz ze zwiększającą się liczbą rozwodów i rozstań.
Agata Jarzyna, psycholog i mediatorka pracująca w Komitecie Ochrony Praw Dziecka od 18 lat, i Anna Szeremeti, prawniczka od ośmiu lat prowadząca konsultacje z prawa rodzinnego w Fundacji ITAKA - Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych, wysłuchały setek historii dzieci krzywdzonych w ten sposób, często nieświadomie, przez własnych rodziców. Katarzyna Skalska-Koziej zapytała je, co kieruje rodzicami stosującymi praktyki alienacyjne i jak tragiczny mają wpływ na dziecięcą psychikę.
Katarzyna Skalska-Koziej: Nie trzeba porwania rodzicielskiego ani odcięcia od kontaktów z drugim rodzicem, aby w trakcie rozstania wyrządzić dziecku potworną krzywdę. Gdzie zaczyna się alienacja?
Agata Jarzyna: Tego nie widać. To jest bardzo subtelne, wręcz wysublimowane. Wyodrębniłam cztery kategorie takich zachowań. Pierwsze pojawiają się już na poziomie języka. Rodzic mówi na przykład: "my z Jasiem", "my jesteśmy porzuceni", "my jesteśmy oszukani i gnębieni". Rodzic i dziecko to jedność. "My". Kolejne słowo to "moje". "Moje dziecko", "moja miłość". Nie "nasze", nie "mamy i taty", tylko "moje".
Później mamy cały katalog dewaluacji i podważania kompetencji drugiego rodzica i oczerniania. Jaki ten tata lub mama jest niekompetentny, niekompetentna, nie wie, jak lekcje się odrabia. Nie wie, jak ubrać dziecko, bo nie zakłada takich ubrań, jak potrzeba. Włącznie z drastycznymi ocenami, że jest pijakiem i oszustem. To są skrajne przypadki, ale jednak się zdarzają.
Następny poziom to markowanie współpracy i jej blokowanie. Rodzic mówi: "ja chcę współpracować, jestem gotów, zrobię wszystko dla dziecka", ale od razu dodaje: "to dziecko nie chce" - to kolejny etap. W hierarchii rodzinnej czynimy tego małego człowieka odpowiedzialnym za to, że ma teraz wybrać, czy kocha mamę, czy tatę. Bo mama i tata - w zależności, z kim dziecko jest na stałe - są jedynie pozornie, a nie faktycznie gotowi do współpracy, tylko to dziecko nie chce. Dla niego to jest dramat, żeby wybrać.
Trzeba pozwolić dziecku, żeby światy obojga rodziców były w jego głowie, żeby występowały w połączeniu.
Czy dziecko, często przecież małe, ledwie kilkuletnie, jest w stanie się bronić przed obronić przed takimi praktykami? Jeśli tak, to w jaki sposób?
Agata Jarzyna: Nie, ono nie jest w stanie się obronić. Wiąże się z tym rodzicem, z którym na co dzień przebywa. To jest jego obrona. Dziecko nie potrafi powiedzieć tego wprost, ale myśli tak: "kocham tatę czy mamę, ale nie mogę się z nim czy z nią spokojnie spotykać, bo jak będę wracać ze spotkań, to będę musiał wymyślać jakieś powody, dla których tam było źle albo więcej tam nie pojadę". To sytuacja nie do udźwignięcia. Dziecko będzie mówiło to, co rodzic chce usłyszeć, i spełniało jego oczekiwania: że nie lubi spędzać czasu z tym drugim i nie będzie tego robić. Będzie zaspakajało potrzeby rodzica, z którym jest na stałe i pokazywało, że go kocha. Samo odrzucenie drugiego rodzica to efekt uboczny dramatu, który rozgrywa się w głowie dziecka.
W jaki sposób zachowania alienacyjne rodziców wpływają na dziecko? Czy ta bezwzględna krzywda uzależniona jest od tego, jak długo dziecko było poddawane tym zachowaniom, czy raczej od tego, jakie metody stosowali rodzice?
Agata Jarzyna: Wciąż zbyt mało się o tym mówi, za mało mamy świadectw obecnych dorosłych, którzy jako dzieci podlegali alienacji, a to ważne, żeby one wybrzmiały. To osoby, które najczęściej muszą przejść długoterminową terapię, żeby sobie z tym poradzić. Czytałam list dorosłego mężczyzny do Family Separation Clinic, kliniki w Londynie, która zajmuje się problemem alienacji. Napisał, że kiedy przeczytał, o co chodzi z mechanizmem rozszczepienia, czym jest alienacja, to dopiero wtedy poczuł, że to nie on jest zły. Bo cały czas myślał, że w jego żyłach płynie zła krew, ponieważ zawsze żył z obrazem, że jego ojciec jest zły. Zawsze czuł się inny, nie wiedział, jaki jest.
To jedna z wielu konsekwencji. Dzieci, które doświadczają alienacji, mogą mieć zaburzenia na poziomie tożsamościowym, one nie wiedzą, kim są, bo muszą zaprzeczać swoim różnym naturalnym potrzebom.
Mówimy o wyobcowaniu od siebie. Osoby, które doświadczyły alienacji, mają problem z relacjami. Ich relacje są krótkotrwałe, pełne napięcia i emocji, bo trudno im utworzyć mechanizm przywiązania. To osoby, które mogą być wrogie, nieufne, mają w sobie dużo złości albo zupełnie odwrotnie: o wszystkich się troszczą i nie wiedzą, czego one same potrzebują. Trudno im się skupić na sobie. Często mają też objawy depresji.
U młodszych dzieci alienacja może skutkować po prostu złym zachowaniem, problemami w nauce, trudnością wejścia w relacje społeczne z innymi dziećmi. Objawy są bardzo podobne do tych, które występują u dzieci krzywdzonych, nie ma tu wyraźnych różnic.
Jak dzieci reagują na tę sytuację i radzą sobie z nią w zależności od wieku?
Agata Jarzyna: Im młodsze dzieci, tym więcej zagubienia, lęku i przywarcia do tego rodzica, z którym na co dzień jest. Im dziecko jest młodsze, tym bardziej tej sytuacji nie zrozumie, ponieważ jego myślenie jest konkretno-obrazowe. Dzieci w wieku wczesnoszkolnym muszą dostać konkretną informację o samym rozstaniu rodziców, o tym, jak teraz będzie wyglądać ich życie. Rodzice często zapominają, że dzieci trzeba do tego przygotować. W sytuacji rozdzielenia rodziców często brakuje informacji, że mama i tata wciąż to dziecko kochają, to w ogóle nie pada.
Jeśli dziecku się nie wyjaśni, co się dzieje, to fantazjuje na ten temat. Miałam takiego chłopca, który myślał, że tata jest w więzieniu. Oglądał seriale kryminalne i wydawało się mu, że tata jest w więzieniu, bo nie wiedział, co się z nim stało. Inny chłopiec myślał, że tata mieszka w śmietniku. Mówił, że nie wie, gdzie jest domek taty, więc chyba jest bezdomny.
Dzieci nadbudowują sobie różne historie, bo nie dostały ukojenia od dorosłych. Brakuje nie tylko informacji, w jaki sposób dziecko będzie się z mamą i tatą spotykać, ale i zwykłego bycia przy dziecku.
W sytuacji odcięcia kontaktu dziecko kompletnie nie wie, co się dzieje, zastanawia się, dlaczego tak jest, że ono tak kocha swojego rodzica, a jego nagle nie ma. To dramatyczna sytuacja do rozstrzygnięcia w dziecięcej głowie. Czasami może pojawiać się bunt i to wymierzony w tego rodzica, którego nie ma. Dziecko przejmuje kontrolę i mówi "nie będę się z tobą spotykać, bo ty jesteś zły" i dzieci potrafią być w tym bardzo stanowcze.
Czy dzieci poddane alienacji zawsze wymagają terapii? Czy może, jeśli te działania rodziców są na przykład krótkotrwałe, to problemy, o których pani mówi, po prostu mijają?
Agata Jarzyna: Im wcześniej następuje interwencja i szansa, że dziecko z jednej strony doświadczy pojednania z rodzicem, który w jego głowie był tym złym, a z drugiej - nie będzie musiało tracić energii na to, żeby zaspakajać potrzeby drugiego rodzica, tym lepiej.
Później, w dorosłości takiego dziecka, terapia też może wzmocnić. Dzięki niej może bardziej zrozumieć siebie.
Anna Szeremeti: Może się wydawać, że problem alienacji dotyka głównie mamy, taty i dziecka, ale nie tylko. Za nimi stoją całe rodziny. Czasem słyszę, że rodzic by odpuścił, ale jego rodzina sobie tego nie życzy. Podpowiada, że nie może tego odpuścić, nie może darować tej drugiej osobie i się pogodzić, bo za bardzo został skrzywdzony. Wtedy te osoby podążają za tym, mają poczucie wsparcia, że dobrze robią, ale i presję, że jeśliby się spróbowali pogodzić, to wtedy by przegrali. Te bliskie osoby są później świadkami w sprawach sądowych, wyraźnie opowiadają się po jednej ze stron.
Wiele par się rozstaje, wręcz coraz więcej. Problem kontaktów rodzicielskich zaczyna więc dotyczyć coraz większej liczby osób. Naszą rolą, tak oddolnie, jest poinformować, jak to powinno wyglądać, bo znamy już te historie tak okropnie zapętlone, które trwają latami. Np. jeśli sprawa jest międzynarodowa, to toczy się w sądzie za granicą i w sądzie w kraju. W jednym państwie porwanie rodzicielskie uznawane jest za przestępstwo, w innym nie, więc w jednym rusza procedura karna, w innym majątkowa, bo to też jest problem. I to trwa latami, bardzo trudno jest w tych sprawach się porozumieć. Chcemy ten efekt kuli śniegowej, to domino, zatrzymać jak najszybciej, dlatego wśród organizacji pozarządowych opracowaliśmy taki poradnik, broszurę "Standardy rozstania". Jego pełna nazwa to "Standardy pomocy dziecku w sytuacji rozstania rodziców", jest dostępna na standardyrozstania.pl". Wiemy, jakie to są koszty, nie tylko majątkowe, przede wszystkim emocjonalne. I to na lata. Zawsze na początku, kiedy trafiają do mnie takie sprawy, staram się tłumaczyć, jak to może się skończyć, bo niektóre sprawy kończą się naprawdę tragicznie.
Dlatego problem alienacji powinniśmy rozpatrywać w kontekście zdrowia psychicznego dzieci, młodzieży i dorosłych. Stosowanie tych mechanizmów to są potworne koszty emocjonalne u dzieci, ale i u rodziców, jeśli nie dostaną pomocy.
Stawiamy na kompleksową ochronę i edukację. W naszym kraju system zdrowotny i psychiatria dziecięca wymagają radykalnych zmian. Dostęp do psychologa, psychiatry czy terapeuty jest bardzo ograniczony, często w ogóle go nie ma. W Komitecie Ochrony Praw Dziecka dostaliśmy Grant Norweski, żeby działać w tym kierunku i popularyzować Standardy Pomocy Dziecku w sytuacji rozstania rodziców, bo okazało się, że państwo polskie nie widzi problemu. 15-16 czerwca robimy wielką konferencję "Razem wobec rozstania", będą panele dyskusyjne i interdyscyplinarne badania, chcemy włączyć w dyskurs i rodziców, i specjalistów, i prawników. Coś musimy z tym zrobić i musimy działać razem.
Co dokładnie kryje się za sformułowaniem "alienacja rodzicielska"? Bo brzmi dosyć przerażająco.
Agata Jarzyna: Alienacja rozgrywa się w głowie dziecka. Ono uruchamia ochronny dla niego mechanizm psychologiczny - rozszczepienie. Ma w głowie dwa skrajnie różne obrazy swoich rodziców. Jeden jest dobry, a drugi zły.
Rodzic, z którym dziecko przebywa na co dzień, jest dobry, wyidealizowany. Niestety to też miłość, w której rodzic zupełnie nie widzi potrzeb dziecka.
Tym złym, w głowie dziecka, jest rodzic, który już z nim nie mieszka. Rodzic często całkowicie odsunięty na margines, ze zniszczoną lub wręcz zerwaną więzią z dzieckiem.
Jeśli dziecko uruchamia taką patologiczną ochronę, czyli rozszczepienie, to już jest w psychologicznej pułapce. Nie jest skupione w żaden sposób na sobie, skupia się wyłącznie na tym, żeby się martwić o rodzica, z którym jest na co dzień, bo się boi, że go straci, albo że rodzic się rozpadnie, jeśli dziecko pójdzie do tego drugiego. Dziecko musi wbrew swojej naturze odrzucić jednego rodzica.
To trzeba powiedzieć jasno: rozszczepienie może być wywołane nieodpowiednimi zachowaniami rodzica, z którym dziecko na co dzień przebywa.
Przy jakich zachowaniach rodziców możemy mówić o alienacji?
Anna Szeremeti: Porwanie rodzicielskie to najbardziej skrajny przykład lub to, że jeden z rodziców utrudnia lub uniemożliwia drugiemu kontakt z dzieckiem.
Często rodzic, przy którym dziecko jest, ma określone oczekiwania w stosunku do niego. Jak ma się zachowywać, co mówić w trakcie spotkań z drugim rodzicem. Czasami osiąga swoje cele, manipulując, na przykład mówiąc dziecku, że drugi rodzic go porwie, jeśli pojedzie z nim na spotkanie.
Później ten odcięty rodzic, po spotkaniu ze swoim dzieckiem, opowiada mi, że dziecko jest zamknięte, nie chce nawiązać kontaktu wzrokowego ani się odezwać. Zawsze staram się nakierować rodzica na to, jak dać dziecku, w tych bardzo niekomfortowych warunkach, przestrzeń do tego, żeby dziecko poczuło się bezpiecznie i nawiązało kontakt.
Polecam, żeby rodzic, który będzie spotykał się z dzieckiem, przygotował się na to spotkanie, na różne reakcje dziecka. Ważne, żeby wypracował sobie swój język, aby był przede wszystkim skupiony na dziecku, na jego sprawach, na tym, co się u niego dzieje. Aby rozmawiać z dzieckiem spokojnie, prostym językiem, korzystać z poziomu relacji, jaki rodzic wypracował sobie z dzieckiem przed rozstaniem rodziców i rozłąką z dzieckiem.
Rodzic musi też wziąć na siebie odpowiedzialność, to znaczy, aby z jednej strony nie pytać dziecka na przykład, dlaczego wcześniej nie chciało się spotkać, a z drugiej, aby nie tłumaczyć, że brak spotkań to wina drugiego rodzica. A jeśli dziecko samo o to pyta, to odpowiadać w sposób bezpieczny i dostosowany do jego poziomu rozwoju. Myślę, że skoro dziecko o takie kwestie pyta, to jest to dla niego ważne. Trzeba zapewnić dziecko o swoim uczuciu do niego.
Chodzi głównie o te pierwsze spotkania po przerwie, ale tak naprawdę rodzic powinien być gotowy na trudne pytania i postawy dziecka zawsze, bo czasem po pierwszej euforii ze spotkania dziecko wyraża złość, że tego rodzica nie było w jego życiu.
Tłumaczę rodzicom, jak dziecko może zareagować. Zwykle rodzice są podekscytowani, że jadą na spotkanie z dzieckiem, że będzie super, a nie zawsze tak jest na początku i rodzic musi być na to przygotowany. Często to nawet nie jest przeciw niemu skierowane, ale to właśnie jest ta psychologiczna odpowiedź dziecka na trudną sytuację.
Jeśli rodzic przełamie ten mur, to później dziecko często już zachowuje się normalnie. Ale nie wszyscy rodzice to potrafią, często denerwują się na tego drugiego: "to przez ciebie dziecko nie chce ze mną rozmawiać", a to dziecko w środku próbuje sobie z tym wszystkim poradzić, żeby w tym konflikcie lojalnościowym zachować się w porządku w stosunku do obojga rodziców.
Wiadomo, jaka jest skala problemu alienacji? Ktoś zbadał, jak dużej liczby osób realnie ten problem dotyczy?
Agata Jarzyna: Na pewno problem rośnie, bo rośnie i problem rozwodów. A mamy przecież jeszcze związki, które nie są sformalizowane i nieujęte w żadnych statystykach. Tam też są dzieci w wieku międzyszkolnym. Uogólniając, co drugie dziecko doświadcza rozstania rodziców, ale nie każde rozstanie jest alienacją. Intuicja mi podpowiada, że około 20-30 procent może być związanych z alienacją.
Nie ma żadnych badań ani statystyk, bo to zjawisko, które nie jest skodyfikowane. Na świecie i w Europie jest ponad 1500 projektów badawczych na ten temat, a u nas tego brakuje.
Ten problem jest zasłonięty, bo bardziej nasz system skupia się na prawie i procedurach prawnych, które okazują się nieskutecznym rozwiązaniem problemu.
Ważne jest, żeby ten problem zrozumieć i szukać na niego odpowiedzi od strony społecznej, psychologicznej i kulturowej.
Anna Szeremeti: Kar grzywien orzekanych za brak kontaktu z dzieckiem nie ma aż tak dużo. Ale to dlatego, że rodzic musi za każdym razem wyjść z inicjatywą, złożyć kolejny wniosek. On wie, że to będzie trwało. Rodzice w internecie, na portalach społecznościowych, sobie doradzają, mówią, jak to wygląda. Są organizacje skupione wokół płci rodzica, które są bardzo konfrontacyjne i udzielają porad, mam wrażenie, nakręcających tę spiralę.
Agata Jarzyna: A to nie jest wojna płci ani wojna ideologiczna! To jest poważny problem dziecka i rodziny. Ja w swojej pracy codziennie spotykam się z alienacją, Ania chyba też. O czymś to świadczy.
Anna Szeremeti: Mniej więcej od roku bywają miesiące, że co trzecia czy co czwarta zgłaszana do nas sprawa to sprawa dziecka odciętego od kontaktu z rodzicem, więc ja odczuwam bardzo duży wzrost. Mam wrażenie, że pandemia jest wymówką, żeby do kontaktów nie dochodziło. Wszyscy mamy siedzieć w domu, bo kontakt jest niebezpieczny. Ale to chyba tylko katalizator. To nie jest tak, że to się zaczęło w marcu zeszłego roku i ktoś pomyślał: "o, świetnie, mam teraz idealny powód, żeby dziecka nie zawieźć". To było wcześniej, teraz po prostu doszła kolejna wymówka. Nie ma praktycznie dnia, żeby nie było jakiegoś zgłoszenia.
Co kieruje rodzicem, który decyduje się na to, aby tak bardzo ranić swoje dziecko i jednocześnie tak nadwerężać jego stosunki z drugim rodzicem? Czy walka o serca i umysły dzieci powoduje, że rodzice wyzbywają się wszelkich skrupułów i są gotowi na wszystko, czy może nie zdają sobie sprawy z tego, jaką krzywdę wyrządzają dziecku?
Anna Szeremeti: W rozmowach rodziców u nas często słyszę, że bardzo trudno jest im rozdzielić relację partnerską czy małżeńską, która się im nie udała, z tą rodzicielską.
Zdarza się, że ktoś kogoś zdradził, że zupełnie inaczej sobie wyobrażali wspólne życie i wychowywanie dziecka. Czasami poznają się za granicą albo jedno dla drugiego przeprowadza się gdzieś daleko i to się nie sprawdza. Ktoś decyduje o rozstaniu i wyjeżdża z dzieckiem. Jeśli rodzice zranili się nawzajem w swojej relacji, to nie mają też zaufania, że relacja rodzicielska będzie w porządku. Często słyszę, jak rodzice mówią: "on/ona się na mnie mści za rozpad tego związku, a wie, że najbardziej mnie zaboli, jak odetnie mnie od dziecka".
Sprawy dorosłych przekładają się na sprawy dzieci, a niespełniona miłość jest przelewana na dziecko i to ono ma wypełnić tę pustkę, która powstała. "Ja się teraz zajmę dzieckiem, wiem, co dla niego jest najlepsze".
To jest początek, że rodzic ma nieprzepracowane swoje problemy i to się przelewa na dziecko, a na końcu wszyscy dobro dziecka mają na sztandarach. "Ja wiem najlepiej, co dla niego dobre, ty się nigdy nie zajmowałeś/nie zajmowałaś, więc czego teraz chcesz?". Wtedy z drugiej strony pada, że właśnie teraz chcą się zajmować, nie chcą tylko płacić alimentów, chcą realnie uczestniczyć w życiu dziecka.
Rodzicom nie zawsze udaje się związek, ale w sprawach dziecka przecież mogą się porozumiewać.
Agata Jarzyna: Na pewno nieprzepracowane krzywdy rodziców odgrywają tu ogromną rolę. Zawsze najpierw mówimy rodzicom: "zadbaj o siebie". Przecież jak się rozstajemy, to coś się kończy, wszystko się zmienia i najczęściej świat nam się na głowę wali. To jest jak w żałobie i jak w żałobie musimy przejść wszystkie etapy, od wyparcia, zaprzeczenia, po wybuch emocji, depresję, później musimy to wszystko poukładać i pogodzić się ze stratą. To jest dolina rozstania i nie da się jej w całości przeskoczyć, musimy w nią wejść i płynnie przez nią przejść, pozwalając sobie przeżyć wszystkie uczucia związane z tym przejściem, oraz zgodzić się na to, by wszystkie te emocje wysyciły się. Często wymaga to specjalistycznej pomocy.
W przypadku alienacji rodzicowi, który jest z dzieckiem na co dzień, ciężko to zrozumieć. Jest oporny na jakąkolwiek pracę terapeutyczną, bo uważa, że robi to dla dziecka, i jest święcie przekonany, że chroni dziecko, kocha je i chce dla niego jak najlepiej - i na zewnątrz tak to wygląda.
Chce pani powiedzieć, że to nie jest celowy, świadomy zabieg?
Agata Jarzyna: Są i świadome, i nieświadome. To jest pewna mieszanka i interakcja. Rodzic tak bardzo kocha dziecko, że jest w stanie oddać za nie życie, tylko że czasami to miłość, która tak pochłania, że kompensujemy sobie nią to, czego sami w życiu nie zaznaliśmy. Myślimy za dziecko, mówimy za dziecko, jesteśmy nad nim tak, jakbyśmy chcieli je pochłonąć i trudno nam zobaczyć jego realne potrzeby, bo zamiast nich dajemy mu swoje. A im młodsze dziecko, tym łatwiej ulega sugestiom i prościej można mu zasugerować różne treści.
Ale chyba można oddzielić to nieświadome zachowanie od chłodnej kalkulacji - jak za pomocą dziecka najbardziej dopiec byłemu partnerowi czy partnerce?
Agata Jarzyna: To bardzo trudne. Cały proces wyleczenia rodziców i dziecka jest bardzo żmudny i wymaga terapii specjalistycznej, ale też włączenia ram sądowo-prawnych. Jeśli to będzie tylko psychoedukacja i my powiemy rodzicom: "słuchaj, nie wolno tak robić", to jeden to przyjmie, a drugi powie: "a wcale nie". Tam są tak silne reakcje obrony, zaprzeczenia, że my musimy tę władzę i kontrolę rodzica nad dzieckiem rozluźnić. I tutaj musi pomóc sąd, by ochronić relacje dziecka z drugim rodzicem. Bardzo potrzebne są jasne decyzje sądowe, które skierują rodziców na specjalistyczną pracę terapeutyczną, która ma przywrócić równowagę w rodzinie. Często są różne zaburzenia więzi, bo okazuje się, że rodzicie doświadczyli na przykład bolesnej straty czy krzywdy emocjonalnej i ich sposób tworzenia więzi może być oparty na błędnych wzorcach.
Na ile takie zachowania alienacyjno-manipulacyjne rodziców są regulowane przez prawo? Jeśli ktoś przychodzi ze skargą, że drugi rodzic oczernia go przed dzieckiem i tym dzieckiem manipuluje, to czy jest coś, z prawnego punktu widzenia, co można zrobić, aby powstrzymać rodziców przed takim zachowaniem?
Anna Szeremeti: Staram się uświadamiać swoich klientów, czego mogą się spodziewać, omawiamy ścieżkę prawną.
Ale jeśli kontaktów nie ma wcale lub są one nadzorowane, tak że drugi rodzic ciągle stoi i obserwuje lub wręcz dziecko stoi przy jego nodze, to ten rodzic, który zabiega o kontakt z dzieckiem, może dojść do wniosku, że zrobi to samo. Na przykład odbierze dziecko z przedszkola i ono już z nim zostanie. Zawsze tłumaczę, że to nie jest rozwiązanie, żeby z dziecka robić piłeczkę pingpongową, bo to się nigdy nie skończy. Do końca życia będziemy się oglądać za siebie i nie puszczać dziecka nigdzie samego?
Trafiają do nas takie przypadki, kiedy dziecko jest zaginione, poszukiwane przez sąd, sąd zleca poszukiwanie policji i z czasem docieramy do informacji, że dziecko chodziło przez kilka miesięcy do jednego przedszkola, ale już nie chodzi, bo zostało namierzone. Wtedy są nawet wątpliwości, czy korzysta z opieki medycznej, bo we wszystkich rejestrach to prędzej czy później wypłynie i drugi rodzic znów może się zjawić i dziecko zabrać, z kuratorem na przykład. To już skrajne przypadki.
Często kontakty nie są stałe, są urywane lub nadzorowane, bo dziecko samo mówi, że ich nie chce lub jest na nie całkowicie obojętne. Równie często bywa też konfrontacyjne, zadaje temu odciętemu rodzicowi trudne pytania: "gdzie byłeś tato/byłaś mamo, dlaczego mnie już nie kochasz?".
Bo dziecko usłyszało w domu taki komunikat, że tata lub mama już ich nie kocha, dlatego teraz mieszka osobno, bo on czy ona już się dzieckiem nie interesuje.
Co wynika z pani doświadczenia: czy rodzic manipulująco-oczerniający pozostaje bezkarny, pod kątem prawnym?
Anna Szeremeti: Te konsekwencje często przychodzą, ale z takim opóźnieniem, że dla tego rodzica wydają się mało dolegliwe. Każda kara, jeśli jest odłożona w czasie, powoduje, że ci rodzice umacniają się w przekonaniu, że nikt mi nic nie zrobi. Nawet jeżeli będzie zasądzona kara finansowa za niewykonywanie kontaktów.
Czy to może być tylko kara finansowa, czy coś innego, na przykład prace społeczne?
Anna Szeremeti: To wieloetapowa procedura, która może zwiększać poczucie, że to będzie trwało i trwało. Sąd ustala kontakty i ostrzega, że jeśli nie będą wykonywane, to będzie orzeczona kara finansowa, konkretna suma za każdy niezrealizowany kontakt. Jeśli po uprawomocnieniu kontakty nadal nie będą realizowane, to odcięty rodzic musi zacząć kolejny etap, by sąd orzekł konkretną karę, a to już może mieć wpływ na władzę rodzicielską. Bo czy rodzic, który odcina drugiego od kontaktu, należycie i właściwie sprawuje władzę rodzicielską? Procedury karne wkraczają dopiero w następnej kolejności, raczej w skrajnych przypadkach, np. przy znęcaniu się czy uprowadzeniu.
Są projekty zmian w kodeksach rodzinnym i karnym, które zmierzają do tego, żeby tę ścieżkę karną wprowadzić na wcześniejszym etapie, żeby karać za niewykonywanie kontaktów pracami społecznymi, grzywnami karnymi. Najbardziej skrajny projekt przewiduje również karę pozbawienia wolności.
Agata Jarzyna: Przede wszystkim musimy zmieniać świadomość społeczną, tak jak było z niepłaceniem alimentów. Teraz to się w głowie nie mieści i nie ma przyzwolenia społecznego na to, aby nie płacić alimentów. Im więcej będziemy mówić o tym, jak szkodliwe jest dla dziecka odrzucenie jednego z rodziców i scalenie z drugim, to ta świadomość społeczna będzie się zmieniać. Możemy zmieniać prawo, ale musimy też włączyć w to działania psychologiczne i terapeutyczne. Samo zaostrzenie prawa tego nie zmieni, to jest bardzo delikatna materia. Musimy chronić dzieci i pozwolić im przeżywać dzieciństwo, a nie żyć w rozdwojeniu.
Pandemia rozszerzyła problem alienacji?
Agata Jarzyna: Uwypukliła to wszystko jak w soczewce. Ci rodzice, którzy próbują ze sobą współpracować, dodatkowo się zmobilizowali. Starają się, szukają mediacji, mimo tego, że ona jest online, to mamy bardzo dużo zgłoszeń. Rodzice próbują, biorą udział w grupach psychoedukacyjno-wsparciowych. Z drugiej strony są ci, którym ta współpraca się nie udaje i odcinają kontakt, wykorzystują pandemię, bo są odroczone spotkania, nie ma postanowień sądowych.
Alienacja jest prawdziwym problemem, obojętnie, jak ją nazwiemy - czy alienacją właśnie, czy zaburzeniem więzi. W pandemii musimy sobie z tym radzić niemal półtora roku, to proszę sobie wyobrazić, jak ma sobie z tym radzić dziecko przez wiele lat, które musi dźwigać w sobie to, że odrzuciło jednego rodzica i żyje z traumą relacyjną. Nikt go o to nie pyta, nikt się tym nie zajmuje, nikt o tym nie rozmawia.
Czy jest coś, co może otrzeźwić rodziców? Czy jeśli widzą, że swoim zachowaniem robią dziecku krzywdę, to porzucają te praktyki alienacyjne? Czy raczej jeśli ta machina ruszy, to trudną ją powstrzymać?
Anna Szeremeti: Jeśli sytuacja jest zapętlona i trwa długo, to rodzicowi jest bardzo trudno się zatrzymać. To zatrzymanie musiałoby się wiązać z krytycznym podejściem do siebie i tego, co się wcześniej zrobiło. Wierzę, że to możliwe. Często dopiero po tym, jak przychodzi jakiś wstrząs, na przykład w postaci nastolatka, który sam dojdzie do tego, że prawda wygląda inaczej niż to, co rodzic mu opowiadał.
To może otrzeźwić rodzica, ale nie zawsze. Staramy się edukować rodziców na samym początku, czym może się zakończyć alienacja. Rodzicowi, który sobie zagarnia dziecko, to dziecko za kilka czy kilkanaście lat może wystawić rachunek i całkowicie go odrzucić. Bo dowie się, jaka była prawda, dotrze do drugiego rodzica, jego rodziny, cioci, która mu powie, że wcale nie było tak, że tata cię porzucił, a mama się wyrzekła. To może powstrzymać rodziców na samym początku.
Agata Jarzyna: Niekiedy dzieci trafiają do szpitala psychiatrycznego, okaleczają się, mają myśli samobójcze. Nie możemy czekać na to, aż dziecko samo się pojedna z rodzicem, chociaż takie sytuacje się zdarzają - już w dorosłym życiu dzieci lub w momencie dorastania, gdy uzyskują pełnoletność. Trzeba je chronić przed traumą relacyjną. Zawsze warto prosić o pomoc.
Wcześniej lekceważyło się problem niepłacenia alimentów, a teraz mówi się: "e tam, alienacja". Tylko że nie. Tam jest dziecko, które zostało pozostawione.