Mądre głowy przewidywały różne scenariusze: katastrofę zdrowotną, globalną recesję, koniec świata, jaki znamy. Ale też... zmianę paradygmatu. Zmiana na lepsze? Prognozy sprzed roku to zajmująca lektura. Zwłaszcza gdy poczyta się nie tylko przewidywania analityków, ale i naszą noblistkę.
W marcu ubiegłego roku, u progu pandemii, Olga Tokarczuk napisała felieton dla "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Postawiła w nim ważne pytania o najbliższą przyszłość. Dzisiaj "Okno", bo taki miał tytuł, można odczytywać jako świadectwo dziwnego momentu w historii, gdy świat stanął w obliczu nieznanego zagrożenia. Ale można też wrócić do pytań, sugestii i przewidywań uczynionych wówczas przez noblistkę i sprawdzić, co tak naprawdę wydarzyło się w ciągu ostatniego roku i jak rzeczywistość ma się do tamtych lęków i nadziei.
Wczytajmy się więc w słowa pisarki.
Globalny krach
Nie mam więc "traumy odosobnienia" i nie cierpię z tego powodu, że nie spotykam się z ludźmi. Nie żałuję, że zamknęli kina, jest mi obojętne, że nieczynne są galerie handlowe. Martwię się tylko, kiedy pomyślę o tych wszystkich, którzy stracili pracę.Olga Tokarczuk, "Okno"
W słowach noblistki, wyrażających troskę o "tych, którzy stracili pracę", słychać echa medialnego zgiełku sprzed roku – w marcu 2020 roku zapowiadano totalny i globalny krach, który miał pogrążyć gospodarkę na całym świecie i spowodować, że nasze życie zmieni się już na zawsze.
Najbardziej pesymistyczne scenariusze mówiły o tysiącach bezrobotnych na ulicach, powszechnych niepokojach, wszechobecnej biedzie. Globalna gospodarka miała runąć jak domek z kart. Część z nas wiosną ubiegłego roku czyniła zapasy najpotrzebniejszych produktów, wypłacała większe kwoty z bankomatów. Ci zamożni szukali inwestycji poza systemem bankowym, na przykład kupując nieruchomości lub złoto. Media społecznościowe nakręcały spiralę niepokoju.
Ale pojawiały się również głosy bardziej wyważone.
Dr Arkadiusz Sieroń, ekonomista z Uniwersytetu Wrocławskiego, napisał wówczas: "Wzrost gospodarczy w Polsce spadnie w tym roku poniżej 3 proc. - i to zapewne znacznie".
Czas zweryfikował te słowa. Recesja stała się faktem. Nikogo już nie dziwi widok zamkniętych na głucho restauracji, siłowni czy pensjonatów. Warto jednak – na chłodno przyjrzeć się, jak wyglądają tamte prognozy w świetle obecnych wskaźników ekonomicznych.
Dr Arkadiusz Sieroń miał rację – w IV kwartale Produkt Krajowy Brutto w Polsce spadł o 2,8 procent (w stosunku do tego samego okresu w roku poprzednim).
Piotr Bujak, Główny Ekonomista i Dyrektor Departamentu Analiz Ekonomicznych PKO Banku Polskiego, przyznaje, że nigdy w historii nie było tak dużego odsetka państw w recesji jak w trakcie 2020 roku. Jednak nie sprawdziły się wizje totalnego krachu gospodarczego na rynkach finansowych.
- Stało się tak głównie dzięki cennym lekcjom, jakie rządy i banki centralne wyciągnęły z poprzedniego kryzysu – twierdzi bankowiec. - Tym razem nigdzie na świecie nie trzeba było czekać długo na odsiecz w postaci ogromnych pakietów antykryzysowych, wspierających przedsiębiorstwa i konsumentów. Błędne były przewidywania, że cios zadany światowej gospodarce przez nowego koronawirusa nie spotka się ze skuteczną odpowiedzią. Okazało się również, że przed dramatycznymi skutkami biologicznego zjawiska ochroniła nas w dużym stopniu technologia, umożliwiająca na przykład zdalną naukę i pracę, elektroniczną rozrywkę oraz handel online.
Tamten hektyczny świat
Dr Arkadiusz Sieroń wskazuje na elastyczność, którą wykazały się społeczeństwa. - Przedsiębiorstwa i gospodarstwa domowe przyzwyczaiły się do nowych warunków. Firmy wdrożyły odpowiednie procedury, infrastrukturę do pracy online, zakupiły również środki dezynfekcyjne oraz zmieniły źródła dostaw w przypadku problemów podażowych. Ludzie też przestali się tak bać koronawirusa jak podczas pierwszej fali. Z tych powodów podczas kolejnych fal mobilność ludzi oraz produkcja nie spadła tak bardzo – stwierdza.
Zarówno Piotr Bujak, jak i Arkadiusz Sieroń wskazują rozwiązania technologiczne jako najważniejszy czynnik. To dzięki nim gospodarka (ale i edukacja) mogła dalej działać i izolacja nie wywołała globalnej ekonomicznej katastrofy.
- Wydaje się, że w większym stopniu zakłady pracy oraz uczelnie, a może i szkoły będą wykorzystywać elementy nauczania zdalnego i narzędzia cyfrowe – ocenia ekonomista z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Wydaje się też, że przekonaliśmy się teraz o wartości odpowiedniej infrastruktury cyfrowej i rządy będą w nią inwestować w najbliższym czasie.
Nasza przyszłość leży więc w rękach programistów i koncernów dysponujących narzędziami, które okazują się przypominać przysłowiową ostatnią deskę ratunku w pandemicznym świecie.
Olga Tokarczuk opisuje postać sąsiada – "zapracowanego prawnika", który jeszcze niedawno co dzień rano wyjeżdżał do sądu z przewieszoną przez ramię togą. A teraz "w workowatym dresie walczy z gałęzią w ogródku, chyba wziął się za porządki". Młodzi ludzie, zaobserwowani przez tytułowe "Okno", powoli spacerują z psem. Życie toczy się w wolniejszym rytmie, noblistka robi porządki w mieszkaniu, przesadza kwiaty, gotuje.
Czy aby nie jest tak, że wróciliśmy do normalnego rytmu życia? Że to nie wirus jest zaburzeniem normy, ale właśnie odwrotnie - tamten hektyczny świat przed wirusem był nienormalny?Olga Tokarczuk, "Okno"
Dzisiaj, po roku pandemii, możemy powiedzieć, że świat nie zwolnił, choć rzeczywiście przed rokiem mogło się wydawać, że tak się stanie. To znaczy zwolnił, ale tylko na chwilę, zaraz potem gwałtownie wcisnął pedał gazu. Uruchomiono technologiczne silniki, które pozwoliły wrócić do dawnych prędkości. Wszystko dzięki nauce i pracy zdalnej, o której z takim entuzjazmem i nadzieją mówią ekonomiści. Opisywani przez Olgę Tokarczuk sąsiedzi, w marcu jeszcze nie bardzo wiedzący, co z sobą zrobić, zapewne wkrótce potem usiedli do komputerów w swoich domach, żeby zainstalować oprogramowanie służące do wirtualnych spotkań, przesyłania plików i prezentacji.
Dekompozycja i nowe porządki
Do rewolucji technologicznej, która w wyniku pandemii wyraźnie przyspieszyła, jeszcze wrócimy. Tymczasem wczytajmy się w kolejne słowa noblistki.
Pisarka zwraca uwagę na "ludzkie" altruistyczne odruchy, które dostrzega wokół siebie. Wszak wirus…
Uświadomił nam, że bez względu na to, jak bardzo czujemy się słabi i bezbronni wobec zagrożenia, są wokół nas ludzie, którzy są jeszcze słabsi i potrzebują pomocy. Przypomniał, jak delikatni są nasi starzy rodzice i dziadkowie i jak bardzo należy im się nasza opieka.Olga Tokarczuk, "Okno"
Być może, jeśli chodzi o naszych najbliższych, szczególnie narażonych na nowe zagrożenie, noblistka miała rację – częściej dostrzegamy ich bezradność i niesiemy pomoc. Czy jednak ów solidaryzm daje się przełożyć na funkcjonowanie całych zbiorowości? Czy staje się składową "nowych porządków", o których Tokarczuk również wspomniała?
Kryzys, jaki nadchodzi, zapewne podważy te zasady, które wydawały się nam stabilne; wiele państw nie poradzi sobie z nim i w obliczu ich dekompozycji obudzą się nowe porządki, jak to często bywa po kryzysach.Olga Tokarczuk, "Okno"
W marcu ubiegłego roku głos noblistki nie był odosobniony – wielu intelektualistów zapowiadało "nowy ład" czy "zmianę paradygmatu". Część z nich spoglądała w przyszłość z optymizmem, inni wręcz przeciwnie – nie wieszczyli niczego dobrego. Na łamach wydawanego we Wrocławiu internetowego Przeglądu Uniwersyteckiego ukazał się cykl artykułów, w których naukowcy z różnych dziedzin nauk społecznych starali się opisać rzeczywistość, która nagle i niespodziewanie nastała. W tekstach tych nie brakuje prognoz i przewidywań często formułowanych w trybie przypuszczającym.
Prof. dr hab. Jan Maciejewski oraz dr Małgorzata Stochmal, obydwoje z Zakładu Socjologii Grup Dyspozycyjnych w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego, napisali wówczas: "nowe zagrożenia zmuszają nas do przedefiniowania wyuczonych i powtarzalnych zachowań, do których przyzwyczailiśmy się w toku codzienności". I dalej: "dokonująca się globalna (de)konstrukcja ładu społecznego jest czasowa i minie. Obyśmy odbudowali ten potencjał społeczny, wyciągając z tej pandemii adekwatne wnioski na przyszłość".
(De)kompozycja ładu społecznego, nowy odbudowany potencjał społeczny i wyciągnięte (lub nie) wnioski – o tym badacze pisali przed rokiem. Co sądzą dzisiaj?
- Nie doszło do radykalnych zmian, lecz osłabił się społeczny "układ odpornościowy" na różnorakie zagrożenia – uważa prof. Jan Maciejewski. - Przejawia się to tym, że ludzie działają chaotycznie, kierują się impulsami, są podatni na plotki, na wpływ rożnych religijnych "guru". Ujawniają się typy postaw społecznych nastawionych wyłącznie na przetrwanie, będące jednocześnie swoistym "rykoszetem" medialnych doniesień. Mam na myśli nieustanne podawanie liczby zgonów, potoczną wiedzę z odcieniem "ludyczności", plotki czy erupcję "duchowych" egzaltacji, np. "konsekrowane ręce" hierarchy wyznaniowego – dodaje.
- Jednocześnie nastąpił spadek aktywności, wyrażający się w braku budowania nowych więzi społecznych, a wyjątki, takie jak udział w WOŚP, są potwierdzeniem reguły. Administracyjne zablokowanie kontaktów bezpośrednich, styczności fizycznej, utrudniło "budowanie wzajemne" kultury bezpieczeństwa, które zwykle jest oparte na wzajemnym wsparciu, na trosce o innych. Uwidoczniły się elitarne zachowania w dostępie do ochrony zdrowia, polegające wręcz na wykluczaniu ubogich czy mniej zaradnych życiowo – ocenia.
Czy to wszystko oznacza zapowiadaną przed rokiem przez parę naukowców "(de)konstrukcję ładu społecznego"?
Prof. Jan Maciejewski: - Owa (de)konstrukcja to "spirala emocji", ujawnianej w wyniku braku systemowego podejścia do ochrony zdrowia, deprecjonowanie medycyny jako nauki, aktywne akcje antyszczepionkowców, eskalacja protestów społecznych, często niespodziewanych, bez ideologicznego osadzenia. Efektem owej dekonstrukcji jest także chaos w mediach społecznościowych, skutkujący obnażaniem słabości tak zwanego kapitału społecznego, czyli tego wszystkiego, co zwykle rozumiemy jako demokratyczne, obywatelskie społeczeństwo kierujące się zasadami równości społecznej i racjonalizmem.
Władza i zysk
Dzisiejsze słowa prof. Jana Maciejewskiego korespondują z przewidywaniami Olgi Tokarczuk sprzed roku.
Obawiam się też, że wirus szybko przypomni nam jeszcze inną starą prawdę, jak bardzo nie jesteśmy sobie równi. Jedni z nas wylecą prywatnymi samolotami do domu na wyspie lub w leśnym odosobnieniu, a inni zostaną w miastach, żeby obsługiwać elektrownie i wodociągi. Jeszcze inni będą ryzykować zdrowie, pracując w sklepach i szpitalach. Jedni dorobią się na epidemii, inni stracą dorobek swojego życia.Olga Tokarczuk, "Okno"
Kto się dorobi na epidemii? Pierwsi kandydaci są już znani. Wskazuje ich kolejny socjolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, dr Łukasz Moll. Zauważa, że w obecnym dyskursie nie stawia się pytań o "podstawowe kwestie pandemiczne".
- Nie istnieje debata publiczna o tym, że jest coś niepokojącego w tym, że państwa narodowe, Unia Europejska, całe zdrowie publiczne są zdane na łaskę korporacji farmaceutycznych i ich patentów – zauważa dr Moll. - Dlaczego nawet podczas lockdownu mogę kupić coca colę w najmniejszej wiosce, a szczepionka jest dobrem deficytowym, bo ktoś ma patent i nawet w obliczu globalnej epidemii nie można uruchomić wszystkich mocy produkcyjnych, żebyśmy tyle nie czekali na swoją dawkę? Dlaczego nie kwestionujemy tego, że istnieje kilku potentatów, którzy organizują jedzenie na dowóz, tak jakby to było naturalne? Dlaczego nie widzimy zagrożeń w rozwoju aplikacji, które pomagają zorganizować pracę zdalną? Przecież nie mamy nad nimi żadnej politycznej kontroli. To w wyniku takich procesów sfera publiczna staje się domeną potencjalnie coraz bardziej niekontrolowanych i nieodpowiedzialnych politycznie przed nikim korporacji.
Zamknięcie granic
Tym samym objawiły się nam smutne prawdy – że w chwili zagrożenia wraca myślenie w zamykających i wykluczających kategoriach narodów i granic. W tym trudnym momencie okazało się, jak słaba w praktyce jest idea wspólnoty europejskiej. Unia właściwie oddała mecz walkowerem, przekazując decyzje w czasach kryzysu państwom narodowym. Zamknięcie granic państwowych uważam za największą porażkę tego marnego czasu - wróciły stare egoizmy i kategorie "swoi" i "obcy", czyli to, co przez ostatnie lata zwalczaliśmy z nadzieją, że nigdy więcej nie będzie formatowało nam umysłów.Olga Tokarczuk, "Okno"
Przed rokiem zamknięcie granic wywołało w Europie Zachodniej szok. Przez ostatnie dekady przemieszczanie się między poszczególnymi państwami Unii Europejskiej stało się czymś naturalnym, oczywistym, a z ekonomicznego punktu widzenia – koniecznym. Ich zamknięcie - choć czasowe - musiało więc wywołać chaos.
Zdaniem prof. dr hab. Iwona Taranowicz, kierownik Zakładu Socjologii Stosowanej i Pracy Socjalnej Uniwersytetu Wrocławskiego, okazało się, że dzisiaj nie ma już żadnych szczególnych przesłanek, by zamykać się przed innymi.
- Żadne państwo nie radzi sobie z pandemią. Poza tym w dzisiejszym świecie całkowita izolacja nie jest możliwa. Czynnikiem zapobiegającym odradzaniu się granic jest też istnienie Unii Europejskiej i wzajemne powiązanie państw w jej ramach. Wprawdzie na początku Unia nie bardzo sobie radziła z sytuacją, ale zakup szczepionki wzmacnia jej znaczenie – mówi prof. Taranowicz. Jeszcze silniej wzmacnia ją Fundusz Odbudowy, przeciwdziałając ewentualnym separatystycznym działaniom poszczególnych państw. One się pojawiają, ale raczej nie zagrażają Unii. Poza tym wiemy już, że wszelkie próby zamykania się niewiele dają. Każde państwo radzi sobie na własną rękę, w sumie jednak wszystkie, prócz Szwecji, od początku stosują podobną strategię, mniejszy lub większy lockdown.
W ten sposób, oceniając działania Unii Europejskiej, zbliżamy się do sfery polityki. Olga Tokarczuk w swoim felietonie sprzed roku nie odniosła się do niej wprost, jednak, trochę między wierszami, można domniemywać, że wspomniane "nowe porządki" to również nowe sposoby sprawowania władzy.
W ciągu ostatniego roku wiele powiedziano na temat zagrożenia ze strony budzących się w Europie tendencji autorytarnych. Ma to być skutek szczególnych pandemicznych okoliczności.
Prof. dr hab. Iwona Taranowicz w jednym z artykułów opublikowanych w marcu 2020 roku w Przeglądzie Uniwersyteckim napisała: "Z wyzwaniami niesionymi przez zagrożenie epidemiczne lepiej sobie radzi władza autorytarna. Ma zasoby pozwalające na pełną kontrolę przestrzegania zasad mających na celu zahamowanie rozprzestrzenia się wirusa".
Po roku własny tekst komentuje tak: - Słowa o autorytarnej władzy, tak dobrze radzącej sobie z zagrożeniem, były lekką ironią w odniesieniu do naszej władzy. Władza autorytarna dobrze radzi sobie z zagrożeniami, ale nie tak rozciągniętymi w czasie. Napisałam też: "W relacji obywatele-władza ważniejsze jest jednak zaufanie tych pierwszych, że rządzący panują nad sytuacją i przywrócą stan bezpieczeństwa". No właśnie, podstawą jest zaufanie nie tylko do władzy i tego, co robi, ale także do instytucji państwa. A w Polsce tego zaufania nie ma. Obywatele mają raczej wrażenie nieco chaotycznych działań podejmowanych pod wpływem zachodzących zdarzeń. Wydaje się, że jedyną strategią przyjmowaną przez rząd jest zamykanie mniejszej lub większej liczby sklepów, punktów usługowych, placówek kulturalnych i innych miejsc według niejasnych kryteriów. Rząd nie ufa też swoim obywatelom, działa przez zakazy i nakazy, zupełnie pomijając ich poczucie odpowiedzialności, nie wyjaśnia i nie tłumaczy. Ta sytuacja nie wzmacnia władzy, raczej ją osłabia. To nie jest dobry prognostyk. Zgodnie z apelami szanse opanowania epidemii w dużym stopniu zależą od przestrzegania przez każdą osobę zasad, dzięki którym rozprzestrzenianie się wirusa może zostać ograniczone. Nie należy zatem traktować ludzi jak dzieci, lecz jak dorosłych, zdolnych do podjęcia odpowiedzialności za siebie i innych. Same nakazy i zakazy nie są dobrą formą kontaktu z obywatelami.
W podobnym tonie wypowiada się prof. dr hab. Adam Chmielewski, kierownik Zakładu Filozofii Społecznej i Politycznej Uniwersytetu Wrocławskiego: - Nie sądzę, iżby ktokolwiek z polityków zastanawiał się, co będzie potem. Na pewno nie czyni tego rząd. Świadectwem tego sceptycyzmu jest choćby niezdolność władz do sporządzenia programu naprawczego w oparciu o Fundusz Solidarnościowy Unii Europejskiej. Dla obecnej władzy to po prostu nic innego jak tylko kolejna sposobność do partyjnego zawłaszczenia publicznych środków. Nic mi nie wiadomo także o tym, aby odpowiednie refleksje prowadziły centra opozycyjne.
Skoszarowani, uzależnieni
Na koniec noblistka wraca do wymiaru "mikro", w którym już nie społeczeństwa, tylko poszczególne rodziny, zamknięte w czterech ścianach, próbują radzić sobie w nowych szczególnych okolicznościach.
Sytuacja przymusowej kwarantanny i skoszarowania rodziny w domu może uświadomić nam to, do czego wcale nie chcielibyśmy się przyznać: że rodzina nas męczy, że więzi małżeńskie dawno już zetlały. Nasze dzieci wyjdą z kwarantanny uzależnione od internetu, a wielu z nas uświadomi sobie bezsens i jałowość sytuacji, w której mechanicznie i siłą inercji tkwi. A co, jeśli wzrośnie nam liczba zabójstw, samobójstw i chorób psychicznych?Olga Tokarczuk, "Okno"
Miała rację.
Dziś mówi się o tym głośno, jest to wręcz oczywiste – pandemia wywołała falę depresji, szczególnie dotkliwie odczuwalną wśród dzieci i młodzieży. Wskazuje na to szereg badań, wypowiadają się terapeuci, naukowcy, wszyscy zgodnie, jednym głosem: jako społeczeństwo mamy problem. Problem, którego pojawienie się sygnalizowała przed rokiem autorka felietonu "Okno".
Dla przykładu można przywołać wyniki badań zespołu pod kierownictwem dr hab. Małgorzaty Gambin z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, które wskazują na powiązanie pandemii z depresją i poczuciem lęku wśród Polaków. Badanie przeprowadzono czterokrotnie: w maju, czerwcu, lipcu i grudniu 2020 roku, wzięła w nim udział reprezentatywna grupa 3738 mieszkańców całej Polski. W grudniu 2020 roku w grupie ryzyka klinicznego nasilenia objawów depresji znajdowało się aż 29 proc. kobiet i 24 proc. mężczyzn.
Depresja, rozprzestrzeniająca się niczym wirus, to kolejna odsłona kryzysu, jaki przechodzimy jako społeczeństwo.
"Nasze dzieci wyjdą z kwarantanny uzależnione od internetu"Olga Tokarczuk, "Okno"
Znów miała rację, ale problem jest szerszy niż kwestia uzależnienia.
Marta Wojtas, psycholożka z Fundacji "Dajemy Dzieciom Siłę" pełni funkcję koordynatorki Poradni "Dziecko w Sieci".
- Problem nadmiernej aktywności w internecie był obecny także przed pandemią. Jednak teraz, w warunkach nauki zdalnej i utrzymywania przez dzieci kontaktów społecznych przez internet, trudniej go zdiagnozować – mówi.
Dziecko rano siada do komputera, do godzin popołudniowych uczestniczy w zajęciach, potem odrabia lekcje, następnie spędza czas na rozmowach z rówieśnikami. Przed kolacją pogra w gry – i jest już wieczór.
- Trudno powiedzieć, czy w danym przypadku korzystanie z internetu to sposób na uczestniczenie w życiu społecznym i szkolnym, czy też jest to utrata kontroli. Wymaga to diagnozy specjalisty. Nie wiemy, jaki wpływ będzie miał czas pandemii na skalę problemu nadużywania. Tak naprawdę okaże się to dopiero, jak dzieci wrócą do szkoły – dodaje.
Nie budzi jednak żadnych wątpliwości, że wielogodzinne siedzenie przed komputerem wpływa na zdrowie dziecka.
- Bodźce z ekranu są bardzo silne i pobudzają układ nerwowy, szczególnie u dzieci. Nadmierne pobudzenie może niekorzystnie wpływać na rozwój, na funkcjonowanie w życiu codziennym.
Balans cyfrowy
Przykłady można mnożyć. Zwykły spacer – to nuda. Dziecko, które właśnie pokonało trzystu przeciwników, uratowało świat, strzeliło dwanaście goli i wygrało w wyścigach samochodowych, niekoniecznie będzie potrafiło docenić wartość świeżego powietrza i walory krajobrazowe. Do tego wszystkie te "sukcesy" osiągnęło bez wysiłku fizycznego, klikając tylko myszką, a teraz trzeba chodzić, a to przecież męczące.
- Dzieci mogą mieć trudności, gdy zostawią internet i będą musiały wrócić do życia realnego. Wielu naukowców ostrzega, że żyjemy w kulturze przebodźcowania. Przystosowujemy swój układ nerwowy do wysokiego poziomu pobudzenia z jednej strony i pasywności z drugiej. Potem jest problem, gdy próbujemy namówić dziecko do kreatywnej zabawy albo do wysiłku, który okazuje się za trudny i "nudny". Poza tym część gier jest niedostosowana do wieku dziecka, a najmłodsi sięgają po nie szczególnie teraz, w pandemii. Te gry są za trudne, zbyt obciążające, mogą zawierać szkodliwe treści i wzorce. Dzieci potem nie radzą sobie z emocjami, które te gry wywołują.
Marta Wojtas wspomina o "balansie cyfrowym", który w pandemii został szczególnie zachwiany. I przekonuje, że problemów jest więcej. Nie chodzi tylko o nieodpowiednie gry i ich nadużywanie.
- W internecie wzrasta liczba zdjęć intymnych wykonywanych i wysyłanych lub publikowanych przez dzieci, przez co są narażone na różne niebezpieczne kontakty, w tym również na relacje, za którymi mogą stać pedofile. Wiadomo, że aktywność sprawców pedofilii bardzo wzrosła w okresie pandemii. W obecnej kryzysowej sytuacji dzieci mogą się czuć zagubione, mogą odczuwać brak bezpieczeństwa i łatwiej stać się ofiarami takich przestępstw. A rodzice nie zawsze są w stanie kontrolować aktywność dzieci w internecie.
Kolejna kwestia: cyberprzemoc. Dochodzi do niej na przykład w szkole – to znaczy podczas e-lekcji, szczególnie gdy nauczyciel nie jest w stanie zapanować nad informatycznym narzędziem komunikacji, z którego korzysta.
- Na przykład uczeń jest notorycznie wyrzucany przez innych z lekcji. Nam, dorosłym, może wydawać się to niegroźne. Ale dzieci to bardzo przeżywają – mówi Maria Wojtas.
Taką sytuacje można porównać do przypadku, kiedy silniejszy uczeń przemocą usuwa z klasy słabszego, uniemożliwiając mu uczestniczenie w zajęciach, a nauczyciel nie reaguje.
- Z tymi wszystkimi problemami prawdopodobnie przyjdzie nam się zmierzyć – podsumowuje.
Nowe czasy
Noblistka kończy tak:
Na naszych oczach rozwiewa się jak dym paradygmat cywilizacyjny, który nas kształtował przez ostatnie dwieście lat: że jesteśmy panami stworzenia, możemy wszystko i świat należy do nas. Nadchodzą nowe czasy.Olga Tokarczuk, "Okno"
Te słowa brzmią złowieszczo i na pewno nie straciły na aktualności. Tak zwane nowe czasy nadchodziły przed rokiem i wciąż nadchodzą, nieustannie. A gdy już nadejdą, nim się obejrzymy, ustąpią miejsca kolejnym "nowym czasom", płynnie i nowocześnie, jakby powiedział Zygmunt Bauman.
Jaka więc czeka nas przyszłość poza tym, że będzie nieokreślona i płynna?
Inny filozof, prof. Adam Chmielewski, podsumowuje ostatni rok, nie dając powodów do optymizmu: - Jest gorzej, niż było. Uważam także, że po zakończeniu pandemii, choć nie wiadomo, kto i kiedy miałby taki koniec zadeklarować, będzie jeszcze gorzej. Będzie gorzej nie tylko dlatego, że pandemia mocno nadwyrężyła tkankę społeczną. Będzie gorzej także dlatego, że nikt lub prawie nikt nie zastanawia się nad tymi problemami w długiej perspektywie.
Autorka/Autor: Tomasz Słomczyński
Źródło: Magazyn TVN24