Centrum Tbilisi już nie przypomina biednego i wyludnionego prowincjonalnego miasta Związku Radzieckiego. Platany, chodniki, kwietniki, sklepy miejscowych i światowych marek, specjalne pasy dla autobusów, brak plagi byłego ZSRR, czyli marszrutek. Można odnieść wrażenie, jeśli nie wyjść poza główne ulice i centrum, że jesteśmy gdzieś we Włoszech.
Na ulicach jest dużo policji, co chwila przejeżdża patrol. Reforma tej służby to jeden z wielkich sukcesów Micheila Saakaszwilego. O nim samym mówi się teraz niemal w każdych wiadomościach. Często to temat numer jeden.
Wielki cichy powrót
Były prezydent wrócił do Gruzji pod koniec września - na promie, ukryty w ciężarówce, która przewoziła z Ukrainy produkty mleczne. Jego przyjazd miał zmobilizować zwolenników utworzonej lata temu partii, Zjednoczonego Ruchu Narodowego, przed wyborami lokalnymi. Ale Saakaszwili został zatrzymany, ogłosił głodówkę, trafił do szpitala, a przed budynkiem sądu odbywały się niewielkie jak na Gruzję protesty.
- Wszyscy wiedzą, że nie powinienem siedzieć w więzieniu, dlatego że wszystkie oskarżenia wobec mnie są sfabrykowane i motywowane politycznie - skarżył się w czasie procesu.
Sprawa, która toczy się w tbiliskim sądzie, dotyczy rozpędzenia mityngu 7 listopada 2007 roku oraz pogromu w biurze telewizji Imedi. Oprócz tego ciążą na Saakaszwilim dwa wyroki wydane zaocznie w styczniu i czerwcu 2018 roku. Były prezydent został wówczas skazany za nadużycie władzy na trzy, a potem jeszcze na sześć lat.
Saakaszwili z łatwością mógł przewidzieć, że po powrocie do Gruzji od razu zostanie zatrzymany. Mimo to zdecydował się wrócić, aby dać nowy impuls opozycji przed październikowymi wyborami lokalnymi. Trudno powiedzieć, aby osiągnął duży sukces. Największy miał miejsce w 10-tysięcznej miejscowości Calendżicha w zachodniej Gruzji, gdzie Georgij Charczilawa został jedynym merem w całym kraju reprezentującym Zjednoczony Ruch Narodowy. - To odważny człowiek. Jeździł po całym świecie, a jednak wrócił do Gruzji. Uznał, że tu jest już tak źle, że trzeba działać. Że rządząca większość chce wziąć wszystko. Jego powrót do polityki to nowy impuls dla nas, żeby też zacząć działać - chwali Saakaszwilego Charczilawa.
Jego zdaniem Saakaszwili w czasie swojej niemal 10-letniej prezydentury (od stycznia 2004 do listopada 2013 roku z dwumiesięczną przerwą) przeprowadził wiele reform i planował też reformę samorządową, która dotąd w Gruzji nie miała miejsca, więc de facto zachowany jest stary radziecki ustrój z silnym centrum, które kontroluje prowincję. - Może były jakieś błędy w rządzeniu, może czegoś nie zrobiono, ale ogólnie kraj szedł do przodu. I na Zachód! - mówi Charczilawa.
Wyboista droga na Zachód
Micheil Saakaszwili urodził się w 1967 roku w Tbilisi, studiował najpierw w radzieckiej, potem w już niepodległej już Ukrainie. Na zakończonych w 1992 roku studiach poznał późniejszego prezydenta Ukrainy Petra Poroszenkę. Później uczył się jeszcze w Stanach Zjednoczonych i w Holandii. W 2001 roku trafił do gruzińskiego parlamentu.
Wówczas trafiłem do Gruzji po raz pierwszy. Nawet na tle innych republik byłego ZSRR państwo to sprawiało wówczas wrażenie totalnego upadku. Pamiętam brak wody, strzały w nocy w przesiąkniętym radzieckim duchem Tbilisi i blok w Kutaisi, w którym się zatrzymałem i w którym zawsze wieczorem wyłączano prąd. Jego mieszkańcy schodzili wtedy na podwórko, nawet nie rozmawiali ze sobą, tylko patrzyli beznadziejnie przed siebie. Emerytura wynosiła wówczas 14 lari, czyli mniej niż 10 dolarów, a i tak państwo nie wypłacało jej miesiącami.
- Jedyne, co dobrze się rozwijało, to korupcja - wspomina politolog Gia Dżaparidze wykładający na prywatnym Uniwersytecie Gruzji w Tbilisi. - W 1996 roku zapłaciłem łapówkę stu dolarów za paszport. Za każdy dokument trzeba było płacić. Drogówka po prostu zatrzymywała i żądała za nic 2-5 lari.
Pod rządami prezydenta Eduarda Szewardnadzego Gruzja była de facto państwem upadłym. Nie dziwi zatem, że protesty w listopadzie 2003 roku, na czele których stanął Saakaszwili, trwały jedynie kilka dni i doprowadziły do przedterminowych wyborów prezydenckich w styczniu następnego roku. Młody polityk zdobył wówczas poparcie 96,27 procent wyborców i to bez oszustw. Tbilisi rozpoczęło ruch na Zachód - w stronę NATO i Unii Europejskiej. Szybko przeprowadzono liberalne reformy, które znacznie usprawniły otwarcie biznesu i zagraniczne inwestycje. - Wcześniej był deficyt budżetowy, a potem nastąpił wzrost gospodarczy - wspomina Dżaparidze, przypominając, że już w 2004 roku emerytura wzrosła 10-krotnie.
Stanowiska w państwie objęli młodzi ludzie, często wykształceni za granicą, którzy ledwo pamiętali radzieckie czasy. Liczbę ministerstw zmniejszono z 18 do 13, a urzędników odpowiednio o jedną trzecią. Za to zaczęli oni normalnie zarabiać.
Stworzono też od nowa nieskorumpowaną policję. Żeby zostać jej funkcjonariuszem, nie można było mieć doświadczenia pracy w organach ścigania. Dotąd w Gruzji widać szklane komisariaty, które mają demonstrować przejrzystość nowej władzy. Wykorzeniono też korupcję w sądach i na uczelniach.
Wachtang Maisaia z Kaukaskiego Uniwersytetu Międzynarodowego, wykładający także na Uniwersytecie Warszawskim, twierdzi jednak, że zasługi Micheil Saakaszwili sobie przywłaszczył, a za sukces reform odpowiada premier Zurab Żwania, który stał na czele rządu w latach 2003-05, i jego ministrowie. - Reforma policji, walka z korupcją, szokowa terapia gospodarcza podobna do polskiej - to owoc działań rządu. Micheil Saakaszwili zajmował się bezpieczeństwem narodowym i polityką obronną. Nie miał nic wspólnego z reformami politycznymi i ekonomicznymi - przekonuje Maisaia.
Za dużo wiórów
Nie wszystko szło gładko. We wrześniu 2007 roku były minister obrony Irakli Okruaszwili wystąpił z poważnymi zarzutami dotyczącymi nadużywania władzy przez Saakaszwilego, a nawet planowania zabójstwa. Okruaszwili został zatrzymany, a w Tbilisi wybuchły protesty z żądaniem zmiany ustroju na parlamentarny - oddziały specjalne do ich pacyfikacji wykorzystały armatki wodne i gaz łzawiący. Rannych zostało pół tysiąca osób. Reżim zabronił działalności kanałów telewizyjnych Kavkasia, Imedi oraz Rustawi-2. - Jestem liberałem, więc czasem nie lubiłem jego autokratycznych zachowań - mówił mi dość delikatnie Dżaparidze. Maisaia jest znacznie bardziej radykalny w swoich poglądach: - Były zabójstwa w więzieniach, polityczne represje, masowy terror przeciwko opozycji.
Pamiętają to też zwykli Gruzini. 65-letnia Tamona z Tbilisi długo wymienia zasługi Saakaszwilego: od zniszczenia korupcji, przez wsparcie dla uczniów i studentów, aż do rozwoju klasy średniej. W pewnym momencie pojawia się jednak wielkie "ale": - On i jego otoczenie poczuli, że mogą wszystko. I pojawiła się brutalność, zaczęły się represje wobec biznesu i zwykłych ludzi. Mówi się, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Tych wiórów było zbyt dużo.
Znany w całym byłym Związku Radzieckim mechanizm "otkatu", czyli procentu od wielkości inwestycji, który trafia do kieszeni urzędnika, został udoskonalony i stał się dodatkowym nieoficjalnym podatkiem na rzecz państwa. Jeśli ktoś chciał na przykład wybudować drogę, musiał przeznaczyć dodatkowe 20 procent na rozwój pobliskiej infrastruktury. Ci, którzy nie chcieli płacić, byli straszeni więzieniem.
W 2008 roku doszło do przegranej wojny z Rosją o Osetię Południową, w Gruzji nazywanej rejonem Cchinwali. Według wielu obserwatorów Micheil Saakaszwili dał się wówczas sprowokować Moskwie.
W 2012 roku jego partia Zjednoczony Ruch Narodowy przegrała wybory z Gruzińskim Marzeniem miliardera Bidziny Iwaniszwilego. Choć i tak otrzymała imponujące dla wielu ugrupowań 40,35 procent głosów. Rok później przegrała wybory prezydenckie. Wobec Saakaszwilego pojawiły się kolejne zarzuty dotyczące ułaskawienia czterech zabójców skazanych w jednej sprawie, a także defraudacji środków budżetowych. Miał je przeznaczać na kucharzy, masażystów, hotele i jachty. W latach 2009-12 tylko na zabiegi kosmetyczne miał wydać 450 tysięcy dolarów.
Nowy Ukrainiec
Na przełomie 2013 i 2014 roku, gdy w Kijowie trwała "rewolucja godności", Saakaszwili zaczął pojawiać się w ukraińskiej stolicy i przemawiać ze sceny. Po obaleniu Wiktora Janukowycza, jak mówił, proponowano mu stanowisko wicepremiera, ale odmówił, ponieważ nie miał jeszcze ukraińskiego obywatelstwa. Otrzymał je dopiero w 2015 roku i został gubernatorem obwodu odeskiego, czyli de facto przedstawicielem prezydenta w tym regionie. Od razu zaczął przeprowadzać reformy a la Gruzja w postaci ograniczenia liczby urzędników, walki z korupcją, remontu dróg i zapewnienia wolnego dostępu do czarnomorskich plaży w Odessie.
Kateryna Madens z odeskiego oddziału organizacji Automajdan, powiedziała mi, że największym osiągnięciem Saakaszwilego było zmniejszenie liczby urzędników oraz korupcji w administracji obwodowej. - Po raz pierwszy włączono do prac miejscowej administracji wielu wolontariuszy. Przyjechali młodzi ludzie, którzy uczyli się gdzieś na Zachodzie, i oni rzucili wszystko, żeby tutaj działać - podkreśla. Zmieniło się też podejście biznesu, który zaczął głośno mówić o tym, jak urzędnicy żądają od niego łapówek.
W 2016 roku Saakaszwili został usunięty ze stanowiska. Przeciwko działaniom gubernatora występowały lokalne władze. Do tego doszedł konflikt z rządem i prezydentem. Jego najgłośniejszym przejawem był incydent jeszcze z 2015 roku, w czasie którego ówczesny minister spraw wewnętrznych Arsen Awakow rzucił szklanką w Saakaszwilego.
- Rezultaty jego działalności niemal od razu zniknęły. Nie zbudował działającego systemu - uważa Madens.
Po odwołaniu ze stanowiska Saakaszwili zapewniał, że nie ma zamiaru opuszczać Ukrainy. - Nie przyjechałem tutaj na występy gościnne, a na poważnie i na długo. Ukraina ma być superpaństwem Europy. My powinniśmy dyktować warunki Europie, a nie odwrotnie - mówił. W tym celu w 2017 roku założył nawet partię Ruch Nowych Sił. Występował w telewizji, gdzie krytykował prezydenta Petra Poroszenkę. Jego kariera w niezależnym wówczas kanale ZIK była krótkotrwała i zakończyła się skandalem po tym, jak w programie "Inny kraj" wykonano piosenkę obrażającą ówczesnego szefa państwa. Miała tytuł "Czekoladowa dupa".
I o ile Gruzja miała wśród Ukraińców zawsze dobrą prasę, także ze względu na reformy przeprowadzone przez Saakaszwilego i jego otoczenie, to stosunek do byłego prezydenta był raczej negatywny. Według badań grupy Rating z 2017 roku pozytywnie odnosiło się do niego 18 procent badanych, a przeciwnego zdania było 69 procent. Nie dziwi zatem, że na organizowanych przez niego demonstracjach w Kijowie zamiast kilkudziesięciu tysięcy osób pojawiało się kilka tysięcy. Konflikt z Poroszenką skończył się pozbawieniem go ukraińskiego obywatelstwa. Efekty tego można było zobaczyć we wrześniu 2017 roku, gdy Saakaszwili dosłownie przedarł się od strony Polski przez ukraińską granicę, ponieważ wcześniej zapowiedziano, że zostaną mu odebrane dokumenty, gdy ją przekroczy.
W grudniu 2017 roku Saakaszwili został zatrzymany w Kijowie po raz pierwszy. Został jednak zwolniony.
Po raz drugi zatrzymano go w lutym 2018 roku i deportowano do Polski zgodnie z procedurą o readmisji, ponieważ Polska była jego ostatnim legalnym krajem pobytu. Był to zapewne jeden z niewielu takich przypadków, ponieważ droga "nielegalnych migrantów" odbywa się raczej w drugą stronę.
Sytuacja - skazanego w międzyczasie zaocznie w ojczyźnie - Saakaszwilego na Ukrainie zmieniła się w maju 2019 roku, gdy nowy prezydent Wołodymyr Zełenski zwrócił mu obywatelstwo. Gruzin od razu przyleciał na Ukrainę, po czym stanął na czele jednego z doradczych komitetów, który zajmował się reformami. Wywołało to napięcia na linii Tbilisi - Kijów, ponieważ cały czas w Gruzji Saakaszwili uznawany jest za przestępcę.
Aż w końcu we wrześniu 2021 roku Saakaszwili przedostał się do Gruzji i rozpoczął kolejny etap swojego życia politycznego.
Wielki mały powrót
Patrząc na gruzińską scenę polityczną, można dojść do wniosku, że są tam tylko dwie silne postacie, które polaryzują całą scenę polityczną. Z jednej strony mamy partię Gruzińskie Marzenie założoną przez miliardera Bidzinę Iwaniszwilego, która rządzi od 2012 roku, a z drugiej - opozycyjny Zjednoczony Ruch Narodowy - partię Micheila Saakaszwilego, na czele której od niedawna stoi Nika Melia.
Politolog Gia Dżaparidze przekonuje mnie, że choć w styczniu 2021 roku Iwaniszwili ogłosił, że odchodzi z polityki, to nadal w pełni kontroluje sytuację w kraju. 90 procent członków rządu to osoby z jego otoczenia.
- To państwo należy do niego: jego dentysta to minister zdrowia, a szef jego prywatnej ochrony to minister spraw wewnętrznych, premier to jego były osobisty asystent, a ministrowie infrastruktury i obrony pracowali w jego Cartu Banku - mówi.
Według Dżaparidzego, zwycięstwa Gruzińskiego Marzenia w kolejnych wyborach to efekt głosowania protestacyjnego przeciwko Saakaszwilemu i jego rządom. Politolog podkreśla, że elektorat Gruzińskiego Marzenia to też osoby często prorosyjskie i tęskniące za Związkiem Radzieckim.
Zjednoczony Ruch Narodowy jednak także otrzymuje dość dobre wyniki, wciąż może liczyć na około jedną trzecią wyborców, co nie zawsze jest związane z osobą byłego prezydenta i twórcy tego ugrupowania. Jak zauważa bowiem Wachtang Maisaia, w czasie procesu Saakaszwilego nie odbyły się duże protesty, co może oznaczać, że nie jest on już tak istotnym politykiem dla wielu Gruzinów: - Ludzie nie wychodzą masowo na ulice, by bronić Saakaszwilego, ponieważ wiele osób pamięta jego zbrodnie i autorytarny sposób rządzenia.
Podobnie mówi 30-letni Kato z Tbilisi, który pracuje w jednej z organizacji pozarządowych: - Jest wiele osób, które nienawidzą Saakaszwilego. On i jego ludzie zaczęli dobrze, zrobili wspaniałe reformy, ale pod koniec za dużo Gruzinów ucierpiało. Ludzie nie chcą powrotu tego reżimu, więc wolą wspierać Gruzińskie Marzenie.
Innych poważnych alternatyw właściwie nie ma. Wiele osób pracujących w sferze budżetowej też obawia się mówić o tym, że nie popierają rządzącej partii. Efektem jest marazm, w który popada Gruzja. Kato zwraca uważa, że widać to nawet w urzędach czy ministerstwach. - Kiedyś urzędnicy byli o wiele bardziej samodzielni. Chętnie podejmowali najprostsze decyzje. Teraz się boją, mówią, że muszą zadzwonić tu, tam, skonsultować się - podkreśla.
Dżaparidze dodaje, że ten marazm widać także w polityce zagranicznej, gdzie Gruzińskie Marzenie stara się nie wykonywać zbędnych ruchów: nadal mówi o dążeniu do UE i NATO, ale stara się też nie naruszać oziębłych, ale jednak funkcjonujących, szczególnie w sferze gospodarczej, stosunków z Rosją. - Ten rząd nie rozumie, że Moskwa nie akceptuje istnienia niezależnej Gruzji. Tak jak Ukrainy. Oni zrobią wszystko, żeby zniszczyć niepodległość każdego kraju, który graniczy z nimi i nie jest członkiem NATO i UE. Potem przyjdzie czas na państwa NATO - dodaje.
Zwraca przy tym uwagę, że rząd chce się zwrócić w 2024 roku oficjalnie o członkostwo w Unii Europejskiej. Jego zdaniem, ten krok może tylko zaszkodzić prozachodnim aspiracjom Gruzinów. - Gruzja nie spełnia warunków członkostwa, więc prośba zostanie odrzucona i wtedy rząd powie: zobaczcie, jacy tam są źli ludzie w tej Brukseli!. A to już jest na rękę Rosji - zaznacza.
2024 rok będzie też rokiem kolejnych wyborów parlamentarnych. Patrząc na to, co się dzieje w Gruzji, można oczekiwać pojawienia się nowych projektów politycznych albo wzrostu poparcia dla mniejszych partii. Gruzini mają wyraźnie dosyć sporów dwóch obozów.
Autorka/Autor: Piotr Pogorzelski, dziennikarz portalu Biełsat po polsku (belsat.eu/pl) i autorem podcastu "Po prostu Wschód" [anchor.fm/pogorzelski].
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Getty Images