Premium

"Mówią, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Tych wiórów było zbyt dużo"

Zdjęcie: Getty Images

Poprzedni raz w Gruzji byłem 20 lat temu. Teraz widzę, jak wiele od tego czasu w tym kraju zmieniło się na lepsze. Niemal wszystkie osoby, z którymi rozmawiam, mówią: "To zasługa Miszy". Niektórzy dodają: "Ale za jaką cenę".

Centrum Tbilisi już nie przypomina biednego i wyludnionego prowincjonalnego miasta Związku Radzieckiego. Platany, chodniki, kwietniki, sklepy miejscowych i światowych marek, specjalne pasy dla autobusów, brak plagi byłego ZSRR, czyli marszrutek. Można odnieść wrażenie, jeśli nie wyjść poza główne ulice i centrum, że jesteśmy gdzieś we Włoszech.

Na ulicach jest dużo policji, co chwila przejeżdża patrol. Reforma tej służby to jeden z wielkich sukcesów Micheila Saakaszwilego. O nim samym mówi się teraz niemal w każdych wiadomościach. Często to temat numer jeden.

Wielki cichy powrót

Były prezydent wrócił do Gruzji pod koniec września - na promie, ukryty w ciężarówce, która przewoziła z Ukrainy produkty mleczne. Jego przyjazd miał zmobilizować zwolenników utworzonej lata temu partii, Zjednoczonego Ruchu Narodowego, przed wyborami lokalnymi. Ale Saakaszwili został zatrzymany, ogłosił głodówkę, trafił do szpitala, a przed budynkiem sądu odbywały się niewielkie jak na Gruzję protesty.

Micheil Saakaszwili w sądzie w Tbilisi, 29 listopada 2021Getty Images

- Wszyscy wiedzą, że nie powinienem siedzieć w więzieniu, dlatego że wszystkie oskarżenia wobec mnie są sfabrykowane i motywowane politycznie - skarżył się w czasie procesu.

Sprawa, która toczy się w tbiliskim sądzie, dotyczy rozpędzenia mityngu 7 listopada 2007 roku oraz pogromu w biurze telewizji Imedi. Oprócz tego ciążą na Saakaszwilim dwa wyroki wydane zaocznie w styczniu i czerwcu 2018 roku. Były prezydent został wówczas skazany za nadużycie władzy na trzy, a potem jeszcze na sześć lat.

Saakaszwili z łatwością mógł przewidzieć, że po powrocie do Gruzji od razu zostanie zatrzymany. Mimo to zdecydował się wrócić, aby dać nowy impuls opozycji przed październikowymi wyborami lokalnymi. Trudno powiedzieć, aby osiągnął duży sukces. Największy miał miejsce w 10-tysięcznej miejscowości Calendżicha w zachodniej Gruzji, gdzie Georgij Charczilawa został jedynym merem w całym kraju reprezentującym Zjednoczony Ruch Narodowy. - To odważny człowiek. Jeździł po całym świecie, a jednak wrócił do Gruzji. Uznał, że tu jest już tak źle, że trzeba działać. Że rządząca większość chce wziąć wszystko. Jego powrót do polityki to nowy impuls dla nas, żeby też zacząć działać - chwali Saakaszwilego Charczilawa.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam