|

Sopot inaczej. Wystarczy zamknąć oczy i po prostu iść

Sopot, molo
Sopot, molo
Źródło: Tomasz Słomczyński
Iść po omacku w dół, poczynając od lasu, na przykład z Wilczego Parowu. Z Doliny Siedlisko. Albo z Owczej Doliny. Z miejsc opisywanych na pożółkłych mapach sprzed stu lat jako Wolfsschlucht, Schidlitztal, Schäfertal. Nieistniejących już w tym Sopocie, który chwiejnym krokiem pijanego turysty, nie oglądając się za siebie, nagle wkroczył w XXI wiek, pozbywając się niepotrzebnego bagażu.Artykuł dostępny w subskrypcji

Tymczasem w lesie, jak to w lesie – zięby. Świergolą, jakby turlały swoje butelki po schodach. Jeszcze przed świtem, więc turlają nieśmiało, może nie butelki na razie, a małe flakoniki. Połączyły się już w stada, roje, ptasie szarańcze i nim wzejdzie słońce, zahałasują wszystkie tutejsze bukowiny. Ale przecież nie samymi ziębami festiwalowy las żyje, bo do miana Bursztynowego Słowika pretendują także kosy. Soliści, próżni, tak mocno łaknący poklasku. Próbują skupić na sobie uwagę, wejść na antenę, by nie dać się z niej strącić. Oprócz antenowych czarnych śpiewaków, wymalowanych scenicznie na żółto wokół oczu, także: sikory, rudzik, drozd śpiewak, kopciuszek.

Czytaj także: