Lidka to nie PEG. To nie karmienie prosto do żołądka. Nie atak padaczki. Lidka to złość. Lidka to śmiech. Zabawa w chowanego i ulubiona pomidorowa. Każde dziecko ma prawo do życia w rodzinie. Lidka musiała o to prawo walczyć.
- Jesteśmy dla tych dzieci jak matki. Osobiście przywiozłam Lidzię ze szpitala - mówiła mi, ocierając łzy, koordynatorka domu dziecka w Krakowie w dniu pożegnania trzyipółletniej podopiecznej. - My też cieszymy się, że Lidzia znalazła dom, a stawia się nas po przeciwnej stronie. Przecież szukaliśmy dla Lidzi rodziny zastępczej.
Był 26 kwietnia. Lidka opuszczała miejsce, w którym nigdy nie powinna się znaleźć. Zabierali ją do siebie Michalina i Adam Konarzewscy, rodzina zastępcza z Legionowa.
Koordynatorka wyniosła Lidkę na rękach.
- Jak można było ubrać tak dziecko na podróż. Przecież te spodnie dżinsowe będą Lilusię uwierać, naciskać na ten peg na brzuchu - denerwowała się Katarzyna Bednarz, która od trzech lat opiekowała się Lidką jako wolontariuszka.
To ona znalazła Lidce Konarzewskich. Dla niej to też było pożegnanie. Chociaż już następnego dnia wybierała się do Lidki w odwiedziny.
- Tyle razy mówiłam w domu dziecka, żeby wiązali Lidce włosy z tyłu, bo jak jej głowa opada, to włosy wchodzą do oczu. I zawiązali z przodu.
- Przynajmniej nie gumką recepturką, tak jak wcześniej - wtrącił Paweł, mąż Katarzyny.
- A ta kurtka jest na nią za ciasna, zdjęłam ją - ciągnęła Katarzyna. - Po co ubierali buty. Takie twarde! Też bym je zdjęła, ale poprosiłam o to Michalinę, nie chcę się wtrącać.
Do końca pilnowała, żeby z Lidką wyjechał jeż - ulubiona zabawka. Musieli szukać tego jeża w domu dziecka. - Paweł, a dałeś jej sok? Lidka nie lubi przecierowych. Sprawdź, czy zapakowałeś pieluszkę.
- Lidka nie lubi jak słońce świeci jej w oczy, zresztą kto lubi. Dajcie jej pieluszkę do rączki, sama sobie przykryje twarz - zawołała na koniec do Konarzewskich.
I Lidka odjechała z rodziną.
Ten dzień mógł się nie wydarzyć. Lidka czekałaby na miejsce w domu pomocy społecznej, gdzie nikt by już po nią nie przyszedł. Konarzewscy starali się zabrać ją do siebie przez pół roku. Czuli się zniechęcani i zastraszani. Między kolejnymi rozprawami w sądzie prawie zrezygnowali. Wtedy zaczęliśmy interweniować.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam