Rok protestu i wojny. "Edukacja jako narzędzie do formatowania posłusznego obywatela"
Ten rok szkolny to pasmo nieszczęść: pandemia, wojna, kryzysy psychiczne uczniów oraz nauczycieli, odchodzenie tych drugich z zawodu. - Wysoka jakość edukacji zupełnie przestała być priorytetem. Najważniejsze jest teraz kształtowanie postaw patriotyczno-katolicko-narodowych - ocenia Anna Schmidt-Fic z akcji Wolna Szkoła.
Kilka ostatnich dni roku szkolnego spędziłam na spotkaniach z młodzieżą. Ktoś chce, by przeprowadzić z nimi warsztaty dziennikarskie, gdzieś rozmawiamy o rozwijaniu pasji. I choć ani razu nie prosiłam uczniów i uczennic o podsumowanie czy ocenę tego roku szkolnego, oni robili to stale. Niepytani. Jakby mieli niepohamowaną potrzebę wystawić świadectwo swoim szkołom, w których od kilku tygodni mówi się głównie o stopniach dla młodzieży. Gdyby sami przyszli do domu z takim świadectwem, rodzice mogliby się poważnie zaniepokoić. Ich opis sytuacji to długa lista rozczarowań.
- Niby pandemia się skończyła, a my wciąż mamy ławki tak porozstawiane, że nie możemy siedzieć razem. Ten dystans mnie wykańcza - usłyszałam od siódmoklasistki z Wielkopolski. - A to, co było najlepsze na zdalnym, czyli telefony, teraz znów jest zakazane. I to nawet bardziej niż dwa lata temu. Nie możemy wyciągać komórek nawet na przerwie - dodaje jej koleżanka. - Wcześniej na zdalnym kręciliśmy telefonami filmiki, robiliśmy quizy, a teraz prawie nic z tego nie zostało. Pani dyktuje notatkę i przepisujemy ją z tablicy.
Od licealisty z Warszawy słyszę: - Mamy w klasie dziewczynę z Ukrainy, z którą właściwie nie idzie się dogadać. Nasza pani od matmy ciągle na nią krzyczy, powiedziała nam ostatnio, że ta dziewczyna się w ogóle nie stara. I może rzeczywiście. Tylko czy oni zrobili cokolwiek, żeby jej się chciało starać i znów poczuła, że życie ma sens? Dopiero teraz widzę, jacy ci nasi nauczyciele są bezradni. Ale szczerze? Nie ich mi jest żal. Oni zawsze mogą zmienić pracę i to nie oni uciekli przed wojną, sorry.
Gryzę się w język, by nie powiedzieć, że za chwilę nie będzie miał kto uczyć ani nastolatków z Polski, ani z Ukrainy. Ale o tym za moment. Rozumiem jego złość. Tak jak rozumiem wściekłość, którą w nauczycielach wywołał wiceminister Tomasz Rzymkowski, który dzień przed końcem roku powiedział, że zna takich nauczycieli, którzy - jak on - zarabiają 11 tys. złotych netto. A dociskany przez dziennikarkę Radia Zet, że nauczycielska sytuacja nie jest jednak aż tak dobra, podsumował: - Wiedzieli, co brali.
Ósmoklasistka z Poznania czeka na letnie dni z nadzieją: - W tym roku jednego dnia mieliśmy lekcje do 13, a innego do 16.30 i dużo zadań, często odrabiam je do 23, a potem znów następnego dnia na 8. Jestem już bardzo tym zmęczona i cieszę się, że latem przez te kilka tygodni to ja będę mogła decydować, jak wygląda mój dzień i w końcu się wyśpię.
Kilka lat temu wróciła z rodzicami do Polski. W brytyjskiej szkole nie miała zadań domowych i codziennie miała lekcje od 9 do 15. Nie rozumie, czemu w Polsce nie może tak być.
- Może w liceum będzie z tym lepiej? - dopytuję nieco naiwnie. - No nie wiem, przecież jesteśmy tą całą kumulacją roczników, to pewnie trudno będzie nam układać rozsądne plany lekcji. Na dniach otwartych w jednym z liceów usłyszałam, że lekcje będą do 18. To jest nawet większy hit niż ten ministra Czarnka - odpowiada z przekąsem.
"Czy myśli pani, że to my kiedyś będziemy mogli wystawiać oceny nauczycielom?" - pisze do mnie na Instagramie nastolatek z Włocławka. Ze smutkiem powątpiewam i dlatego od tych kilku cytatów zaczynam dla państwa podsumowanie tego roku.
I tak płyniemy tą łodzią
Zanim porozmawiamy o tym, jak ten rok oceniają dorośli, przeżyjmy to jeszcze raz, choć domyślam się, że wielu może nie mieć ochoty. Lekko nie było.
Czytaj dalej po zalogowaniu
![premium](/images/premium-illustration-3.webp)
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam