Sukces "Diuny" zaskoczył samego autora, zwłaszcza po tym, jak dwadzieścia wydawnictw odmówiło jej publikacji, kpiąc z powieści o pustynnej planecie. W 1968 roku wizjonerska epopeja Franka Herberta stała się jednak książką kultową. Pół wieku później ma rangę najważniejszego utworu w kanonie literatury science fiction. Zdumiewa, jak trafne diagnozy autor w niej zawarł. Mówił: "Nie pozwolę się postawić w sytuacji, w której powiem moim wnukom: przykro mi, nie ma już dla was świata, wyczerpaliśmy wszystko".
Było upalne lato 1959 roku, gdy Frank Herbert stanął po raz pierwszy na wydmach w pobliżu miasta Florence w stanie Oregon. Krzepki, brodaty mężczyzna o jowialnym sposobie bycia, ubrany w wojskowy strój z demobilu i okulary ray-ban aviators, patrzył na góry piachu, które - spychane przez silny wiatr znad Pacyfiku - przesuwały się, grzebiąc wszystko, co napotkały na swej drodze. Pochłaniały nawet domy, zagrażały autostradzie. Departament Rolnictwa USA, chcąc chronić wydmy, zamierzał je ustabilizować, sadząc na 300 akrach europejskie trawy plażowe. Herbert miał napisać artykuł na temat tego programu.
Przyszły autor "Diuny" wynajął mały samolot, aby obejrzeć zjawisko z powietrza. Patrzył z fascynacją, ale i zgrozą. "Te fale mogą być równie niszczycielskie jak fala przypływowa, powodują nawet śmierć" - pisał do przyjaciela. Wkrótce spod jego pióra wyszedł specjalistyczny artykuł "Zatrzymali ruchome piaski", ale myśl o ruchomych wydmach nie dawała mu spokoju.
Pomysł na historię o pustynnej planecie
Zbliżający się do czterdziestki Herbert próbował swoich sił jako pisarz, odkąd skończył dziewiętnaście lat. Bez większego powodzenia. Przywykł jednak do tego, że w życiu nic nie przychodziło mu łatwo.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam