|

Co rozdzieliła bieda, wojna połączyła. 30 lat ciernistej drogi do demokracji

24 sierpnia 1991 ukraińska Rada Najwyższa przyjęła deklarację niepodległości. Przez 30 lat kraj ten przeszedł znaczne przemiany, ale nabrały one szybszego tempa dopiero po rewolucji godności na przełomie 2013 i 2014 roku oraz późniejszej rosyjskiej agresji. Dopiero wówczas rozpoczęła się prawdziwa niepodległość.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Pomarańczowa rewolucja 2005 roku nie przyniosła spodziewanych owoców. Ukraińcy delegowali rządzenie krajem nieudolnemu Wiktorowi Juszczence, który swoimi grami politycznymi doprowadził do powrotu na salony swojego konkurenta z wyborów z 2004 roku Wiktora Janukowycza. Ten z kolei pozbawiał Ukraińców wolności, prześladował dziennikarzy, opozycyjnych polityków, przejmował biznesy i epatował bogactwem, aż w końcu zdecydował, że jego kraj będzie integrował się z Rosją, a nie z Unią Europejską. Tego już było za dużo. Ukraińcy wyszli na ulice. Rozpoczęła się rewolucja godności zakończona brutalną pacyfikacją – zginęło ponad stu oponentów reżimu.

Osłabione państwo zaatakowała Rosja, anektując Krym i wspierając separatystów. Na front ruszyli ochotnicy. Można powiedzieć, że wówczas dopiero tak naprawdę zniknął podział na wschód i zachód Ukrainy.

Pomarańczowa rewolucja, 2004 rok
Pomarańczowa rewolucja, 2004 rok
Źródło: Shutterstock

Rozmawiając z Ukraińcami z różnych regionów kraju w przededniu ich najważniejszego święta państwowego, odniosłem wrażenie, że zachowanie swojego państwa, mimo różnych przeciwności losu, w tym agresywnej polityki Rosji, uznają oni za największy sukces. Nieważne, czy moi rozmówcy mieszkali w tętniącym turystami Lwowie, dynamicznym centrum finansowym jak Dniepr, czy w przypominającym bardziej letni leniwy kurort niż miasto stoczniowe Chersoniu. W tym ostatnim socjolog Mykoła Homeniuk tłumaczył mi, skąd takie odpowiedzi: - To jest efekt roku 2014. Na Majdanie nikt nie myślał, że istnienie Ukrainy jest zagrożone. A potem to zagrożenie się pojawiło, stąd wiele osób mówi, że to sukces, że Ukraina nadal istnieje.

Gdzieś naprawia się chodniki, gdzieś są tylko arbuzy

Gdy rozpoczynała się wojna ukraińska, armia była w tragicznym stanie, żołnierze nie mieli nie tyle podstawowego wyposażenia, co nawet butów czy mundurów. Sytuację ratowali wolontariusze przekazujący najpotrzebniejsze rzeczy, a także specjalistyczny sprzęt. W Chersoniu, który znajduje się sto kilometrów od linii rozgraniczającej kontynentalną Ukrainę od anektowanego Krymu, nie widać jednak, aby ktoś się wojną przejmował. Nie ma zasieków czy czołgów. Nie widziałem także charakterystycznych na przykład dla Kijowa wskazówek na ścianach bloków: "Do schronu". W sobotę mieszkańcy chodzą na bazar i piją kawę w niewielkich kawiarniach, a najważniejsze wydarzenie ostatnich dni to odprawa barki z arbuzami do Kijowa. Przy drogach co kilka kilometrów są namioty zawalone kilogramami, jeśli nie tonami tych słodkich warzyw sprzedawanych za mniej niż złotówkę za kilogram.

Dniepr
Dniepr

Chersoń nie należy do zbyt zadbanych miast, choć jego dochody, podobnie jak obwodu, powinny być dość duże ze względu na kurorty nad Morzem Czarnym. Kto może, ten jednak unika płacenia podatków - tłumaczy mi miejscowy dziennikarz Taras Buzak. - Turyści przynoszą dochody jedynie właścicielom tych miejsc, które dumnie nazywają hotelami, a które tak naprawdę nimi nie są. To są nory, gdzie toaleta i prysznic są na podwórku, i za które płaci się ogromne pieniądze. Podatek turystyczny w kurortach przynosi 20-30 tysięcy hrywien za sezon [3,4-4,5 tysiąca złotych red.] - zaznacza.

W 2015 roku Ukraina wprowadziła reformę samorządową. Teraz o wiele więcej pieniędzy zostaje w dyspozycji władz lokalnych i nie trafia do Kijowa. Dużo zatem zależy od rządzących na miejscu. Na przykład Dniepr, Lwów czy Połtawa oraz wiele mniejszych miejscowości, które odwiedziłem w czasie swojej podróży, zmieniają się w oczach. Stają się coraz bardziej zadbane i przypominają europejskie, do porządku doprowadzane są niszczejące od czasów późnego ZSRR chodniki, pojawia się oświetlenie, nowy asfalt na drogach, remontowane są szkoły i przychodnie. Chersoń, Mikołajów czy Humań są tego przeciwnością. - Nasz ostatni mer z żoną i córką mieszkają w Nicei. Jak kierował miastem, to myślał o Chersoniu, o jego rozwoju? Nie! Myślał o tym, jak urządzić się we Francji - tłumaczy Buzak. Dopiero nowy mer zaczął trochę bardziej dbać o miasto.

Mikołajów
Mikołajów

Dla wielu aktywistów społecznych z całej Ukrainy reforma samorządowa to jedno z największych osiągnięć 30-lecia. W położonej pod Kamieńcem Podolskim Horajiwce nad Dniestrem spotykam Sergiusza Tołstichina, który studiował w Polsce, ale w 2004 roku zdecydował się na powrót na Ukrainę. Teraz prowadzi gospodarstwo agroturystyczne, zajmuje się też promocją turystyczną regionu. - Gdybyśmy przeprowadzili reformę samorządową od razu, na początku lat 90., nasz kraj byłby teraz na poziomie Polski, może trochę biedniejszej Słowacji. Na pewno bylibyśmy w Unii Europejskiej - mówi.

Wschodnia Ukraina
Wschodnia Ukraina
Źródło: Adam Ziemienowicz/PAP

Ukraińcy skądinąd

Przekleństwem wschodniej Ukrainy jest też napływowość dużej części mieszkańców, którzy mieszkają w tamtejszych miastach dopiero w pierwszym bądź drugim pokoleniu. Wielu z nich przyjechało nie tyle z okolicznych wsi czy z nawet dalszej Ukrainy, ale wręcz z innych regionów radzieckiego imperium. Dopiero teraz zaczynają się czuć jak u siebie, dopiero po rosyjskiej agresji zaczęli się utożsamiać z Ukrainą.

Natalia Chazan jest producentką filmową i działaczką społeczną z Dniepru. Brała udział w rewolucji godności, ale dopiero działania Moskwy sprawiły, że mieszkańcy jej rodzinnego miasta wyszli na ulice.  

- Do aneksji Krymu na majdan wychodziła garstka ludzi. Pozostali na nas patrzyli jak na wariatów. Po aneksji cały plac przed administracją obwodową był pełen. Widziałam ludzi, których nigdy wcześniej nie spotkałam na demonstracjach. Aneksja Krymu ich przestraszyła. I ten strach był wówczas w powietrzu - wspomina.

Miasto obroniło się przed wszelkimi próbami separatyzmu dzięki aktywności mieszkańców, a także roli miejscowego oligarchy, jednego z najbogatszych Ukraińców – Ihora Kołomojskiego. Ale w całym kraju pojawili się wolontariusze, którzy przekazywali wojskowym pomoc – począwszy od butów, przez auta, aż do noktowizorów. Teraz takich problemów wojsko nie ma, jednak sektor pozarządowy związany z armią jest nadal bardzo silny i aktywny.

Dniepr przypomina nowoczesne centrum finansowe, gdzie powstają nowe centra handlowe. W restauracjach, w których ceny często przewyższają warszawskie, wieczorami niełatwo znaleźć miejsce, a nowe stacje metra mają projektować specjaliści z biura Zahy Hadid. Trudno uwierzyć, że w czasach ZSRR było to "miasto zamknięte" ze względu na przemysł rakietowy. Skąd to bogactwo? - Są u nas na przykład informatycy, oni bardzo dobrze zarabiają. Nawet jeśli unikają płacenia podatków, to i tak u nas w mieście coś jedzą, wydają pieniądze w sklepach, restauracjach i kawiarniach, czyli przynoszą nam korzyść – opowiada miejscowy radny Maksym Muzyka. Przekonuje wręcz, że między ukraińskimi miastami trwa walka o tych ludzi, aby mieszkali właśnie u nich.

O wojnie w pobliskim Zagłębiu Donieckim można w Dnieprze łatwo zapomnieć, chodząc zadbanymi ulicami, spacerując po nowoczesnymi parkami czy promenadą nad rzeką o tej samej nazwie. Natalia Chazan stworzyła jednak muzeum wojny z Rosją, którego część jest dostępna 24 godziny na dobę. Stoją tam pojazdy zniszczone w czasie najbardziej zaciętych walk. Wśród nich niektóre z polskimi numerami rejestracyjnymi – to wspomnienie po autach przekazywanych przez wolontariuszy. Jest też fragment konstrukcji donieckiego lotniska. Wszystko to przypomina, że front jest tylko dwie i pół godziny samochodem od Dniepru. - Wojna dała wielu ludziom świadomość, że jesteśmy krajem, że niezależność dostaliśmy bez żadnej walki, ale teraz musimy dosłownie walczyć o jej utrzymanie. Ludzie zastanowili się, kim są – że są Ukraińcami. Dla kogoś stała się ważna wolność. Zrozumieliśmy, że nie mamy psychologii niewolnika, jak w Rosji - tłumaczy Chazan.

Jehor Wradij, wicedyrektor miejscowego Muzeum Pamięci Narodu Żydowskiego i Holokaustu, tłumaczy, że stosunek do Moskwy jest tym, co bardzo zmieniło się na wschodzie Ukrainy. - Przed 2014 rokiem Rosja miała tutaj bardzo pozytywny wizerunek, a teraz jest wiele osób, które mówią po rosyjsku i są jednocześnie negatywnie nastawione do Rosji i do polityki Kremla - zaznacza.

Coś pękło, coś się zaczęło

Zmienia się także pejzaż językowy Ukrainy. Coraz popularniejszy staje się ukraiński, który przez wiele lat po rozpadzie Związku Radzieckiego był uważany za "język wsi". Miasta wschodniej i południowej Ukrainy były i w większości są rosyjskojęzyczne, mimo że statystycznie większość Ukraińców jako język ojczysty wymienia ukraiński. W ciągu ostatnich siedmiu lat pozycja tego języka bardzo się wzmocniła. Między innymi z powodu rosyjskiej agresji. Biskup pomocniczy diecezji charkowsko-zaporoskiej Jan Sobiło tłumaczy mi, że w Zaporożu, gdzie mieszka od 1993 roku, większość nabożeństw była odprawiana po rosyjsku, bo tak wybrali parafianie. Na początku wojny wierni przyszli i poprosili, żeby jednak odprawiać większość mszy po ukraińsku. - Ludzie powiedzieli, że coś w nich pękło, że muszą się bronić. Wiele osób przechodzi na ukraiński, żeby pokazać sprzeciw wobec rosyjskiej agresji - mówi.

Po 2014 roku w radiu i telewizji wprowadzono kwoty określające, jaki procent produkcji musi być w języku ukraińskim. Pojawiło się wiele seriali, których akcja nie odbywa się w enigmatycznej przestrzeni postradzieckiej, kiedy nie można określić, czy to Irkuck, Homel, czy Petersburg, a w konkretnych ukraińskich miejscowościach. W tak zwanej sferze usług personel obsługujący (np. kelnerzy czy ekspedientki) powinien zwracać się do klienta na początku po ukraińsku, a potem ewentualnie przechodzić na rosyjski. - Rosyjski jest dla nas językiem ojczystym, rodzinnym, ale jest mi miło, gdy wchodzę do kawiarni i mówią do mnie po ukraińsku. Musimy rozumieć, że powinniśmy się powoli oddalać od "rosyjskiego świata" i przechodzić na ukraiński - podkreśla Muzyka.

W sierpniu na ukraiński przeszedł największy ukraiński tygodnik "NW" – po rosyjsku "Nowoje Wriemia", czyli "Nowy Czas". Od przyszłego roku, zgodnie z prawem, każde pismo w języku innym niż ukraiński musi mieć swoją wersję ukraińską. "NW" postanowił jednak nie czekać, nie robić dwóch wersji, a po prostu przejść na język państwowy, bo, jak tłumaczy mi dziennikarka tygodnika Kristina Berdynskych, w ostatnich latach prestiż ukraińskiego wzrósł. - Ukraińskiego jest coraz więcej, zmienia się podejście w społeczeństwie, nawet rosyjskojęzyczni odnoszą się do niego coraz bardziej pozytywnie. Tę atmosferę czuć i postanowiliśmy nie czekać, a po prostu przejść na ukraiński - mówi.

Wciąż jednak na przykład w Spotify na liście Top 50 Ukraine, czy w trendach YouTube, dominuje rosyjska produkcja. Zajmujący się kulturą przekonują jednak, że to będzie zmieniało się z czasem, choć konkurencja jest bardzo silna. Moskwa inwestuje wiele środków w to, żeby jej filmy czy muzyka były atrakcyjne.

Zdziwiona Galicja i koniec Radziecji

Jest jeszcze jeden aspekt językowy. Na przełomie 2013 i 2014 roku dla wielu ukraińskojęzycznych Ukraińców z zachodniej części kraju szokiem było to, że duża część uczestników rewolucji godności mówiła po rosyjsku, a nie po ukraińsku. Tak samo było potem na froncie. Prorektor Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego ze Lwowa profesor Myrosław Marynowycz tłumaczy mi, że wymagało to dokonania poważnej zmiany w świadomości mieszkańców Galicji. - To podważało naszą wizję, że Ukraina dzieli się na ukraińskojęzycznych patriotów i mówiących po rosyjsku przedstawicieli Radziecji, którzy są nie do końca Ukraińcami. Tutaj nagle się okazało, że oni poszli na front bronić Ukrainy. Gdy jest wspólny cel, kwestie językowe odchodzą na drugi plan. Rosyjski staje się niebezpieczny, gdy jest w ustach wrogów Ukrainy - mówi.

Także dla Moskwy język był jednoznaczny z poglądami politycznymi, stąd liczyła na separatystyczne powstanie na całym południu i wschodzie Ukrainy. - Myślę, że dla Putina to było wielkim szokiem, że nie zadziałał rosyjski nacjonalizm, że na froncie osoby rosyjskojęzyczne, czy w ogóle etniczni Rosjanie, będą tak samo efektywnie walczyć z reżimem Putina po stronie Ukrainy jak etniczni Ukraińcy. I to jest wielka zdobycz naszego społeczeństwa - mówi Taras Wozniak, redaktor naczelny opiniotwórczego pisma "Ї" [Ji].

Przez lata podziałami językowymi, pokrywającymi się mniej więcej z podziałem wschód-zachód, grali politycy. Żeby to wytłumaczyć, warto przyjrzeć się początkom odrodzonej 30 lat temu Ukrainy.

Lata 90. były ciężkimi czasami, przede wszystkim ze względu na załamanie ekonomiczne - przejście od gospodarki planowej do rynkowej było wyjątkowo trudne. Nikt wcześniej nie prowadził tego rodzaju reform.

W dodatku, jak zwraca uwagę Iryna Starowojt z Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego, brak było klasy politycznej, która mogła myśleć kategoriami niepodległego państwa. Ukraina była przecież tylko republiką Związku Radzieckiego. Nie mogła marzyć w ramach ZSRR nawet o takiej niezależności, jaką miały Polska czy Węgry. - Ponieważ nie było u nas tradycji myślenia o państwie jako o czymś własnym, to wszystko działo się jak w partyzantce. Do każdej inicjatywy państwowej podchodzono jak do wrogiej. Podatków nie płacono, bo one trafiają do rządzących, a nie do obywateli. Służyć w wojsku, ale dla kogo? Dla tych, co siedzą w gabinetach i rozkradają Ukrainę? - mówi lwowianka.

Co bieda rozdzieliła, połączyła wojna

Bieda spowodowała, że Ukraińcy skupili się na sobie samych. Myśleli tylko o tym, jak przeżyć. Nie za bardzo ciekawili się tym, co się dzieje u ich sąsiadów, a co dopiero u mieszkańców innych miast. Doprowadziło to do przepaści między wschodem i zachodem kraju, którą notorycznie wykorzystywali politycy, de facto dzieląc państwo między siebie. Jedne partie obsługiwały jedną część kraju, a drugie drugą, nie wchodząc na swoje terytoria. W dodatku straszyli nawzajem własnych obywateli. Tych ze wschodu, że przyjdą ci z zachodu i zmuszą ich do mówienia po ukraińsku, a tych z zachodu, że tamci ze wschodu sprzedadzą ich Rosji i zniszczą wszelkie ukraińskie tradycje.

Iryna Starowojt zwraca uwagę, że Ukraińcy także mało podróżowali między regionami. - Po rozpadzie ZSRR ludzie stali się bardzo osiedli. Przyzwyczaili się, że ktoś ma jakąś działeczkę, z której można wyżyć, albo gdy ktoś wyjeżdżał, to dziadkowie opiekowali się dziećmi. Ludzie nie interesowali się polityką. Po pomarańczowej rewolucji stali się aktywni politycznie. Uwierzyli, że mogą zmienić historię raz i zrobią to drugi raz - dodaje.

Wozniak podkreśla, że wojna przyspieszyła zmiany na Ukrainie, tworząc naród polityczny, w którym ważniejsza od kryterium narodowościowego jest lojalność w stosunku do państwa. - Wojna pokazała, że budujemy trochę inną wspólnotę niż współczesna Polska. To jest rzeczywiście społeczeństwo obywatelskie, które nie będzie nigdy monoetniczne, choć Ukraińcy są narodem dominującym. Będzie ono wielojęzyczne, i tu nie tylko chodzi o rosyjski, ale też o węgierski, rumuński, polski, bułgarski itd. - zaznaczył.

Rozpad Związku Radzieckiego
Rozpad Związku Radzieckiego
Źródło: Maciej Zieliński/PAP

Nie znaczy to jednak, że wśród osób rosyjskojęzycznych nie ma sympatyków Moskwy. We wschodniej części kraju słyszę, że może to być około 15-20 procent miejscowego społeczeństwa. Duża część z nich ma znajomych w innych byłych republikach Związku Radzieckiego, w tym przede wszystkim w Rosji, i nie miałaby nic przeciwko, aby nie zmieniając miejsca zamieszkania, zmienić swoje obywatelstwo. Najczęściej nie są to jednak osoby, które wykazują się wielką aktywnością. W przeciwieństwie do nich proukraińskie grupy są w stanie szybko się zaktywizować, gdy widzą jakiekolwiek zagrożenie.

Oprócz zachowania własnego państwa wielu moich rozmówców z różnych miast wymienia – jako sukces 30-lecia Ukrainy – wolność. Mówi o tym, między innymi, profesor Myrosław Marynowycz.

- Ludzie mają pełną swobodę wyrażania opinii, czasem ironizujemy, że dobrze, jakby czasem się powstrzymali. Wolność słowa w mediach jest niestety klanowa. Media należą do oligarchów, z jednej strony daje to pewien pluralizm, ale z drugiej są pewne naciski ze strony właścicieli. Nie należy też zapominać o wolności religijnej – dodaje. Jeden z jej przejawów najlepiej widać w Wielkanoc, gdy ukraińska telewizja transmituje nabożeństwa z cerkwi prawosławnej, greckokatolickiej, a gdy daty się pokrywają także z kościoła rzymskokatolickiego.

Problemem jest jednak wolność gospodarcza. Zachodni inwestorzy często skarżą się na naciski ze strony miejscowego biznesu, czy nawet grup przestępczych. I tu dochodzimy do najważniejszego problemu: braku reformy sądownictwa. Ukraińską tradycją stało się, że żadna władza nie chce pozbyć się wpływu na sędziów. Sądy nadal pozostają siedliskiem korupcji. - Oligarchowie wyszli poza granice prawa. Gdy elity stwarzają prawo dla innych, ale nie dla siebie, to jest to oznaka państwa, które nie osiągnęło sukcesu. Wszystkie kłopoty współczesnej Ukrainy koncentrują się wokół rządów prawa – ze smutkiem konstatuje profesor Marynowycz.

Mimo tych problemów biznes, szczególnie rolniczy, rozwija się bardzo prężnie. W zeszłym roku wartość eksportu produktów rolnych sięgnęła 22,2 mld dolarów - to 45 procent wartości całego ukraińskiego eksportu. Częściowe uwolnienie rynku ziemi, które nastąpiło w lipcu tego roku, sprawi zapewne, że rozwój ten będzie jeszcze bardziej dynamiczny.

"Nie trzeba, teraz płaci mi państwo"

Jadąc przez Ukrainą, widziałem morza słoneczników i kukurydzy, pola sięgające po horyzont, na którym co rusz pojawiały się nowe błyszczące w słońcu silosy. Przechowywanie, szczególnie warzyw i owoców, jest teraz jedną z bardziej dochodowych gałęzi. Maksym Muzyka z Dniepra wspomina spotkanie ze swoim kolegą, którego nie widział kilka dobrych lat. - On zajmował się informatyką, pracował w znanym międzynarodowym koncernie. Teraz zmienił profesję i buduje hale do przechowywania żywności. Na tym można naprawdę zarobić - mówi.

Morze słoneczników
Morze słoneczników

Niektóre koncerny rolne zaczęły inwestować w transport rzeczny, aby przewozić swoją produkcję, i kupują barki. Jest on tańszy i pozostaje korzystny, mimo że jakość ukraińskich dróg z roku na rok się poprawia. To, między innymi, zasługa prezydenckiego programu Wielkie Budownictwo, który obejmuje nie tylko remont dróg, co często jest równoznaczne właściwie z budową nowego szlaku, ale także szkół, przychodni i boisk. W ten sposób Wołodymy Zełenski stara się zdobyć poparcie Ukraińców - nie wyklucza bowiem, że mimo wcześniejszych zapowiedzi zdecyduje się jednak na kandydowanie na drugą kadencję w 2024 roku.

Zmniejsza się też korupcja. Reforma policji niemal ją wykorzeniła na podstawowym poziomie. Także reforma służby zdrowia ją ograniczyła. - Moja mama poszła do lekarza, tradycyjnie chciała podziękować za wizytę niewielką sumą. Lekarz powiedział: nie trzeba, teraz płaci mi państwo – mówi Olena z Żytomierza.

Wielkie budownictwo
Wielkie budownictwo

Wielu aktywistów chciałoby jednak, aby zmiany odbywały się szybciej. Naciska na to także Zachód. Taras Wozniak tłumaczy mi, że jest to związane z różnorodnością tego kraju, którą można porównać do międzywojennej Polski. - Wtedy mówiono: wiele ludów, wiele cudów. Międzywojenna Polska przeszła tragedię II wojny światowej, straszne przesunięcie – jak powiedziała jedna pani: przesunęli jak szafę 300 kilometrów na zachód – wielkie przemieszczenia ludności, deportacje, ale w rezultacie powstała monoetniczna, monojęzykowa wspólnota, która łatwiej szuka i realizuje swoje cele. Gdy taka bardzo zróżnicowana Ukraina szuka swoich celów, to proces jest dłuższy - wyjaśnia.

Kristina Berdynskych zwraca przy tym uwagę, że to, co jest wielką zdobyczą Ukrainy – umiłowanie wolności – ma też drugą stronę. – Niestety, czasem to prowadzi do dezorganizacji całego procesu, bo miłość do wolności przejawia się też w dość swobodnym przestrzeganiu zasad, ale dla demokracji to jest naprawdę dobre. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś teraz dokonał zwrotu na przykład w stronę Białorusi - zaznacza.

Paradoksalnie ostatnie badanie opinii publicznej, przeprowadzone przez Fundację "Demokratyczne Inicjatywy" wskazuje na to, że Ukraińcy chcieliby silnego przywódcy, ale jednocześnie 54 procent uznaje, że demokracja to najlepszy system dla ich państwa. Jedna piąta zamieniłaby ten ustrój na autorytarny.

Czytaj także: