Jedna z maturzystek w czasie matury sfotografowała i wrzuciła do internetu fragmenty arkusza maturalnego z wiedzy o społeczeństwie. Zdradziła ją cyfra z daty urodzenia. Maturę unieważniono wszystkim z jej szkoły. Ale wyścig z tymi, którzy próbują oszukiwać na maturach, to nie tylko sukcesy. - Ten rok był rekordowy pod względem zgłoszeń o nieprawidłowościach - przyznaje Marcin Smolik, dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. I rozważa wrzucanie do kopert egzaminacyjnych... nadajników.
Dziś, 23 maja, egzaminami dla absolwentów klas dwujęzycznych kończy się maraton maturalny. W tym roku uwagę od edukacyjnych zmagań absolwentów liceów i techników odwracały zmagania Centralnej Komisji Egzaminacyjnej z maturalnymi oszustami. CKE unieważniła kilkadziesiąt egzaminów i regularnie kontaktowała się z prokuraturą. Dlaczego?
6 maja 2022 roku. Maturą z języka polskiego na poziomie podstawowym miała rozpocząć się o godz. 9. Już godzinę przed nią w sieci można było znaleźć temat wypracowania, a więc najwyżej punktowanego zadania maturalnego. - Mamy podejrzenie, że któryś dyrektor złamał procedury egzaminacyjne - mówi nam Marcin Smolik, dyrektor CKE i informuje, że o sprawie powiadamia właśnie prokuraturę.
9 maja 2022 roku. Ktoś wrzuca do sieci niemal cały arkusz z języka angielskiego na poziomie rozszerzonym. Nie jest jasne, czy zrobił to przed maturą, czy już w trakcie. Dyrektor Smolik znów kontaktuje się z prokuraturą.
A mi zaczynają się wyświetlać wspomnienia z ubiegłych lat, gdy do wycieków dochodziło kolejno na egzaminach maturalnych z języka polskiego i matematyki. Od roku nie udało się ustalić, jak to się stało, że niemal dwie godziny przed maturą uczniowie na Podlasiu nagle zaczęli szukać informacji o "ambicjach" w "Lalce" Bolesława Prusa. Czy mieli arkusz? Jak wiele osób go widziało? Czy znali treść pozostałych zadań? Na te pytania do dziś nie mamy odpowiedzi.
CKE szuka więc kolejnych rozwiązań, które powstrzymałyby oszustwa maturalne. Do kopert z zadaniami planują wrzucać specjalne nadajniki, rozważają certyfikowanie szkół prowadzących egzamin dojrzałości. Czy w efekcie tegorocznych oszustw skończymy jak Chiny, z bramkami na wejściu do sal maturalnych, które wychwytują nielegalnie wnoszone telefony? O tym wszystkim rozmawiamy z dyrektorem CKE Marcinem Smolikiem.
Justyna Suchecka: Ile wniosków do prokuratury w sprawie oszustw na maturze złożył pan w tym roku?
Marcin Smolik: Cztery. Jeden dotyczący języka angielskiego na poziomie podstawowym, drugi dotyczący angielskiego na poziomie rozszerzonym. Mamy podejrzenia wycieku zadań jeszcze przed rozpoczęciem obu egzaminów. Trzeci wniosek, taki zbiorczy, złożyliśmy, choć nie musieliśmy. Zebraliśmy różne dane z mediów społecznościowych na temat osób, które wyłudzały pieniądze od maturzystów.
Chodziło o te osoby, które twierdziły, że mają arkusze i sprzedawały "dostęp" do nich za pieniądze?
Tak: dam ci dostęp do zadań, jak mi zapłacisz sto złotych. Maturzyści się na to nabierali, przypuszczam, że mogło być ich całkiem sporo. Zgłoszenie tego to nie był nasz obowiązek, nie byliśmy pokrzywdzonymi, ale uznaliśmy, że nie możemy tego zignorować.
A czwarty wniosek?
Dotyczy wycieku zadań już w trakcie egzaminu. Ktoś zrobił zdjęcia i wrzucił do sieci. Były to fragmenty arkuszy z wiedzy o społeczeństwie oraz geografii. W przypadku WOS-u nam się poszczęściło, bo zdołaliśmy zlokalizować osobę, która to zdjęcie zamieściła. Unieważniliśmy jej egzamin i wszystkich, którzy z nią pisali na sali.
Ale jaka jest wina pozostałych?
Ta sytuacja pokazuje, że najwidoczniej zespół nadzorujący maturę nie robił tego, co powinien. Ta kobieta w trakcie egzaminu wykonała kilkanaście zdjęć, fotografując strony z arkusza egzaminacyjnego leżącego na stoliku. Skoro miała na to czas i możliwości, to jest więcej niż pewne, że maturzyści nie byli właściwie nadzorowani. Sytuacja była nieczysta, egzamin nie był w tej sali przeprowadzony zgodnie z przepisami. To dotyczy prawie trzydziestu osób. Osoba, która zamieściła zdjęcia, będzie na świadectwie miała z WOS-u wynik 0%, pozostali zdający w tej grupie będą mogli maturę z WOS-u napisać jeszcze raz – w czerwcu. To dodatkowy termin dla osób, które nie mogły pisać matury w maju z różnych powodów losowych. Niczego nie stracą, wynik dostaną w tym samym czasie co reszta maturzystów. Całą sprawę zgłosiliśmy do prokuratury.
Powiedział pan, że to wam udało się namierzyć źródło wycieku zadań. Jak?
Było tak: na jednym z portali społecznościowych zobaczyliśmy zadania. Pliki ze zdjęciami. Staramy się każdego roku monitorować podczas egzaminów różne media społecznościowe.
Czyli w czasie matur sprawdzają Państwo, co tam słychać w internecie?
W dużym uproszczeniu. Obserwujemy kilka różnych portali społecznościowych. I właśnie na jednym z takich portali po rozpoczęciu egzaminu zauważyliśmy post zawierający zdjęcia stron z arkusza egzaminacyjnego. Profil osoby, która go zamieściła, był oczywiście anonimowy, nazwany jakimś nic nieznaczącym nickiem. Ale kiedy temu profilowi bliżej przyjrzeli się nasi specjaliści, okazało się, że był on połączony z profilem na innym portalu. I tam był już podpisany imieniem i nazwiskiem.
Bingo!
Nie, jeszcze nie. To było bardziej skomplikowane. Napisałem do wszystkich dyrektorów okręgowych komisji egzaminacyjnych z prośbą, żeby sprawdzili, gdzie tak nazywająca się osoba do matury z wiedzy o społeczeństwie przystępowała. I dowiedziałem się, że… nigdzie.
A miało być tak pięknie…
Okazało się, że w jednej ze szkół jest osoba o takim imieniu i nazwisku. Przystępowała do matury w jednej ze szkół na terenie OKE we Wrocławiu, ale nie z WOS-u. Dyrektor OKE zlokalizował, która to szkoła. Zadzwonił do dyrektora, ten potwierdził, że taka absolwentka rzeczywiście maturę zdaje. Dyrektor szkoły poprosił ją o wyjaśnienia, jak to możliwe, że na swoim profilu, na jednym z portali zamieściła zdjęcie z egzaminu.
Ale przecież jej nie było nawet na tej maturze!
Gdy dowiedziała się, że z powodu ujawnienia zadań maturalnych jej sprawą będzie zajmowała się prokuratura, przyznała, że dostała zdjęcia od innej dziewczyny i je udostępniła. Była z nią w zamkniętej grupie na jednym z komunikatorów. Dziewczyna została poproszona, żeby podała informację, kto to jest i z jakiej jest szkoły, a my mieliśmy zająć się zlokalizowaniem tej osoby. Na jednym ze zdjęć, które jej przesłała ta koleżanka z zamkniętej grupy, było nie tylko zdjęcie arkusza egzaminacyjnego, ale też zdjęcie fragmentu dowodu osobistego. Nie było zbyt wyraźne, ale było widać imię i nazwisko.
No, to po śledztwie. Brawo.
Jeszcze nie! Bo gdy poprosiłem dyrektorów okręgowych komisji o sprawdzenie, czy tak nazywająca się osoba zdawała wiedzę o społeczeństwie, to okazało się, że takich osób było w całym kraju…. pięć. Dwie z nich miały dwa imiona, więc je skreśliliśmy, bo na zdjęciu z dowodu było jedno imię. Pozostały nam trzy osoby i kwestia namierzenia tej, która zrobiła zdjęcia arkuszy. Zdjęcie dowodu przekazaliśmy do "wyczyszczenia" specjalistom od grafiki i udało się odczytać pierwszą cyfrę z daty urodzenia. I dopiero na tej podstawie zdołaliśmy ustalić, że to absolwentka jednej ze szkół na terenie OKE w Warszawie.
Tylko ona będzie miała problemy z wymiarem sprawiedliwości?
Nie. Dyrektor i członkowie zespołu nadzorującego też zostali zgłoszeni do kuratorium i prokuratury. Podobnie jak maturzystka, która zdjęcia udostępniła w sieci na swoim profilu.
Co im grozi?
Mam nadzieję, że wszystkie konsekwencje przewidziane w polskim prawie. Nauczycielom wszystko to, co przewiduje chociażby Karta Nauczyciela za czyn nielicujący z etyką wykonywanego zawodu, a może to być nawet zwolnienie z pracy lub wydalenie z zawodu nauczyciela. Oczywiście w grę wchodzi również Kodeks karny i wszystkie konsekwencje związane z niedopełnieniem obowiązków lub wykorzystaniem informacji pozyskanej w trakcie wykonywania swojej pracy. Tu konsekwencje są jeszcze poważniejsze, z karą pozbawienia wolności włącznie. Zobaczymy. Mam wielką nadzieję, że te działania nie zostaną uznane jako działania o niskiej społecznej szkodliwości czynu. Tego się obawiam, bo to byłby sygnał, że uważamy jako państwo sprawę oszustw maturalnych za nieistotną.
Mamy jeszcze jedną historię, gdzie prawdopodobnie dojdzie do takiego grupowego unieważnienia jak w tej szkole, o której rozmawiamy. To liceum dla dorosłych podlegające pod OKE w Poznaniu. W tej szkole doszło do kilku nieprawidłowości w samej organizacji egzaminu, o czym poinformowały nas osoby, które zostały oddelegowane do obserwacji egzaminu. W tym roku przebieg egzaminów obserwowało bardzo dużo osób.
Co to znaczy "bardzo dużo"?
Na przykład na egzaminie z matematyki na poziomie podstawowym było ich trzy razy tylu co w latach ubiegłych, ale to wciąż za mało. Bo szkół jest około siedmiu tysięcy, a obserwatorów 300. Już wiem, że w przyszłym roku wyślemy jeszcze więcej. Tutaj wyrazy ogromnego podziękowania dla kuratoriów, szkół wyższych, poradni pedagogiczno-psychologicznych i organów prowadzących, bo to pracownicy tych instytucji współpracują z nami jako obserwatorzy.
Wracając do tego liceum dla dorosłych. Obserwatorzy w tej jednej szkole, niezależnie od tego, czy był to egzamin obowiązkowy z polskiego, matematyki czy angielskiego zauważyli nieprawidłowości w samym sposobie organizacji egzaminu. Na przykład dyrektor szkoły nie powołał poprawnie zespołów nadzorujących, nie było planów sal, nikt nie wiedział, co ma robić. Na angielskim zdający wnieśli na salę telefony, a członkowie zespołu nadzorującego nie tylko je wnieśli, ale również z nich korzystali, przeglądając sobie internet. Tutaj będzie więc prawdopodobnie masowe unieważnienie.
A co wstrzymuje decyzje?
Czekamy na wyjaśnienia szkoły. Ale w tym przypadku nie wiem, co dyrekcja szkoły musiałaby napisać, abyśmy tego nie unieważnili. Obserwatorów było kilku i wszyscy napisali to samo: egzamin w szkole odbywał się niezgodnie z procedurami.
Nie mogli interweniować w trakcie? Dlaczego tylko się temu przyglądali?
Obserwator nie może interweniować – ani Centralna Komisja Egzaminacyjna, ani okręgowe nie mają uprawnień kontrolnych. Obserwator idzie się przyglądać przebiegowi egzaminu. Ma listę, na której zaznacza, czy egzamin przebiega zgodnie z prawem, zgodnie z procedurami. Oczywiście, gdyby działo się coś bardzo nagannego, to natychmiast informuje dyrektora okręgowej komisji, a ten unieważnia egzamin. Natomiast jeśli są nieprawidłowości tak jak w tym przypadku, to przygotowuje raport i na jego podstawie podejmujemy dalsze kroki.
Dlaczego to właśnie do liceów dla dorosłych wysłaliście kontrolerów?
To efekt doświadczeń z minionych lat. Chciałbym jednak podkreślić jedną rzecz: wszystko, co mówię, skupia się na pojedynczych przypadkach, bo też i taki jest temat naszej rozmowy. Trzeba mieć świadomość, że egzamin maturalny odbywa się w kilku tysiącach szkół. W każdej jest co najmniej kilka sal egzaminacyjnych, więc to są dziesiątki tysięcy sal. W naprawdę zdecydowanej większości z nich wszystko przebiega tak, jak powinno. Poza nielicznymi dość przykrymi wyjątkami dyrektorzy szkół naprawdę dokładają wszelkich starań, aby przeprowadzić egzamin w sposób uczciwy i zgodny z procedurami. Widzimy też po reakcjach dyrektorów, że wielu z nich uważa, iż pozwalanie na oszustwo na maturze powinno być surowo karane, nawet wydaleniem z zawodu. Bo w świat idzie przekaz, że dyrektorzy oszukują, kiedy mówimy o kilku osobach, a nie o całej dużej i solidnie pracującej grupie. Wracając jednak do szkół dla dorosłych, wiemy z lat ubiegłych, że największy odsetek nieprawidłowości, nie tylko w samym przeprowadzaniu egzaminów, ale też w przygotowaniu do nich, miał miejsce właśnie tam.
Jakiego rodzaju to błędy?
Wszelakiego. Źle złożone deklaracje, nieinformowanie zdających i absolwentów o tym, że muszą wnieść opłatę za egzamin albo pobieranie opłat niezgodnych z prawem, niepoprawne przygotowanie sal, źle wypełnione protokoły, niewłaściwie pakowane arkusze po egzaminie, niepoprawne składy zespołów nadzorujących. A każdego roku około 20 tysięcy ludzi zdaje w tych szkołach maturę.
To jeszcze taka ciekawostka ze szkoły dla dorosłych, do której wysłaliśmy licznych obserwatorów. Jej dyrektor napisał do okręgowej komisji, że przez to, iż obserwatorzy się tam pojawili, bardzo duża część maturzystów zrezygnowała z przystąpienia do egzaminu maturalnego, bo… się zestresowała.
Słucham?
Zrezygnowała, bo najprawdopodobniej wiedziała już, że nie da się na egzaminie oszukać.
Te przypadki nieprawidłowości, które pojawiły się w przeprowadzaniu egzaminu maturalnego w tym i w ubiegłym roku, skłaniają nas do tego, aby rozważyć wprowadzenie zmian systemowych w przeprowadzaniu egzaminu. Chcę z ministrem Czarnkiem rozmawiać o tym, żeby wprowadzić zmianę polegającą – w dużym uproszczeniu – na certyfikowaniu szkół, które mogą maturę przeprowadzać. Szkoła, w której doszłoby do złamaniu procedur, traciłaby na jakiś czas możliwość przeprowadzania egzaminu maturalnego w ogóle albo egzaminu z danego przedmiotu. Dyrektor szkoły musiałby we własnym zakresie szukać innych szkół, które zgodziłyby się przeprowadzić egzamin dla absolwentów jego szkoły, co zapewne łatwe by nie było. Może wtedy ci dyrektorzy, którzy zamiast uczciwości stawiają na łatwy zysk, potraktowaliby sprawę z odpowiednią powagą.
To ile pan w tym roku już matur unieważnił?
Kilkadziesiąt. Kolejne pojawią się w czasie sprawdzania, gdy okaże się, że niektóre prace były niesamodzielne. Zdarzają się też unieważnienia ze względu na błędy proceduralne lub wniosek samych maturzystów.
Na przykład w tym roku w jednej ze szkół w Bydgoszczy na egzaminie z matematyki rozszerzonej, do którego podchodziła jedna osoba, zdającemu wydano arkusz z… biologii.
Przed przekazaniem zdającemu arkusz sprawdzało pięć osób: dyrektor, wicedyrektor, przewodniczący zespołu nadzorującego, dwóch jego członków. Pięć osób na jednego zdającego. I nikt z nich nie zauważył napisu "biologia" na pierwszej stronie. Nie wiem, jak to jest możliwe. Dyrektor nie potrafił tego wyjaśnić.
Ten rok był rekordowy pod względem liczby zgłoszeń do prokuratury?
Nie, liczba zgłoszeń była podobna do roku ubiegłego, chociaż w tym roku zgłaszaliśmy po prostu wszystkie nieprawidłowości, które się pojawiły. Być może w końcu uda się zlokalizować kogoś, kto złamał prawo. Dostaliśmy już pismo z prokuratury, że wszczęte zostało dochodzenie po naszym zgłoszeniu dotyczącym matury z języka angielskiego. To dobrze. Trzymam kciuki za to, aby udało się winnego zlokalizować.
Pan w to jeszcze wierzy, skoro po podobnych zgłoszeniach w 2020 i 2021 roku nikt nie został ukarany?
Chciałbym sprawiedliwości i ciągle mam nadzieję, że ona nastanie. Cieszy mnie to, że tamte postępowania nie są umarzane, one są zawieszane. W postępowaniu z 2020 roku w prokuraturze czekają na odpowiedź Twittera, gdzie ktoś opublikował zadania.
Gołębia pocztowego tam wysłali?
Wysłali pismo i czekają na odpowiedź. Twitter jest firmą prywatną. Jak chce, to odpowiedzi udzieli, jak nie chce, to nie. Nie ma obowiązku współpracy ze służbami, to jest inny problem.
Wszystkie media społecznościowe to, co do zasady, prywatne zagraniczne firmy. Rozumiemy, że to jest bardzo trudne dla służb.
Trudne, ale pan z kolegami, siedząc za biurkiem, namierzył jednak osobę, która zrobiła zdjęcia na WOS-ie.
To było dość proste, bo zdająca sfotografowała arkusz z fragmentem dowodu osobistego, dzięki czemu udało się ją zidentyfikować. Przypadki, które zgłosiliśmy do prokuratury, są trudniejsze. Ten rok to dla nas kolejny impuls do tego, żeby pomyśleć, co jeszcze zrobić, żeby na przyszłość takich sytuacji unikać. Tych rozwiązań, które można wdrożyć, jest pewnie kilka, one są niestety bardziej kosztowne.
Czego będziecie próbowali?
W tym roku, na maturach poprawkowych, mamy nadzieję przeprowadzić pilotaż systemu, w którym do losowo wybranych paczek z arkuszami będą wkładane oprócz nich specjalne nadajniki. One w momencie otworzenia paczki będą wysyłały sygnał do centrum monitoringu, że paczka o danym numerze wysłana do danej szkoły została otwarta przed czasem. Po takim sygnale natychmiast skontaktujemy się z dyrektorem takiej szkoły i wdrożona zostanie procedura sprawdzenia, czy otwarte zostało tylko pudełko, w które zapakowane były arkusze, czy też dyrektor złamał prawo i otworzył również kopertę z arkuszami. W sukurs przyjdą nam tu wszystkie rozwiązania informatyczne, które w zakresie kontaktów przećwiczyliśmy w pandemii. Taki chociaż z niej pożytek.
To by pomogło rozwiązać problem dyrektorów otwierających koperty przed maturą, którzy mogą być źródłem przecieków takich jak tegoroczny z angielskiego?
Tak, o to chodzi. Rozważamy też zmianę zasad. Do tej pory dyrektorzy otrzymywali paczki z arkuszami albo na dany dzień egzaminu, albo na kilka najbliższych dni. Możliwe, że w przyszłym roku paczki z materiałami egzaminacyjnymi będą dostarczane do szkół każdego dnia przeprowadzania egzaminu.
To dużo pracy administracyjnej.
Niestety. By odebrać arkusze, trzeba być w szkole pomiędzy 5 a 7.30 rano. Nikogo to szczególnie nie cieszy. Ale ostatnie trzy lata pokazują, że zasady trzeba zaostrzyć. Nie czuję się dobrze z tym, że przez niedojrzałe i – co tu ukrywać – przestępcze działanie jednego czy kilku dyrektorów szkół i jakiejś grupy nauczycieli, którzy mają w nosie obowiązki związane z pracą w zespole nadzorującym, trzeba zmieniać rozwiązania, które naprawdę całkiem dobrze działały i były zaakceptowane przez wszystkich "graczy" w systemie egzaminacyjnym, w tym przede wszystkim samych dyrektorów szkół. Nie mamy jednak wyjścia. Matura nie może być nękana takimi zdarzeniami, bo wywołuje to u części maturzystów poczucie rozczarowania, że jakiś cwaniak może zyskać dodatkowe punkty nie za własną ciężką pracę, a tylko dlatego, że nauczyciel przekazał mu zdjęcie zadania egzaminacyjnego przed egzaminem. Nieuczciwość była zawsze, ale nie możemy się na nią godzić, nie akceptujemy jej i trzeba robić wszystko, co możliwe, żeby się jej pozbyć. Będziemy cały czas szukać kolejnych sposobów wyeliminowania takich przypadków, nawet jeśli jest ich tylko kilka lub kilkanaście.
Zmierzamy w kierunku tych krajów, które próbują zagłuszyć sygnał telefoniczny w czasie matur?
U nas podstawą przeprowadzania wszystkich egzaminów jest zaufanie do szkół, dyrektorów, nauczycieli. Ustawa o systemie oświaty wszystkich ich określa jako członków systemu egzaminów zewnętrznych. Przez kilka lat w CKE działał zespół, w którego skład wchodzili również dyrektorzy szkół, w którym wspólnie wypracowaliśmy procedury przeprowadzania egzaminów, które z jednej strony pozwalały przeprowadzać egzamin uczciwie i bezpiecznie, a z drugiej – były jakimś kompromisem, jeżeli chodzi o obciążenie dyrektora szkoły obowiązkami związanymi np. z odbiorem przesyłek z materiałami egzaminacyjnymi. Niestety, na przestrzeni ostatnich trzech lat widzimy, że jest grupka dyrektorów, którzy te ustalenia mają za nic, i robią to, co robią. My musimy tutaj działać. I to naprawdę nie jest sygnał o braku zaufania do dyrektorów jako grupy. Wbrew temu, co jeden z dyrektorów napisał nam w wiadomości na Twitterze – nie traktujemy ich z góry jak przestępców! Nasze działania to po prostu troska o to, o co troskę powierzono nam w ustawie – spokojny przebieg egzaminów. Dodam – powierzono nam wszystkim: CKE, okręgowym komisjom egzaminacyjnym, szkołom, dyrektorom, nauczycielom, przede wszystkim dla dobra zdających.
Ale pan jest pewien, że za tym stoją dyrektorzy, a nie na przykład drukarnia?
Póki nikt nie zostanie ukarany, stuprocentowej pewności nie mam. Ale biorąc pod uwagę wszystko, co się dzieje, przede wszystkim to, kiedy zadania najprawdopodobniej wyciekały w ostatnich trzech latach, to widzimy wyraźnie, że dzieje się to zawsze już po dostarczeniu arkuszy do szkół. Mniej więcej po godzinie, dwóch, kiedy dyrektorzy zaczynają je odbierać.
Proszę zauważyć, że w ubiegłych latach, gdy coś wyciekało, to był to język polski i matematyka. W tym roku nie wyciekły, w wielu szkołach dla dorosłych i tych liceach podejrzanym o nieprzestrzeganie procedur był obserwator. W ubiegłym roku zrobiliśmy sobie wnikliwą analizę wyników wszystkich szkół i szukaliśmy anomalii w wynikach, np. świetne wyniki z matematyki podstawowej przy bardzo słabych wynikach z matematyki rozszerzonej.
Wyspecjalizował się pan w kwestii ściągania?
Weszliśmy w ogromne szczegóły. To są różne techniki, łącznie z tym, że analizuje się wzorce na kartach odpowiedzi. One zdradzają, na ile w danej szkole coś jest przeprowadzane uczciwie. Nawet jeśli się jakiemuś dyrektorowi wydaje, że my nie wiemy, to możemy wiedzieć. Do szkół, które budziły nasze podejrzenia co do uczciwości, w ubiegłym roku dyrektorzy okręgowych komisji wysłali pisma, informujące o tym, że my widzimy pewne nieprawidłowości. Takich pism w całym kraju wysłaliśmy po kilkadziesiąt w każdej OKE. Bardzo ciekawy był odzew. Niech pani zgadnie, z ilu szkół przyszedł jakiś protest od dyrektora albo pytanie, o co nam chodzi.
Z żadnej?
Z jednej. Co może sugerować, że do końca czysto to tam nie było albo że ogólnie w tych szkołach przeprowadzenie matury jest raczej traktowane per noga. Będę dalej z ministrem Czarnkiem rozmawiał na temat tego, jak to jeszcze uszczelniać.
Wydaje się pan w tym roku szczególnie rozgoryczony.
Jestem zawiedziony. Mamy jakąś grupową zmowę w niektórych szkołach do tego, żeby kłamać, łamać prawo. I martwi mnie to, że jest gdzieś w Polsce szkoła, w której dyrektor i pedagodzy, którzy uczą, kształcą, wychowują młodych ludzi, na koniec podpisują sfałszowany protokół maturalny i nie mają kaca moralnego, nie mają takiego głosiku wewnętrznego, który powie im, że zachowują się podle. Nie czują, że to, co robią, to wstyd i głupota. Że działają na szkodę przede wszystkim młodych ludzi, maturzystów. Najsmutniejsze jest jednak chyba to, że osoby, które łamią przepisy przeprowadzania egzaminu, widzą to chyba jako przechytrzenie systemu, jakąś walkę z opresyjną machiną egzaminacyjną, myślą: jesteśmy spryciulami. Być może widzą się jako "przyjaciół" maturzystów, co już w ogóle byłoby dnem dna.
Nie widzą, że sami siebie oszukują?
Siebie, zdających. Nie wiem, kogo przechytrzają. Ale to ich działanie doprowadzi w końcu do tego, że matura będzie wyglądała tak, jak w Chinach, gdzie wprowadza się bramki sprawdzające, czy ktoś nie wniósł telefonu. Naprawdę nam o to chodzi? Gdyby nie to, że egzamin jest przeprowadzany w kilkudziesięciu tysiącach sal, to ja już naprawdę byłem gotowy, żeby prowadzić rozmowy z policją, wojskiem albo kościołami. Żeby do każdej sali wysyłać kogoś z zewnątrz, kto będzie tych ludzi pilnował. Ale jaki byłby to sygnał dla młodych ludzi? Jaki komentarz o zaufaniu instytucji do osób z nią współdziałających? Jak niesprawiedliwe byłoby to względem tej ogromnej grupy dyrektorów i nauczycieli, którzy po prostu dobrze wykonują swoją pracę. Wiemy już, że procedury trzeba będzie zaostrzyć, ale jesteśmy świadomi, że to zaostrzanie ma swoje granice. Nie można doprowadzić do sytuacji, kiedy matura byłaby przeprowadzana pod przysłowiowym karabinem, bo to jest szkolny egzamin. Tylko egzamin.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl