Rządził tylko cztery lata, ale dzięki swoim rewolucyjnym reformom stał się symbolem walki z neokolonializmem i na zawsze zapisał się w historii Afryki. Wielu mieszkańców kontynentu liczy, że toczący się właśnie proces pozwoli poznać prawdę o tragicznej śmierci Thomasa Sankary.
Spóźniony ponad godzinę na spotkanie Narodowej Rady Rewolucyjnej Thomas Sankara wszedł szybkim krokiem do willi, gdzie oczekiwali go już członkowie rządu. Prezydent Burkina Faso zajął miejsce u szczytu stołu. Obrady zaczęły się od sprawozdania jednego ze współpracowników Sankary z jego wizyty w Beninie. Gdy nagle w pomieszczeniu rozległ się warkot, mężczyzna przerwał referowanie. - Co to za dźwięk? - zapytał zaskoczony prezydent. Przed wejściem do budynku zatrzymał się samochód, a odgłosy silnika natychmiast zastąpił dźwięk wystrzałów z karabinów. Wystraszeni członkowie Rady położyli się na ziemi, starając ukryć się za fotelami. Prezydent jako jedyny zachował spokój. Wstał i ruszył w stronę korytarza nakazując swoim podwładnym, by zostali w sali. - To mnie chcą - powiedział podnosząc ręce do góry. Chwilę później otrzymał dwa śmiertelne postrzały w głowę. Razem z nim 15 października 1987 roku zamordowano jeszcze 12 osób - polityków i ochroniarzy.
Niemal co do dnia, 34 lata później w stolicy Burkina Faso rozpoczął się proces, który ma przerwać otaczające ten zamach milczenie i ustalić, kto stał za zamordowaniem człowieka wciąż będącego inspiracją dla tysięcy Afrykańczyków.
Mundur zamiast sutanny
Thomas Sankara urodził się w 1949 roku w rodzinie weterana wojennego w mieście Yako, gdy Burkina Faso była francuską kolonią Górna Wolta. Jego rodzice, gorliwi katolicy, chcieli, by ich syn został księdzem. Przyszły prezydent wybrał jednak inną ścieżkę kariery i po ukończeniu liceum w Wagadugu wstąpił do wojska.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam