Zatrudniali się w firmach ochroniarskich, by kraść konwojowaną gotówkę. Łącznie zrabowali ponad 1 milion złotych. Czterej oskarżeni usłyszeli w czwartek wyroki - wszyscy zostali skazani na więzienie.
Do zdarzenia, które ujawniło działalność "gangu konwojentów" doszło na początku lutego 2016 r. Na parkingu jednego z centrów handlowych w Poznaniu nieznany sprawca zaatakował Bartosza N., konwojenta Poczty Polskiej. Napastnik miał uderzyć go w głowę, zaatakować gazem pieprzowym i zabrać torbę, w której było kilkaset tysięcy złotych - utarg z kilku placówek handlowych.
Napad był fikcją
Dopiero po półtora roku od tego zdarzenia, policja poinformowała, że na podstawie zebranych materiałów dowodowych, a przede wszystkim na podstawie analizy zeznań napadniętego, udało się ustalić, że napad i rabunek zostały sfingowane, a poturbowany - rzekomo w wyniku napadu - mężczyzna współpracował z napastnikiem.
Policyjne czynności doprowadziły do ustalenia kolejnych osób, które brały udział w tej kradzieży. Osoby zamieszane w przestępczy proceder dopiero po kilku miesiącach zaczęły wydawać zrabowane pieniądze - na dom, samochód sprowadzony z USA, czy na mieszkanie.
Zebrany materiał dowodowy pozwolił na przedstawienie Bartoszowi N., Marcinowi W., Krzysztofowi K. i Radosławowi Ł. - zarzutów kradzieży mienia znacznej wartości, za co grozi kara do 10 lat więzienia.
To nie pierwszy raz
W toku śledztwa okazało się jednak, że fikcyjny napad na konwojenta w poznańskim centrum handlowym nie był pierwszą tego typu akcją przygotowaną przez oskarżonych. Wcześniej dwukrotnie udawało im się uniknąć konsekwencji. Mężczyźni, zatrudniali się w firmach ochroniarskich, a fikcyjny napad miał być tak wyreżyserowany, by nawet wersja przedstawiana policji była jak najbardziej wiarygodna.
Do pierwszego napadu, przygotowanego przez "gang konwojentów", doszło w 2012 roku. Upozorowano wówczas kradzież ponad 120 tysięcy złotych.
Z kolei na początku 2014 roku, Marcin W., we współpracy z dwoma "konwojentami", w środku nocy - z dorobionym kluczem i z kodem do alarmu - miał ukraść z bankomatu prawie pół miliona złotych. Łącznie, grupa ukradła ponad 1 mln zł. Skradzioną gotówkę oskarżeni mieli najpierw zakopywać na terenie starej stadniny koni; później mieli ją między sobą dzielić.
- Uczestnicy tej grupy, ochroniarze, to osoby zatrudnione do ochrony konwojowanego mienia, na którym ciążył specjalny obowiązek ochrony tego mienia. W tym zakresie osoby te miały dawać rękojmie. W tym właśnie zakresie paradoksalnie i z premedytacją dokonywali w sposób zuchwały kradzieży, dodatkowo - w sposób drobiazgowo przemyślany, zaplanowany i przeprowadzony – podkreślała prokurator Dobrawa Strzelec-Koplin.
Inne wyroki niż chciała prokuratura
Prokuratur wskazała, że rola Radosława Ł. w tym postępowaniu była szczególna. Dzięki jego wyjaśnieniom został ustalony przebieg dwóch fikcyjnych napadów, rola poszczególnych osób – prokurator wniosła o zastosowanie wobec niego nadzwyczajnego złagodzenia kary i wymierzenia mu kary łącznej – 3,5 roku więzienia oraz kary grzywny. Wobec pozostałych oskarżonych prokurator wniosła o wymierzenie im kar łącznych: Marcinowi W. 8 lat więzienia i karę grzywny, Krzysztofowi K. 5 lat pozbawienia wolności oraz Bartoszowi N. karę 3 lat więzienia. Obrońcy oskarżonych wnosili o łagodniejszy wymiar kar.
Sąd jednak zdecydował o wyższych karach dla dwóch oskarżonych - Radosław Ł. został skazany na 4,5 roku więzienia, a Bartosz N. - na 3 lata i 8 miesięcy. Niższe kary zasądzono dla dwóch pozostałych mężczyzn: Marcin W. ma spędzić w wiezieniu 5,5 roku a Krzysztof K. - 4 lata i 2 miesiące.
- Miejmy nadzieję, że proces, który właśnie się zakończył i przede wszystkim niewątpliwy sukces policji i prokuratury, którym udało się wykryć przestępstwa wcześniej umorzone wobec niewykrycia sprawców, będą wystarczającą nauczką i przestrogą dla innych - mówiła tuż po ogłoszeniu wyroku prokurator Dobrawa Strzelec-Koplin.
"Zbłądziłem, przyznaję"
Oskarżeni 4 czerwca, podczas mów końcowych podkreślali, że bardzo żałują swoich czynów. Wskazywali, że mają na utrzymaniu rodziny, kredyty do spłacenia, deklarowali, że chcą jak najszybciej podjąć pracę i naprawić szkody, jakie wyrządzili.
- Zbłądziłem, przyznaję, bardzo żałuję tego, czego dokonałem. Czyn, który popełniłem, nie był wcale dla mnie lekki, łatwy i przyjemny. Po tym, do czego doszło, przez dłuższy czas musiałem leczyć się psychiatrycznie. Wysoki sądzie, w całym tym postępowaniu boli mnie najbardziej to, że przypisywane mi są czyny nadludzkie, że od samego początku zmanipulowałem wszystkich dookoła – mówił Bartosz N.
Bartosz N. zaznaczył, że działał pod ogromną presją, że nie mógł się wycofać. Podkreślił również, że został oszukany przez kolegów, bo za udział w tym napadzie miał dostać większą kwotę pieniędzy.
Prokurator Dobrawa Strzelec-Koplin, odnosząc się do słów oskarżonego podkreśliła, że Bartosz N. ewidentnie działał z premedytacją i "wodził za nos organy ścigania przez półtora roku".
- Przez szereg czynności procesowych, pozaprocesowych, z całą butą stał na przyjętym przez siebie stanowisku i udawał ofiarę tego przestępstwa (…) Jego udział finansowy, jak ustalono to 97 tysięcy złotych. Jego działanie było przygotowane, zaplanowane. Sam powiedział, że po to zatrudnił się w Poczcie Polskiej, aby dokonywać tego typu przestępstw – mówiła 4 czerwca prokurator.
Autor: FC / Źródło: TVN 24 Poznań, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Poznań