Szef lokalnej drogówki uderzył samochodem w słup, a następnie uciekł - twierdzą świadkowie kolizji, do której doszło w Szamotułach (woj. wielkopolskie). Winę wzięła na siebie jednak jego żona, która pojawiła się na miejscu wypadku i zapłaciła mandat. Prokuratura od czterech miesięcy bada sprawę, a funkcjonariusz pokonuje w tym czasie kolejne szczeble policyjnej kariery. Materiał "Faktów" TVN.
Świadkowie zdarzenia nie mają wątpliwości - za kierownicą samochodu, który uderzył w słup, siedział szef lokalnej drogówki. Jak twierdzą, pojazd poruszał się z prędkością większą niż dozwolona, a kierowca miał uciec z miejsca zdarzenia. Wolą jednak pozostać anonimowi, by nie narazić się policjantowi.
Po zdarzeniu na miejsce przyjechała żona funkcjonariusza, dopiero potem zjawiła się policja. Kobieta całą winę wzięła na siebie, dostała mandat.
Cała sprawa być może rozeszłaby się po kościach, gdyby nie zainteresował się nią dziennikarz lokalnego "Dnia Szamotulskiego".
"Ustalanie stanu faktycznego"
Prokuratura wszczęła śledztwo, jednak mimo że trwa ono już cztery miesiące, wciąż nie udało się nic ustalić. - W chwili obecnej nie jesteśmy w stanie podać terminu, w którym materiał dowodowy pozwoli na przedstawienie zarzutów - wyjaśniła w rozmowie z "Faktami" TVN Magdalena Mazur - Prus z poznańskiej prokuratury.
Jak jednak dodała, wciąż trwają czynności, które "mają na celu ustalenie stanu faktycznego".
Według komendanta, policjanci, którzy przyjechali na miejsce kolizji, ale nie przesłuchali wszystkich świadków, na karę nie zasłużyli.
Funkcjonariusz, który pechowego dnia miał kierować pojazdem, zdążył od czasu kolizji awansować. Ze stanowiska kierownika ruchu drogowego trafił na stołek naczelnika wydziału. Ekipie "Faktów" TVN nie udało się z nim jednak porozmawiać, bo - jak się okazało - przebywa na urlopie.
Autor: kg/kka / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Dzień Szamotulski