Strajkujący z Gniezna pojechali do Warszawy. Protestują przed ambasadą Niemiec

Protest pod ambasadą RFN
Strajkujący z Gniezna pojechali do Warszawy. Protestują pod ambasadą Niemiec
Źródło: Artur Węgrzynowicz/tvnwarszawa.pl
Poniedziałek to pierwszy dzień czwartego tygodnia strajku w firmie Jeremias z Gniezna. Po tym, jak efektów nie przyniosła zwołana nadzwyczajna sesja rady miasta, protestujący postanowili pójść krok dalej i zaprotestować przed ambasadą Niemiec w Warszawie. To w RFN znajduje się centrala firmy.

Wiec pracowników gnieźnieńskiej firmy Jeremias pod budynkiem Ambasady Niemiec w Warszawie przy ulicy Jazdów rozpoczął się o godzinie 12.

"Apelujemy do ambasadora Niemiec o interwencję w celu skłonienia zarządu niemieckiej firmy Jeremias w Gnieźnie do włączenia się w negocjacje i w porozumienie z pracownikami!" - napisała komisja Inicjatywy Pracowniczej Jeremias.

Protest odbywał się pod hasłem "Nie chcemy być tylko tanią siłą roboczą dla Niemiec". Pod ambasadą RFN pojawił się m.in. lider partii Razem, poseł Adrian Zandberg.

Osiem miesięcy sporu bez efektów

Protest pod ambasadą to kolejny etap trwajacego od 3 czerwca strajku w firmie Jeremias w Gnieźnie produkującej kominy. Jego głównym celem była podwyżka o 800 złotych brutto. Inne postulaty to wydłużenie przerwy z 15 minut do 30, zmiana okresu rozliczeniowego podczas wydłużonego czasu pracy - pracownicy chcą, by był on miesięczny, a nie roczny, a także zmiana norm wydajności, które wzrosły o około 30-40 procent, a od nich zależne są ich premie.

Protestujący domagają się także przywrócenia do pracy dwóch zwolnionych związkowców, w tym szefa organizacji. Państwowa Inspekcja Pracy kazała przywrócić go do pracy. Przywrócony został, ale zakazano mu wejścia na teren zakładu.

Protest pod ambasadą RFN
Protest pod ambasadą RFN
Źródło: Artur Węgrzynowicz/tvnwarszawa.pl

Zdaniem protestujących, większość z nich zarabia około najniższej krajowej.

Grzegorz Indulski, rzecznik prasowy firmy Jeremias, stwierdził, że jest inaczej. - Biorąc pod uwagę podstawę plus bonusy, średnie wynagrodzenie w firmie Jeremias wynosi około 7000 złotych - mówił na sesji rady miasta.

Zarząd firmy kwestionuje też spór zbiorowy i uważa strajk za nielegalny. - Znakomita większość załogi nie utożsamia się z Inicjatywą Pracowniczą. Kilkadziesiąt osób, zdecydowanie większa liczba niż strajkujących, podpisała petycję, że nie chce być reprezentowana przez pana Bartosza Kurzycę, przez Inicjatywę Pracowniczą. Mówienie, że reprezentują załogę firmy to nieprawda - powiedział na sesji rady miasta rzecznik prasowy firmy Jeremias.

Protest odbywa się pod hasłem "Nie chcemy być tylko tanią siłą roboczą dla Niemiec"
Protest odbywa się pod hasłem "Nie chcemy być tylko tanią siłą roboczą dla Niemiec"
Źródło: Artur Węgrzynowicz/tvnwarszawa.pl

Jak dodał, firma działa od 30 lat i jest "stabilnym i wiarygodnym pracodawcą". - Ci ludzie nie szukają sobie miejsca pracy gdzieś na zewnątrz. Po 12 lat pracują w jednej firmie - odpowiadał, dodając, że w strajku uczestniczy około 20 procent załogi.

Protestujący "w klatce"
Protestujący "w klatce"
Źródło: facebook.com/magdalenabiejat

Podkreślał także, że pomimo 40-procentowego spadku zamówień w 2024 roku spółka od stycznia 2025 m.in. podniosła wynagrodzenie o 300 złotych brutto. Podważał też wyniki referendum strajkowego.

- Referendum strajkowe zostało przeprowadzone absolutnie nieprzejrzyście, z dużymi naruszeniami. Nie mogli głosować niektórzy pracownicy, za to głosowały osoby nieuprawnione. Związek nie zgodził się na żadnych mężów zaufania podczas liczenia głosów. Z tych wyników wynika, że strajk poparło 180 osób. Realnie strajkuje ułamek tej liczby. To uzasadnia potężne wątpliwości wobec wiarygodności tego referendum - przekonywał.

Grzegorz Indulski przedstawia spojrzenie zarządu na strajk
Źródło: Filip Czekała/TVN24

Podczas nadzwyczajnej sesji rady miasta w minioną środę radni apelowali do związkowców oraz zarządu firmy o porozumienie. Zarząd firmy nie odniósł się do propozycji mediacji z udziałem przedstawicieli rady. Na oczach radnych i prezydenta maista dyrektor nie podał nawet ręki szefowi związków zawodowych.

- Nie widzę tutaj woli porozumienia. I to jest najbardziej przykre - mówił na sesji Zdzisław Kujawa, przewodniczący rady miejskiej z Koalicji Dla Pierwszej Stolicy (klub tworzony przez Platformę Obywatelską, Nową Lewicę, Polskę 2050 oraz ruchy miejskie).

"Bez produkcji w Gnieźnie zyski w Niemczech byłyby niemożliwe"

Po nadzwyczajnej sesji rady miasta w Gnieźnie poświęconej sytuacji w zakładzie, pytałem jedną z pracownic o to, czy znają stanowisko firmy matki. Przekazała mi wówczas, że informowali o strajku i swoich postulatach. Odpowiedź mieli otrzymać na polskim papierze firmowym. Wynikało z niej, że to polski zarząd odpowiada za to, co się dzieje w zakładzie w Polsce. Protestujący mają jednak wątpliwości, czy rzeczywiście to stanowisko firmy matki.

- Spółka Jeremias jest spółką zależną względem niemieckiego koncernu, międzynarodowego koncernu Jeremias Abgastechnik. Co trzeci pracownik tej grupy międzynarodowej pracuje w Gnieźnie. Gniezno produkuje niezbędne komponenty: tak zwane kształtki, elementy niezbędne do składania komponentów w całość. Bez produkcji w Gnieźnie zyski w Niemczech byłyby niemożliwe. Transportowane są te komponenty ciężarówkami do Niemiec i wraz z nimi transportowane są także zyski - przypominał podczas sesji Bartosz Kurzyca z Komisji Krajowej Inicjatywy Pracowniczej.

Atmosfera na sesji rady miasta była napięta
Atmosfera na sesji rady miasta była napięta
Źródło: Filip Czekała/TVN24

Jak dodał, koszty pracy w Niemczech są oficjalnie trzy razy wyższe niż w Polsce. W 2023 roku w RFN było to ponad 40 euro za godzinę, podczas gdy w Polsce - 14 euro. - Można powiedzieć, że jeden pracownik z Gniezna wytwarza tyle zysku dla firmy, co trzech pracowników niemieckich. Jest tak bardzo zyskowny - podkreślał.

TVN24
Dowiedz się więcej:

TVN24

Czytaj także: